TBL. Koszykarze Basketu grają dla siebie?

- Jeżeli nic się nie zmieni, będą grali juniorzy - grozi swoim najbardziej doświadczonym zawodnikom trener PBG Basket Poznań Milija Bogicević, którego bardziej niż dwie porażki w dwóch meczach nowego sezonu martwi samowola koszykarzy.

Styl prowadzenia drużyn przez serbskiego szkoleniowca opiera się na grze obronnej w pierwszej kolejności, a kolektywnej - w drugiej. Tak grał Basket w zeszłym sezonie i to charakteryzowało nowy zespół w sparingach przed bieżącymi rozgrywkami. Tymczasem w spotkaniu w Zielonej Górze i czwartkowym z Turowem Zgorzelec styl poznaniaków bardziej przypominał "szaloną", improwizowaną koszykówkę. Cierpliwie budowanych i przygotowanych akcji było niewiele. Milija Bogicević natychmiast po pojedynku z Turowem zastrzegł, że dłużej nie będzie tolerował takiej gry. - Nie wiem dlaczego, ale nagle zmieniliśmy styl. Gramy zupełnie inaczej niż dotychczas - mówił oburzony. - Nie będzie u mnie miejsca na grę "pod siebie", a nie dla drużyny. Kto zaraz po meczu będzie patrzył na swoje indywidualne statystyki, a nie na wynik drużyny, będzie siedział na ławce rezerwowych.

Trenera wsparł kapitan Basketu Jacek Sulowski. - Na turnieju w Sopocie, który odbył się tydzień przed sezonem, zgubiliśmy wszystko, co wypracowaliśmy latem - mówił. - Wcześniej nie miało znaczenia, kto zdobywał punkty, liczyło się to, że walczyliśmy, żeby wygrać spotkanie. Nie potrafię wytłumaczyć, skąd wzięła się ta zmiana. Skąd to myślenie: "nie pomogę w obronie, bo chcę mieć siłę w ataku"?

Milija Bogicević nie wymienił nazwisk zawodników, do których ma pretensje o samolubną grę. Można się tylko domyślać, że chodzi o Aleksandra Lichodzijewskiego, któremu kilka razy zwracał w środę uwagę, oraz o Djordje Micicia. Rodak trenera błysnął co prawda talentem snajperskim, ale ma w zespole zupełnie inne zadania - z konieczności jest przecież rozgrywającym. To prawdopodobnie o Djordje Miciciu myślał szkoleniowiec, gdy zarzucił swoim podopiecznym łamanie zagrywek, czyli po prostu grę w inny sposób, niż wyglądały założenia. - Turów to dobry zespół. Grał długie akcje, więc musieliśmy długo biegać i walczyć w obronie. Tymczasem my oddawaliśmy rzuty w piątej czy szóstej sekundzie i po chwili znów byliśmy zmuszeni do biegania w obronie. Tak się nie gra - irytował się Milija Bogicević.

Biedny w tym sezonie Basket zatrudnił kilku graczy, którzy mieli się w Poznaniu odbudować po nieudanych sezonach lub wypromować w ekstraklasie. Jacek Sulowski przypomina jednak. - Jeżeli jako zespół wygramy w sezonie tylko kilka spotkań, to dobre indywidualne statystyki będą bez znaczenia. Jestem przekonany, że inni trenerzy po sezonie zainteresują się kimś z naszego zespołu, tylko jeśli odniesiemy sukces. Pomyślą: "mieli przeciętny skład, ale zrobili wynik". Wtedy doceniony będzie ten, kto grał dla drużyny, a nie dla siebie.

Teoretycznie Milija Bogicević nie ma wielu narzędzi, by dyscyplinować niesfornych graczy. Tych z doświadczeniem ligowym ma zaledwie siedmiu, reszta to juniorzy. - Nie wiem, czy to kwestia braku konkurencji, że pozwalają sobie na taką grę. W przyszłości zaryzykuję wyższe porażki, ale będę grał młodymi - zapowiedział Serb. I chyba nie żartował, bo na ostatnią minutę wpuścił w środę dwóch debiutantów - Fryderyka Szydłowskiego i Witolda Filarowskiego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.