NBA. Gortat zdominował Howarda, Wizards prowadzą w serii 2-0

Washington Wizards po raz drugi pokonali Atlanta Hawks (109:101) w pierwszej rundzie play-off NBA. Marcin Gortat skończył mecz 14 punktami i 10 zbiórkami.

Polski środkowy wie, że od jego dyspozycji wiele zależy. Wizards nie mają zmiennik na jego pozycji. Ian Mahinmi znów jest kontuzjowany, nie wystąpił w dwóch meczach w Waszyngtonie, nie zagra też w sobotę w spotkaniu numer trzy. Dla Polaka oznacza to więcej roboty przeciwko Dwightowi Howardowi, przy którym uczył się gry w NBA. Na razie radzi sobie więcej niż dobrze.

W środowym meczu Polak wręcz zdominował Howarda. W samej pierwszej kwarcie trzy razy zablokował Amerykanina pod koszem, twardo walczył o pozycję, nie dawał okazji do łatwych punktów. Efekt? Howard zakończył mecz z sześcioma punktami i siedmioma zbiórkami, a decydujące momenty spotkania przesiedział na ławce.

Gortat znów zaliczył double-double. Choć na pierwsze punkty musiał poczekać do końcówki pierwszej połowy, to w sumie uzbierał ich 14 (7/10 z gry), dołożył do tego 10 zbiórek, z czego sześć w ataku, pięć bloków, trzy asysty i przechwyt. I, co ważne, wystrzegał się fauli - przewinił tylko trzykrotnie.

Polak robił też wiele rzeczy, który nie widać w statystykach, a przynoszą korzyść drużynie. Jego pomoc odczuwali znów najbardziej Bradley Beal i John Wall, którym zasłonami robił miejsce do oddawania rzutów. W końcówce meczu przyzwoicie radził sobie też w obronie przeciwko nieco szybszemu i zwinniejszemu Paulowi Millsapowi, który grał na pozycji środkowego. Hawks korzyści z obniżenia składu nie odnieśli.

-Rozegraliśmy dwa twarde, fizyczne mecze u siebie i oba wygraliśmy. Teraz czeka nas walka w Atlancie - mówił po meczu trener Wizards Scott Brooks.

W środę przez długie momenty tej walki było więcej niż koszykówki. Sędziowie postanowili ostro tępić każde, nawet najdrobniejsze przewinienie. W sumie odgwizdali aż 55 fauli (26 po stronie Hawks i aż 29 po stronie Wizards) przez co mecz był chaotyczny i szarpany. W pierwszej połowie w takiej sytuacji lepiej radzili sobie gracze Wizards, którzy wypracowali ośmiopunktową zaliczkę do przerwy.

W trzeciej kwarcie to Hawks zabrali się do roboty. Zaliczyli m.in. serię 13 punktów zdobytych z rzędu, odskoczyli na moment nawet na siedem punktów (74:67), przebudził się Millsap, który zdobył w tej części meczu 14 punktów.

Drużyna Gortata zaczynała czwartą kwartę z czterema punktami straty, ale szybko je odrobiła, bo do roboty wzięli się rezerwowi - Brandon Jennings (10 punktów) i Jason Smith (8 punktów, 8 zbiórek). Świetnie zagrał też Bradley Beal, który w samej czwartej kwarcie rzucił 16 ze swoich 31 punktów. Na 38 sekund przed końcem trafił "trójkę", która odebrała rywalom nadzieję na wygraną. Wizards wygrali ostatecznie 109:101.

Ale zwycięstwa Wizards nie byłoby, gdyby nie kolejny wielki mecz Johna Walla. W środę znów rzucił 32 punkty, miał dziewięć asyst i pięć zbiórek. To po jego akcjach w końcówce Wizards zyskali przewagę - najpierw świetnie ograł Dennisa Schroedera w pojedynku jeden na jednego, a chwilę później wymusił stratę Kenta Bazemore'a, a jego podanie na punkty zamienił Otto Porter. Okrzyki "MVP, MVP", które dochodził z trybun, jak najbardziej zasłużone.

Najwięcej punktów dla Hawks - 27 - rzucił Millsap, 23 punkty i sześć asyst miał Schroeder.

Rywalizacja w play-off NBA toczy się do czterech zwycięstw. Wizards wygrali oba mecze przed własną publicznością, dwa kolejne spotkania odbędą się w Atlancie. Mecz numer trzy w serii zaplanowano na sobotę na godz. 23 czasu polskiego.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.