NBA. Niedźwiedzie zagryzą Duncana i Spurs?

San Antonio Spurs, którzy wygrali aż 61 z 82 meczów w sezonie, w pierwszej rundzie play-off o mistrzostwo NBA przegrywają już 1-3 z lekceważonymi Memphis Grizzlies. Koniec wielkiej drużyny z Timem Duncanem w roli głównej jest bliski.

Od 1997 roku, kiedy Duncan trafił do San Antonio, Spurs zdobyli cztery tytuły mistrzowskie i wpisali się między dominujących w latach 90. Chicago Bulls z Michaelem Jordanem, a pierwszą dekadę XXI wieku, w której najczęściej wygrywali Los Angeles Lakers z Kobe Bryantem. Trzon drużyny trenera Gregga Popovicha od ośmiu lat stanowi międzynarodowe trio Duncan (Amerykanin z Wysp Dziewiczych), Manu Ginobili (Argentyńczyk z włoskim paszportem) oraz Tony Parker (urodzony w Belgii Francuz, którego rodzicami są Amerykanin i Holenderka).

Duncan, Ginobili i Parker mają odpowiednio 35, 34 i 29 lat i choć są w najlepszym wieku, by odnosić sukcesy, to schorowane kości i mięśnie ograniczają ich możliwości. - Nasze okno się zamyka, ten sezon może być ostatnią szansą na poważne osiągnięcia - przyznał tuż przed play-off Parker.

W sezonie zasadniczym Spurs oszczędzali gwiazdy, wprowadzali do gry rezerwowych, ale i tak w świetnym stylu wygrali aż 61 spotkań. Na finiszu stracili pierwsze miejsce w NBA na rzecz Bulls, ale w Konferencji Zachodniej byli bezkonkurencyjni i dużo wcześniej zapewnili sobie pierwsze miejsce i przewagę boiska w każdej rundzie play-off aż do ewentualnego finału.

Grizzlies mieli z kolei trudny sezon - w styczniu O.J. Mayo i Tony Allen pobili się w samolocie podczas gry w karty, później Mayo został zawieszony na 10 spotkań niedozwoloną substancję w organizmie. W połowie stycznia Grizzlies mieli bilans 19-23, ale wygrali 12 z kolejnych 15 spotkań. Kontuzji doznał jednak wówczas lider drużyny Rudy Gay.

Bez niego drużyna z Memphis finiszowała jednak na tyle dobrze, że nie obawiając się o pogoń Houston Rockets czy Phoenix Suns mogła odpuścić dwa ostatnie spotkania sezonu. Chciała je przegrać, aby zająć ósme miejsce i trafić właśnie na Spurs - trener Grizzlies Lionel Hollins uznał, że w takiej rywalizacji jego drużyna będzie miała poważne atuty.

Jakie? Zacha Randolpha i Marka Gasola pod koszem, czyli koszykarzy wszechstronniejszych i sprytniejszych niż Duncan i jego pomocnicy, a do tego mobilnych specjalistów od obrony na obwodzie, którzy mogą nie tylko ściśle pilnować strzelców za linią trójek, ale także zacieśniać pole trzech sekund.

Na razie Grizzlies wykorzystują te przewagi świetnie - mecze nr 1 i 3 wygrali dzięki trójkom w ostatnich minutach, ale już w poniedziałkowym spotkaniu nr 4 rozgromili Spurs u siebie 104:86. Duncan w czterech meczach zdobył w sumie 51 punktów i 41 zbiórek, podczas gdy Gasol ma odpowiednio 62 i 44, a Randolph 72 i 33. Za trzy Spurs trafiają rzadziej, niż co trzeci rzut, choć w sezonie mieli najlepsze w lidze 40 proc skuteczności w tym elemencie. Aktywną obroną Grizzlies wymusili w poniedziałek 17 strat Spurs. Sam Parker miał aż siedem, cała drużyna z Memphis - tylko osiem.

Doświadczonych Spurs przekreślać nie należy, ale ich sytuacja jest bardzo trudna - aby awansować muszą wygrać w środę u siebie, potem w Memphis i znów w San Antonio. W historii NBA tylko osiem drużyn odrobiło straty z 1-3 na 4-3, 96 proc. drużyn wykorzystało takie prowadzenie, jak mają Grizzlies. - Nigdy nie lekceważ serca mistrzów - przypomina jednak ligowe powiedzenie Mayo.

Porażka Spurs będzie jedną z największych sensacji w historii ligi i przyspieszy proces przebudowy tej drużyny. Duncan, który już w tym sezonie jest cieniem siebie z poprzednich lat, nawet w przypadku tegorocznego sukcesu prawdopodobnie zgodzi się na nowy, niski kontrakt, dzięki czemu klub będzie mógł sprowadzić młodego, silnego gracza pod kosz. Era Duncana zmierza do końca.

Czy San Antonio Spurs wygrają trzy mecze i awansują do drugiej rundy?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.