Rok w koszykówce, czyli wielu zmian na lepsze nie widać. Jak wyjść z podkoszowej dziury?

- Polscy kibice są bardziej wymagający niż kiedyś, stać ich, by obejrzeć NBA Tour w Londynie czy finał Euroligi. Wracają, patrzą na przaśną ligę i nie znajdują powodu, by przy niej zostać - mówi Piotr Pietrzak, dyrektor zarządzający Havas Sports & Entertaiment.

Zero kontrowersji, żartów i luzu? To nie Facebook/Sportpl ?

Łukasz Cegliński: Dlaczego koszykówka jest w Polsce niszowym sportem?

Piotr Pietrzak, dyrektor zarządzający Havas Sports & Entertaiment: Bo nie ma sponsorów, jest nieobecna w telewizji i nie ma sukcesu sportowego. To jest błędne koło.

To po kolei - są na rynku pieniądze na koszykówkę?

- Rynek sponsoringu sportowego rośnie, ale większość firm koncentruje się na Euro, co ogranicza szanse rozwoju dyscyplinom, które nie mają już partnerów, jak siatkówka i skoki narciarskie. W ich wypadku ktoś zauważył duży potencjał, miał pomysł i zaryzykował. Muszą znaleźć się firmy, które zauważą to w koszykówce.

Ile trzeba wyłożyć, żeby nazwą objąć całą koszykówkę?

- 8-10 mln złotych rocznie. Ale nigdy nie widziałem spójnej oferty pakietu sprzedaży ze strony związku i ligi. Firmy oczekują, że w związku, w klubach będą tak samo sprawni menedżerowie jak po ich stronie.

Czego brakuje prócz ludzi? Know-how, pomysłów?

- Strategii, minimum trzyletniej. Na początku 2011 roku, po zmianie władz związku, spotkałem się z prezesem i sekretarzem, bo miałem klienta, sporą firmę, zainteresowanego wyłożeniem pieniędzy na sport. Po rozmowie z władzami PZKosz byłem pełen optymizmu, usłyszałem o projektach długookresowych - walce o awans na igrzyska w Rio de Janeiro w 2016 roku, ale też pracy u podstaw, o turniejach Orlik Basketmanii. Nigdy jednak nie zobaczyłem spójnego dokumentu wytyczającego rozwój i próbującego sprzedać koszykówkę jako całość - wspólnego dla szkolenia dzieci, rekreacji, obu lig oraz wszystkich reprezentacji młodzieżowych i seniorskich. Tak, jak kiedyś zrobiono to w siatkówce. Firma się nie zdecydowała.

Czyli rola związku to zachęcić sponsora czy może firma sama musi zauważyć potencjał?

- W polskich realiach inicjatorem współpracy często jest firma, która w wejściu w dyscyplinę lub organizację sportową widzi interes. Ale koszykówka jest obecnie tak nisko, że to jej władze muszą pokazać realne działania. Nie tylko mówić, ale i robić. Teorię koszykarskie władze mają opanowaną, praktyki nie. Wiedzą, jaki powinien być produkt, ale nie wiedzą, jak go zbudować.

Od jakich kroków związek i liga powinny zacząć odbudowę?

- Stworzyć plan rozwoju z celami i fazami ich realizacji. Francuzi w 2005 roku opracowali takowy w hokeju. "Horyzont 2010" zakładał rozwój w pięciu obszarach: sportowym, finansowym, organizacyjnym, komunikacyjnym i kultury wewnętrznej związku. W każdym wytyczono cele, które razem miały dać awans na igrzyska w Vancouver. Nie udało się, ale progres w wynikach ich reprezentacji był duży. PZKosz mówi o awansie na igrzyska w Rio. To dobry cel. Realny, choć bardzo trudny.

Trzy lata temu napisaliśmy w "Gazecie" cykl tekstów o przyczynach marginalizacji koszykówki w Polsce. Czy coś się zmieniło?

- Wielu zmian na lepsze nie widzę, możemy za to długo wyliczać niewykorzystane szanse na poprawę sytuacji. Mistrzostwa Europy koszykarzy, które odbyły się w Polsce w 2009 roku, to jedna z największych sportowych imprez świata, popularniejsze są tylko mundial i Euro, igrzyska i może Puchar Świata w rugby. Do Polski przyjechały gwiazdy NBA, reprezentacja grała w najsilniejszym składzie, z finalistą NBA Marcinem Gortatem, i zanosiło się na to, że ten turniej może być trampoliną. Ale władzom związku najbardziej zależało na wypełnieniu hal, nie pomyślano, co zrobić, by po mistrzostwach kibice pozostali przy koszykówce.

Mistrzostwa Europy, Gortat, Asseco Prokom Gdynia w ćwierćfinale Euroligi, młodzieżowe wicemistrzostwo świata - pozytywów było więcej.

- Brakowało za to komunikacyjnej i marketingowej klamry, dzięki którym koszykówka poprzez takie wydarzenia odzyska popularność.

Produkt o nazwie Tauron Basket Liga w TVP Sport ma średnią oglądalność, na poziomie zaledwie 20 tys.

- To są wyniki tragiczne, które budują zły PR wśród sponsorów i kibiców. Polska ma 40 mln mieszkańców, grupa odbiorców telewizji to ponad 30 mln, TVP Sport dociera do blisko 10 mln, a ligę koszykarzy ogląda 20 tys. Warto jednak dodać, że mecze reprezentacji w ostatnich mistrzostwach Europy oglądało w popołudniowych porach w dni powszednie po kilkaset tysięcy osób - jak na niszową dyscyplinę to bardzo dobre wyniki.

Reprezentacja gra raz na rok, nie da się na niej budować zainteresowania. Jak zrobić to z pomocą ligi?

- Zaproponować kibicowi przynajmniej taki produkt, jaki oglądał na przełomie wieków - ligowe transmisje w otwartej telewizji w przystępnej porze, NBA, choćby w formie retransmisji w dostępnym kanale, ćwierćfinałowe mecze reprezentacji na mistrzostwach Europy.

Ale pierwszym krokiem powinno być pokazanie, że liga i związek mają pomysł. Modele są dwa - można sprowadzać gwiazdy pokroju Qyntela Woodsa lub kreować lokalne. Ideał to Woods i młody Mateusz Ponitka w jednej drużynie. Tak robi futbolowa Legia, stawiając na Danijela Ljuboję i obok Rafała Wolskiego.

Koszykarzy nie zatrudnia liga, tylko kluby, których na Woodsów nie stać. Talentów pokroju Ponitki też nie mamy wiele.

- Pieniądze na gwiazdy można znajdować u firm, które nie muszą być sponsorem całej drużyny. Liga nie może narzucać klubom, kogo mają zatrudnić, ale wprowadzone zniżki dla tych, którzy stawiają na Polaków, to krok w dobrym kierunku. Poza tym także prezesi klubów muszą zrozumieć, że długofalową popularność na rynku lokalnym budują Polacy, a nie przechodnie gwiazdy z zagranicy.

O lidze złe zdanie ma nawet wąska grupa zatwardziałych fanów.

- Zadowolenie tych kibiców to podstawa. Należy ich słuchać także dlatego, że duża część z nich to 30-latkowie, którzy w latach 90. ekscytowali się NBA, Adamem Wójcikiem i Maciejem Zielińskim. Teraz pracują, mają pieniądze, dzieci i są znakomitą grupą do ponownego zagospodarowania. Oni wychowali się na koszykówce.

Dlaczego więc nie interesują się polską ligą?

- Bo są bardziej wymagający niż byli kiedyś. Nie interesuje ich już sama gra, chcą gwiazd, dobrych Polaków, ładnych hal. Stać ich, by obejrzeć mecz NBA Tour w Londynie czy finał Euroligi. Wracają, patrzą na tę przaśną ligę i nie znajdują powodu, by przy niej zostać. Wystarczy pójść na mecz w Warszawie, by zrozumieć, o czym mówię. To ciekawy przypadek - w Europie wszystkie silne koszykarsko kraje mają w stolicach dobre drużyny z tradycjami. W Warszawie jest największy w Polsce potencjał ekonomiczny i marketingowy, ale kluby nie potrafią przedstawić firmom oferty pokazującej realne zyski płynące ze wsparcia koszykówki.

Liga chce mieć drużyny w dużych miastach, ale te z Warszawy, Łodzi i Poznania to słabeusze na granicy bankructwa.

- Byłoby inaczej, gdyby wzbudzić trwałe zainteresowanie kibiców. Ale ci z metropolii są o wiele bardziej wymagający niż kibice z małych miast. Jeśli fan jeżdżący po Europie pójdzie na salę gimnastyczną w Warszawie lub w Poznaniu, to jakie ma mieć wrażenie? Tak nie da się robić show. Dążenie ligi do obecności w dużych miastach jest zrozumiałe, ale najpierw trzeba mieć coś, co można pokazać bez wstydu.

Widzi pan światełko w tunelu dla koszykówki w Polsce?

- Sponsor ligi, Tauron, ma potencjał finansowy do tego, by, jeżeli pojawi się dobry pomysł, wyłożyć większe pieniądze niż obecnie. Tauron jest świadomy stanu dyscypliny, wie, że najpierw trzeba ją odbudować, a dopiero potem liczyć na zyski. Jest gwiazda, czyli Gortat, kilku kandydatów na kolejne jak Ponitka czy Przemysław Karnowski, zaczynają się ruchy oddolne - turnieje Orlik Basketmania na południu Polski czy kampy Gortata. Sęk w tym, że nic samo się nie stanie i PZKosz musi pokazać, że ma struktury do tego, by działać, monitorować i raportować. Związek musi być profesjonalny.

Ale PZKosz ma 4 mln złotych długów.

- To potężny konflikt interesów. Sponsor chce dawać na wymierne działania. Związek natomiast, dostając pieniądze, myśli o spłacie długu.

Jak to rozwiązać?

- Nie chcę powiedzieć, że to jedyne wyjście, ale myślę, że konieczne jest, niestety, wygospodarowanie pieniędzy ze spółek skarbu państwa, by doprowadzić do nowego otwarcia. Tak, jak zrobił to poprzedni prezes, który tak spłacił długi, choć potem wprowadził związek w kolejne. Ten państwowy interwencjonizm powinien się jednak odbywać na nowych zasadach - nie, że nam się należy, tylko przy konkretnych działaniach marketingowych dających efekty tym firmom, które koszykówce pomogą.

Ale jak marginalny związek sportowy ma zdobyć pieniądze ze spółek skarbu państwa?

- Euro skończy się w lipcu i coś dalej w sporcie będzie musiało się dziać. Trzeba mieć wtedy dobry pomysł i wierzyć, że politycy zrozumieją, że sport to nie tylko piłka nożna.

Wylicytuj wyjazd na mecz gwiazd NBA ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.