NBA. Życie po życiu, czyli jacy będą Lakers i Spurs bez Bryanta i Duncana

Trudno sobie wyobrazić Los Angeles Lakers bez Kobe Bryanta i San Antonio Spurs bez Tima Duncana. Dwóch wielkich zawodników w NBA już nie ma. Jak ich zespoły przechodzą transformację w pierwszych dniach sezonu?

Pierwszy dni rozgrywek Spurs mieli bardzo dobry. Zaczęli od rozbicia uważanych przez za zespół nie do pobicia Golden State Warriors, a potem wygrali jeszcze trzy mecze (z Kings, Pelicans i Heat). Potknęli się u siebie z Jazz, by trzy dni później zrewanżować się tej samej drużynie, tyle że na wyjeździe. Grają w stylu jaki dobrze znamy - do perfekcji wykorzystując atuty każdego, kto na parkiecie się pojawiał, grając mądrze i zespołowo. W zasadzie wszystko było jak zawsze. Jedna różnica - nie było z nimi Tima Duncana.

- To dziwne uczucie, że go z nami nie ma - mówił Tony Parker, który całą swoją karierę w Spurs grał z Duncanem.

Latem skończył się najlepszy okres w historii klubu. Duncan ogłosił, że kończy karierę i już więcej na parkiet nie wybiegnie. Choć NBA spodziewała się takiej decyzji od kilku lat, można było wyczuć zaskoczenie. I ciekawość, co będzie dalej. Wielu z młodszych kibiców przecież nie pamięta ligi bez Duncana.

Do drużyny dołączył w 1997 roku, ekipa z Teksasu wzięła go z pierwszym numerem draftu i potem już nic nie było takie samo. Pięć tytułów mistrzowskich, sześć finałów, gra w play-off w każdym z 19 sezonów, a do tego niesamowity bilans zwycięstw i porażek przez te lata (71 procent wygranych meczów). Dwie nagrody MVP i 15 występów w Meczach Gwiazd też mówią same za siebie.

Duncan stał się twarzą modelowej drużyny. Takiej, która miała dobrego trenera i menedżera w Greggu Popovichu oraz świetnego prezesa R.C. Buforda, który od strony organizacyjnej też wszedł na poziom mistrzowski. Za ich sprawą zespół co roku liczył się w grze o mistrzostwo. To za ich sprawą drużyna nie załamała się po decyzji Duncana o emeryturze.

- On był naszą poduszką bezpieczeństwa. Gdy coś się psuło w naszej grze, wszyscy zwracali się do niego i za nim podążali. Teraz czekamy na to, kto przejmie jego rolę - mówił Popovich jeszcze przed sezonem, ale chyba odpowiedź już od dawna znał i był gracz, którego do tej roku szykował.

To Kawhi Leonard, skrzydłowy o długich rękach i potężnych dłoniach, został najważniejszym gracz nowych Spurs. Jest liderem w ataku, świetnie broni, a charakterem przypomina samego Duncana - stroni od blasku reflektorów, unika mediów, chroni życie prywatne. Na boisku jest liderem. Przewodzi drużynie w punktach (średnio 28,5) i przechwytach (2,6), jest drugi w asystach (3,8).

Były obawy o to, jak zespół będzie radził sobie pod koszami. Duncan, choć nie był już młodzieniaszkiem, świetnie dyrygował kolegami w obronie, w ataku też miał swoją rolę. Na razie wielkiej dziury po nim nie ma, bo świetnie spisuje się duet LaMarcus Aldridge - Pau Gasol. Na pewno przemiana przechodzi łatwiej, bo w swoich rolach odnajdują się Tony Parker i Manu Ginobili, a gracze drugiego planu, co też tradycyjne dla Spurs, pojawiają się wtedy, gdy ich potrzeba najbardziej. Jak Johnathon Simmons w meczu z Warriors.

- Myślę, że zaczniemy odczuwać jego brak bardziej, gdy zagramy więcej meczów. Zwłaszcza, kiedy wpadniemy w dołek. Teraz za wcześnie na prognozy - mówił Ginobili.

