NBA. Harówka Marcina Gortata z LA Clippers. Wizards na fali wznoszącej

Washington Wizards ograli faworyzowanych LA Clippers 117:110 i to ich trzecia wygrana z rzędu. Marcin Gortat miał 9 punktów, 7 zbiórek i dwa bloki.

Przed Polakiem było ciężkie zadanie. Strefy podkoszowej Clippers strzeże skoczny i ateltyczny DeAndre Jordan, jeden z najlepszych środkowych w tym sezonie. Do tego Gortat musiał pod obręczami radzić sobie sam. Kontuzjowany cały czas jest Ian Mahinmi, urazu doznał też Jason Smith i Wizards musieli się posiłkować 23-letnim debiutantem Danielem Ochefu, ktory dał chwilę wytchnienia Gortatowi, który zagrał aż 39 minut.

Polski środkowy harował w obronie. Zastawiał kosz przed Jordanem, starał się uniemożliwiać mu łatwe punkty po podaniach nad obręczy czy dobitki. Ale też pomagał swoim kolegom broniącym na obwodzie. Wychodziło to raz lepiej, raz gorzej.

Gortat w ataku zaczął od czterech pudeł, na punkty musiał czekać do końcówki trzeciej kwarty, a mecz zakończył z dorobkiem 9 punktów. W ataku wiele piłki nie miał, ale nie znaczy to, że nie był produktywny. Swoim umiejętnym stawianiem zasłon pomagał dwójce John Wall - Bradley Beal w znajdywaniu miejsca do oddawania rzutów. To działało od pierwszych minut.

W sumie w całym meczu Gortat do 9 punktów (4/8 z gry, 1/1 z wolnych), dołożył siedem zbiórek (dwie w ataku), miał dwa bloki, przechwyt, ale też dwie straty i cztery faule. Gdy był na parkiecie, Wizards wygrali ten fragment meczu różnicą siedmiu punktów.

Przed spotkanie zespół Gortata za fawworyta nie uchodził. Choć Wizards w grudniu są na fali i zdają się wchodzić na swój optymalnym poziom, to mierzyli się z drużyną, która wygrała cztery poprzednie mecze, a na zachodzie lepsze od niej są tylko trzy ekipy - Rockets, Spurs i Warriors.

LA Clippers grali przyzwoicie, dobrze wykorzystywali podkoszową przewagę Jordana i Griffina, ważne rzuty trafiał J.J. Reddick, a dobrą zmianę dał Maurice Speights. W trzeciej kwarcie goście z Kalifornii odskoczyli na 11 punktów, na siedem minut przed końcem meczu mieli jeszcze siedem punktów zaliczki, ale końcówka to koncertowa gra Wizards.

Ważne rzuty trafiał Beal, który mecz zakończył z 41 punktami, a 12 z 23 swoich punktów właśnie w czwartej kwarcie rzucił Markieff Morris. Także Gortat w końcówce był widoczny w ataku. To po jego akcji, w której trafił spod kosza i jeszcze dorzucił punkt z linii rzutów wolnych, Wizards zaczęli odskakiwać. Wygrali wojnę nerwów w ostatnich dwóch minutach i zwyciężyli faworyzownego rywala 117:110.

Wizards po raz czwarty w tym sezonie odrobili dwucyfrową stratę i wygrali mecz. Na początku sezonu mieli złą sławę drużyny, która "puchnie" w końcówkach, teraz to oni wykańczają rywali w decydujących momentach.

Do 41 punktów Beala i 23 Morrisa, John Wall dołożył swoich 18 oraz 11 asyst. Najwięcej punktów dla Clippers - 26 - zdobył Griffin, a 17 dorzucił Redick.

Drużyna Gortata wygrała trzeci mecz z rzędu (najdłuższa seria w sezonie), z ostatnich sześciu spotkań wygrała pięć i w tabeli Konferencji Wschodniej zbliża się do czołowej ósemki. Przed Bożym Narodzeniem Wizards zagrają jeszcze trzy mecze, wszystkie na wyjeździe. Zmierzą się kolejno z Indiana Pacers (poniedziałek), Chicago Bulls (środa) i Milwaukee Bucks (piątek).

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.