Kamil Chanas: Nigdy nie myślałem, że zmienię barwy klubowe, ale niestety, klub się rozpadł. Mimo wielu manifestacji, podczas których domagaliśmy się reaktywowania koszykarskiego Śląska, akcji zbierania podpisów, w których brałem udział, przez trzy lata nie udało się, niestety, nic zrobić
W 2008 roku między innymi pan i Marcin Stefański chcieliście sezon kończyć w drugiej lidze.
- Chcieliśmy tak zrobić, bo wielu z nas miało w sercu Śląsk i nikt nie mógł uwierzyć, że ten zespół nagle przestaje istnieć. Nie udało się z różnych względów.
- Przegraliśmy ze Śląskiem, ale podczas tamtego turnieju byliśmy nieco innym zespołem niż teraz. Walter Hodge i Gani Lawal dojechali do nas praktycznie w dniu meczu. Poza tym nie ma już w drużynie dwóch innych Amerykanów, którzy wówczas zagrali. Są za to Marcin Sroka i Uros Mirković. Z kolei Śląsk na pewno jest ciekawym, młodym zespołem,
którego grę bardzo dobrze prowadzi Robert Skibniewski. Ale do Wrocławia przyjeżdżamy po zwycięstwo.
- Tak jak mówiłem, nigdy bym się tego nie spodziewał. Kiedy podpisałem kontrakt z Anwilem, Maciej Zieliński napisał do mnie SMS z pytaniem, czy to prawda. Odpisałem, że tak. Okres w Anwilu wspominam jednak bardzo dobrze, zdobyliśmy wtedy wicemistrzostwo Polski, ale kibice wiedzieli, skąd pochodzę, i od czasu do czasu z uśmiechem krzyczeli: "WKS, WKS". Co ciekawe, spotykałem się wtedy z opiniami, że kibice Anwilu tęsknią za Śląskiem w lidze.
- To na pewno bardzo miłe, że kibice mnie pamiętają i w taki sposób traktują. Śląsk to klub, z którym zawsze się utożsamiałem. Mam mnóstwo znajomych, którzy interesują się koszykówką, a we Wrocławiu i właśnie Śląsku stawiałem przecież swoje pierwsze kroki. Wychowałem się tu i zobaczymy, jak w środę przyjmą mnie miejscowi fani.