W Los Angeles czas na młodość

Kibice w Los Angeles przywykli do gwiazd na parkiecie. Przez lata w zespole nie było sytuacji, by brakowało w nim wielkiej gwiazdy - zespół płynnie przechodził przez czasy Jerry'ego Westa, Kareema Abdul-Jabbara, Ervina "Magica" Johnsona, Shaquille'a O'Neal i wreszcie Kobe Bryanta. Teraz nie ma w nim nikogo, kto miałby choćby cień szansy na grę w Meczu Gwiazd. Dla fanów to rzecz niebywała, ale w klubie przyjęto to z ulgą.

Bryant przez 21 lat w Los Angeles zdobył pięć mistrzowskich tytułów, został trzecim strzelcem w historii ligi i kolekcjonował wyróżnienia, osiągnął status globalnej gwiazdy. Swoją grą zapracował na miano kolejnej legendy, która nosiła purpurowo-złote stroje. Z drugiej strony, choć po serii kontuzji był cieniem samego siebie, to zespół dalej był uzależniony.

Lakers de facto trzy ostatnie sezony spędzili w zawieszeniu pomiędzy przeszłością i teraźniejszością. Zmiany trenerskie, śmierć właściciela Jerry'ego Bussa, dziwne ruchy transferowe, a zarazem niepodważalna pozycja co raz słabszego Bryanta zepchnęły Lakers w dół ligowej tabeli. Ostatni sezon "okraszony" 17 wygranymi, najgorszy w historii i tak pójdzie w niepamięć - w końcu pożegnalne tournee Bryanta musiało się odbyć.

W Staples Center pełno kibiców nosi koszulki z nazwiskiem Bryanta na plecach, ale o nim samym jest cicho. Zespół zaczął nowy rozdział. Z młodą drużyną pełną energii i optymizmu. Lakers przez to, że osunęli się w ligowej tabeli, mogli liczyć na wysokie wybory w drafcie. W ten sposób w kolejnych latach do drużyny trafili Julius Randle, D'Angelo Russell i Brandon Ingram. Bez Bryanta wreszcie mogą rozwijać się jak należy.

- Rok temu chodziło tu tylko o niego. Cieszę się, że mogłem grać obok legendy, uczyć się. Ale teraz czas na nas. Teraz czas na młodość - mówi Russell.

Młodzież dostanie czas na to, by w lidze okrzepnąć. - Będą się zdarzały mecze, w których piłka nie będzie wpadać do kosza. Będziemy popełniać mnóstwo strat czy głupich błędów. Ale nie interesuje mnie bilans. Chcę po prostu widzieć postęp w grze zespołu. Przecież nie gramy w tym roku o mistrzostwo - mówi Luke Walton, nowy trener Lakers, były koszykarz klubu, który z Bryantem zdobył dwa mistrzostwa.

- Na pewno będzie potrzebna mi ogromna cierpliwość. Staramy się stworzyć fundamenty i ani seria zwycięstw, ani liczne porażki, nie mogą sprawić, że coś się w naszym podejściu zmieni. Zawsze, gdy kończy się jakaś era, nastaje czas przebudowy. To nie dotyczy chyba tylko Spurs - dodaje Walton.

Lakers nową erą zaczęli od niespodziewanej wygranej po szalonym meczu z Houston Rockets, potem przegrali trzy wyjazdowe spotkania z Indiana Pacers, Oklahoma City Thunder i Utah Jazz, a teraz znów zaskakują wygranymi - pokonali Atlanta Hawks, w piątek zaskoczyli finalistów Golden State Warriors, których ograli u siebie aż 117:97.

Tak dobry start w sezon jest zaskoczeniem. Jest jeszcze sporo błędów w obronie, ale do tego kibice muszą się przyzwyczaić. Swoją grą w ataku młodzi gracze trenera Waltona dają jednak wiele nadziei, że jutro dla Lakers może być lepsze.

- Mamy młody zespół, który chce coś razem osiągnąć. Przed nami ekscytująca przyszłość, ale czeka nas mnóstwo pracy. Musimy się jeszcze wiele nauczyć, ale potencjał mamy ogromny - przekonuje Jordan Clarkson.

LeBron James odebrał mistrzowski pierścień. Nie potrafił powstrzymać łez [GALERIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA