NBA. New York Knicks wyłączyli muzykę. "To brak szacunku, niedorzeczność. Pomysł do śmietnika"

- To było jak na szkolnej gierce treningowej, gdy na hali jesteś tylko ty i twoi koledzy - tak Stephen Curry skomentował pomysł New York Knicks, którzy podczas niedzielnego meczu z Golden State Warriors w pierwszej połowie zrezygnowali z otoczki muzyczno-świetlnej i atrakcji dla kibiców.

Madison Square Garden to jedno z kultowych miejsc dla kibiców sportu. To arena największych walk bokserskich, wielkich meczów hokejowych czy koszykarskich. Wielkie gwiazdy NBA chełpią się tym, ile w nowojorskiej hali rzucały punktów. Czy to było 61 punktów Kobe Bryanta w 2009 roku, czy 11 "trójek" Stephena Curry'ego w 2013, Michael Jordan zdobywający 55 punktów w swoim pierwszym powrocie do NBA w 1995 roku czy Reggie Miller rzucający osiem punktów w dziewięć sekund w play-off z Knicks kilka tygodni później.

W niedzielę w miejscu określanym jako "Mekka koszykówki" przeprowadzono przedziwny test. Przed meczem New York Knicks z Golden State Warriors, transmitowanym na cały świat, a w USA pokazywanym w otwartej ogólnokrajowej telewizji, na wielkich ekranach w hali pojawił się komunikat: "Pierwsza połowa dzisiejszego meczu nie będzie zawierała muzyki, wideo oraz elementów rozrywkowych, tak byście mogli poczuć grę w jej najczystszej postaci. Cieszcie się dźwiękami gry"

Pisk butów zamiast cheerleaderek

Wszyscy byli tym zaskoczeni. Organizatorzy meczu nie informowali o tym wcześniej ani kibiców, ani koszykarzy. "To była decyzja New York Knicks" - oświadczyła NBA. A rzecznik prasowy nowojorskiej drużyny odmówił udzielania odpowiedzi na pytania dziennikarzy.

Przed meczem Mellisa Etheridge zaśpiewała hymn a cappella, a prezentacja zawodników była pozbawiona oprawy. Przez całą pierwszą połowę było słychać tylko to, co się działo na parkiecie i na trybunach. Nie było nie tylko muzyki w pierwszych sekundach akcji, ale też stymulacji dopingu, występów cheerleaderek, rozdawania koszulek czy tzw. kiss-cam. Nie było też gry światłami. Zamiast tego pisk butów, dźwięk piłki odbijającej się od parkietu, ale i okrzyki kibiców, którzy próbowali wyprowadzić z równowagi graczy Warriors. Najdonioślej rozbrzmiewały sędziowskie gwizdki.

Mecz w odbiorze był dziwny zarówno przed telewizorem jak i w hali. Kibice, którzy nie są do braku całej tej otoczki przyzwyczajeni, byli skonsternowani, przez pierwszą kwartę więcej było słychać rozmów z trybun niż żywiołowych reakcji na to, co działo się na parkiecie. To się zmieniło dopiero w drugiej kwarcie. Podobnie było z koszykarzami, którzy w pierwszej części meczu sprawiali wrażenie wytrąconych z równowagi. Pudłowali w najprostszych sytuacjach, tracili mnóstwo piłek, ale po czasie odzyskali rytm.

Zobacz wideo

"Czułem się jak na szkolnej gierce treningowej"

"Atmosfera była jak na pogrzebie" - napisał tabloid "NY Daily News". Koszykarzom też się nie podobało. Rzucający Knicks Courtney Lee powiedział, że brak muzyki i wsparcia kibiców pozbawił ich przewagi własnego parkietu. Knicks przegrywali po pierwszej kwarcie różnicą 11 punktów, ale do przerwy mieli punkt zaliczki. Ostatecznie przegrali z najlepszą drużyną NBA 105:112.

- Grało się dziwnie - dodał Kristaps Porzingis, jego kolega z zespołu. - Było po prostu inaczej. Nic więcej o tym nie powiem - stwierdził Carmelo Anthony.

Najostrzej wypowiedział się Draymond Green z Warriors. - Dowiedzieliśmy się o tym tuż przed meczem. To zmieniło wszystko. Było bardzo źle. Oni nie próbowali wpłynąć na nas, ale to zepsuło cały mecz. Widzieliście pierwszą kwartę? Ona była po prostu zła, nie było rytmu w grze. To wszystko robi różnicę w grze. To tak jak z trenowaniem wieczorem. Włączasz muzykę, by poczuć rytm i czuć się dobrze. Ten pomysł nadaje się do śmietnika - mówił zniesmaczony podkoszowy Warriors.

- Brak muzyki zmienił wszystko. To był brak szacunku dla wszystkich tych, którzy tak napracowali się nad zmianą wizerunku ligi od strony rozrywkowej. Starasz się coś zmienić po to, żeby coś poprawić, a nie po to, by wrócić do tego, co było kiepskie. Komputery robią teraz za nas wszystko, więc po co wracać do czasów z kartką i notatnikiem? To było niedorzeczne - dodał.

- Było bardzo dziwnie. Normalnie tego wszystkiego nie doceniasz, bo ta cała otoczka po prostu jest. Nie myślisz o tym do momentu, aż tego zabraknie. Wolałem atmosferę z drugiej połowy, gdy była już muzyka - stwierdził Steve Kerr, trener Warriors.

- To było jak na szkolnej gierce treningowej, gdy na hali jesteś tylko ty i twoi koledzy - mówił Stephen Curry.

"Bez muzyki i efektów dźwiękowych to nie to samo"

Sprawa rozpaliła też komentatorów stacji ABC, którzy pracowali przy niedzielnym meczu. Jeff Van Gundy, który na przełomie wieków był trenerem m.in. Knicks, a od lat jest ekspertem ESPN po kilka razy zmieniał zdanie, czy woli mecze z całą otoczką czy nie. Początkowo był entuzjastą rozwiązania, by grać bez muzyki, ale w trakcie meczu chciał już by rozrywka wróciła jako element meczu.

- NBA to nie tylko to, co się dzieje na parkiecie, ale i cała otoczka. Oglądamy tę ligę także ze względu na wyjątkową atmosferę, atrakcje dla kibiców, to co się dzieje poza parkietem. To wszystko wpływa na nasz odbiór i sprawia, że NBA jest tak wyjątkowa. Bez muzyki i efektów dźwiękowych to nie to samo, choć nadal oglądamy najlepszych graczy świata - tłumaczy Michał Pacuda z Probasket.pl, który komentował niedzielny mecz Knicks - Warriors w Canal+ Sport.

- Dla komentatora najważniejsza jest atmosfera i tempo meczu. Zwłaszcza, gdy są to spotkania rozgrywane wczesnym popołudniem amerykańskiego czasu, gdy koszykarze w pierwszej kwarcie muszą złapać rytm, a kibice powoli wypełniają trybuny. Muzyka i efekty dźwiękowe pomagają budować tę atmosferę. Pozwalają wczuć się kibicom w to, co dzieje się na parkiecie. Nie wydaje mi się, żeby koszykarzom przeszkadzało, że coś leci z głośników w pierwszych sekundach akcji. Są tak skupieni na grze, że kiedy są na parkiecie, to często nie wiedzą, nie czują, co się dzieje wokół - dodaje.

Entuzjastów pomysłu Knicks zbyt wielu nie ma. Trudno spodziewać się, by mecze NBA z samymi "dźwiękami koszykówki", wróciły na stałe.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.