Cztery cegły o finale NBA: Środkowy palec Nowitzkiego

Miami Heat przegrali wygrany - wydawałoby się - mecz nr 2 finału NBA. Prowadzili 88:73, ale końcówka należała do niezłomnych Dallas Mavericks, którzy zwyciężyli 95:93. Dirk Nowitzki wyciągnął w kierunku kosza rywali środkowy palec, a liderzy Heat wypalili się zbyt wcześnie - analizuje spotkanie Łukasz Cegliński ze Sport.pl.

Wspaniała pogoń Mavericks - czytaj relację

Pierwsza cegła: Gwiazda Nowitzki

Podawanie statystyk nie ma sensu - Dirk Nowitzki w meczu nr 2 mógłby mieć 4/56 z gry i zdobyć dziewięć punktów, ale nie miałoby to znaczenia. Liczy się to, co Niemiec zrobił w końcówce czwartej kwarty. Zdobył dziewięć ostatnich punktów dla Mavericks od stanu 86:90 - rzutem z półdystansu, łatwym koszem z kontry, trójką i niesamowitym wejściem pod kosz na cztery i pół sekundy przed końcem. W końcówce Nowitzki zagrał jak gwiazda, jak lider, jak zwycięzca, którego oglądaliśmy w poprzednich rundach play-off. Swój kunszt pokazał wtedy, kiedy jego zespół tego potrzebował.

To, który palec Nowitzkiego dotknął piłki ostatni przy decydującym koszu, rozstrzygnie analiza NASA i dochodzenie FBI, ale na potrzeby historii tego finału przyjmijmy, że był to palec środkowy. Ten, w którym urwało się ścięgno w pierwszym spotkaniu. Urwało się w akcji, w której Nowitzki wybijał piłkę Chrisowi Boshowi. Teraz to Bosh cierpiał, bo to on pogubił się w obronie przy trójce Niemca, to on dał się ograć w decydującej akcji.

Nie wiem, czy wypada to zauważać, ale nie mogę się powstrzymać: ten wyciągnięty środkowy palec Nowitzkiego w decydującej akcji w Miami, miał też symboliczne znaczenie. Był odpowiedzią na to, co zdarzyło się na Florydzie pięć lat temu. Kto wie, może było to także pożegnanie Niemca z kibicami w Miami w tym sezonie? Nowitzki wyciągnął ten palec oczywiście po to, by nadać piłce odpowiednią rotację przy kluczowym rzucie...

Druga cegła: Miami ma wszystko pod kontrolą?

Siedem minut przed końcem, kiedy Heat prowadził 88:73, myślałem już o tym, co napisać w tej analizie. I przyszło mi do głowy, żeby zauważyć, że drużyna z Miami ma w tym finale wszystko pod kontrolą. Mavericks mogą mieć dobre okresy, mogą odrobić straty, wyjść na prowadzenie - w obu meczach były momenty, kiedy goście wygrywali wyraźnie. O czas prosił jednak wtedy trener Erik Spoelstra, Heat zacieśniał defensywę, zaczynały się przechwyty i kontry, w których błyszczeli Dwyane Wade i LeBron James. Takie zrywy zespołu z Miami widzieliśmy w tym finale już kilka razy.

Sęk w tym, że ostatnie siedem minut Mavericks wygrali 22:5, czemu koszykarze Heat przyglądali się bezradnie. Tym razem goście zaskoczyli ich w takim momencie, że Wade'om i Jamesom nie starczyło już czasu na kontrujący cios.

Co zatem stało się w drugiej połowie czwartej kwarty? Cóż, to banał, ale gospodarze uwierzyli, że mecz się skończył ich zwycięstwem. Żar się wypalił, kibice wychodzili już pewnie z hali, aby uniknąć korków przy wyjeździe z parkingów, trener trochę lekkomyślnie wykorzystywał przerwy na żądanie, a liderzy się rozluźnili - prowokująca radość Wade'a i Jamesa przed ławką Mavericks po wyjściu na prowadzenie 88:73 była kulminacją gry czołowych postaci Heat. Po niej Wade, James (zna-ko-mi-ci do tego momentu) i Bosh oddali osiem niecelnych rzutów z gry. Niecelnych m.in. dlatego, że nie umieli wypracować sobie pozycji.

Trzecia cegła: Przyspieszenie Mavericks

Po meczu nr 1 mówiłem, że drużyna z Dallas musi przed drugim spotkaniem poprawić trzy rzeczy: Nowitzkiego w roli lidera (patrz pierwsza cegła, odhaczone), wygrać walkę o zbiórki (41:30, odhaczone), poprawić wkład rezerwowych (16 punktów Jasona Terry'ego, odhaczone). Ale Mavericks zmienili coś jeszcze - od pierwszej minuty zdecydowanie postawili na atak, na szybkie tempo, na zespołowość.

Efekty były niezłe, bo do przerwy (51:51) zdobycze punktowe gości rozkładały się bardzo równo, wkład w grę mieli nie tylko Nowitzki czy Terry, ale także Tyson Chandler i DeShawn Stevenson. Mavericks grali agresywnie, wymuszali faule pod obręczą - w pewnym momencie mieli 11/13 z wolnych, podczas gdy Heat tylko 1/3. Tuż przed przerwą prowadzili 51:42, ale - tu patrz druga cegła - gospodarze zerwali się do ataku i szybko doprowadzili do remisu. Wydawało się, że mają mecz pod kontrolą, wydawało się...

Ten zespołowy atak Mavericks ostatecznie zmienił się w pogoń w wykonaniu liderów i końcówkę Nowitzkiego, ale wkład graczy drugoplanowych ma spore znaczenie w kontekście kolejnych spotkań - pewność gry i punkty Chandlera i Stevensona mogą przechylić szalę na korzyść gospodarzy trzech kolejnych meczów...

Czwarta cegła: Shawn Marion

Specjalnie zostawiłem go na koniec, żeby nie rozpłynął się gdzieś między cegłami - Marion to mój ulubiony gracz Mavericks w tym finale. Jedyny, o którym można powiedzieć, że nie zawodzi. Chwile słabości mieli i Nowtizki, i Terry, i Chandler, i Jason Kidd. Marion? W obronie czasem nie może zrobić więcej przy Jamesie, po prostu nie może. W ataku jest za to bardzo wszechstronny.

Statystyki w finale ma lepsze niż w poprzednich seriach tegorocznego play-off. W meczu nr 1 Marion miał 16 punktów, 11 zbiórek i cztery asysty. W drugim odpowiednio 20, osiem i trzy. W sumie 15/26 z gry i 6/7 z wolnych. Momentami Marion brał na siebie ciężar gry - w czwartkowym spotkaniu było tak np. w trzeciej kwarcie, kiedy skutecznie, i na różne sposoby, wykończył trzy z czterech kolejnych akcji Mavericks. Marion nie fruwa już tak, jak w Phoenix Suns, ale trafia niezgrabnymi półhakami, walczy o piłkę w ataku, mądrze wycofuje ją na obwód.

No dobra, w pierwszym meczu zablokował go Wade, w drugim Joel "Dikembe" Anthony. Ale to się zgłasza jako usterki.

PS Gdyby Heat nie przegrali frajersko tego spotkania, w czwartej cegle napisałbym o Mike'u Bibbym, który zdobył dla gospodarzy 14 punktów trafiając cztery z siedmiu rzutów za trzy punkty.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.