Rio 2016. To nie jest Dream Team, a i tak nikt nie ma szans

Wygrali 68 ostatnich meczów z rzędu, za ich złoto w Rio de Janeiro bukmacherzy płacą niewiele lepiej niż banki na lokatach. Amerykanie do Brazylii przywieźli drużynę bez największych gwiazd, ale znów trudno sobie wyobrazić, by przegrali jakikolwiek mecz.

LeBron James, Stephen Curry, James Harden, Russell Westbrook, LaMarcus Aldridge, Chris Paul, Blake Griffin, Kawhi Leonard - to największe gwiazdy NBA, których w Rio zabraknie. Powody są różne - kontuzje, chęć odpoczynku po ciężkim sezonie czy obawy przed wirusem Zika. Nazywanie amerykańskiej kadry koszykarzy w takiej sytuacji mianem Dream Teamu, czyli "Drużyny Marzeń", nie przystoi. Ale to nie znaczy, że amerykanie w Brazylii wystawią zespół słabiaków.

Rzut oka na skład: jest Kevin Durant (obecnie Golden State Warriors), czyli czterokrotnie najlepszy strzelec NBA i MVP z 2014 roku. Są mistrzowie NBA z 2015 roku, czyli Klay Thompson, Draymond Green (obaj Golden State Warriors) i Harrison Barnes (obecnie w Dallas Mavericks). Rozgrywającym jest Kyrie Irving z tegorocznych mistrzów NBA Cleveland Cavaliers. Jest też Carmelo Anthony (NY Knicks), który walczy o swój czwarty z rzędu medal olimpijski - ma brąz z Aten oraz złoto z Pekinu i Londynu. Do tego wszechstronni skrzydłowi Paul George (Indiana Pacers), Jimmy Butler (Chicago Bulls), kreatywny duet z Toronto Raptors, czyli Kyle Lowry i DeMar DeRozan oraz siejący postrach pod koszami DeAndre Jordan (LA Clippers) i DeMarcus Cousins (Sacramento Kings).

Te nazwiska budzą respekt u kibiców i rywali, u których aż tab bardzo od gwiazd się nie roi. W kadrze USA absolutnie wszyscy są podstawowymi graczami swoich drużyn w NBA, w większości są ograni w play-off, jedyne czego może im brakować to doświadczenia w grze w ramach przepisów FIBA, bo część zasad w NBA jest inna. Poprzednie lata pokazały jednak, że to większym problemem nie jest.

Kontynuacja gwarantem sukcesu

Kłopotem nie powinna być także wewnętrzna walka o dominację oraz motywacja. W kadrze USA część z tych wielkich gwiazd będzie musiała się pogodzić z rolą rezerwowych. Przed laty było to źródłem konfliktów w reprezentacji, ale od kilku lat zwyczaje się pozmieniały. Wszystko odmieniła klęska na igrzyskach w Atenach, na których Amerykanie przegrali aż trzy mecze i do domu wrócili zaledwie z brązowymi medalami. Prasa w USA nie zostawiła na gwiazdach NBA suchej nitki, kibice się od kadry odwrócili, a w federacji doszło do trzęsienia ziemi.

Rewolucja zaczęła się od zaangażowania Jerry'ego Colangelo na stanowisko szefa kadry. On opracował cały system pracy kadry, a jego kluczowym hasłem stała się "kontynuacja". Zaangażował trenera Mike Krzyzewskiego, razem z którym zbudowali od nowa całą kulturę gry w reprezentacji USA - tak by dla koszykarzy nie był to przykry obowiązek, a honor i wielkie wyróżnienie.

Kluczową postacią w całej tej układance jest trener Krzyzewski. Nigdy nie prowadził żadnej drużyny w NBA, ale jak mało kto umie dotrzeć do największych gwiazd. Miał doświadczenie w pracy z oryginalnym Dream Teamem, który w Barcelonie w 1992 roku zdobył złoto, na uczelni Duke wychował wielu przyszłych graczy NBA.

Do gry w kadrze wrócili najlepsi - drużyna z 2008 roku miała w składzie najlepszych koszykarzy wówczas LeBrona Jamesa, Kobe Bryanta czy Dwyane'a Wade'a i w fenomenalnym stylu odzyskała utracone cztery lata wcześniej złoto. Gwiazdy były też z kadrą w Londynie i znów skończyło się złotem. Teraz przed Krzyzewskim największe olimpijskie wyzwanie, ale być może też szansa na potwierdzenie słuszności schematu budowy kadry 11 lat temu.

W reprezentacji jest co prawda aż 10 olimpijskich debiutantów - tylko Durant i Anthony grali w poprzedniej kadrze. Ale kontynuacja w tej kadrze została utrzymana. Colangelo i Krzyzewski przewidzieli, że tak może się stać. Z 10 debiutantów olimpijskich aż ośmiu graczy miało już wcześniej styczność z reprezentacją USA. Tylko Butler (z powodu kontuzji) i 30-letni Lowry z kadrą nigdy nie mieli nic wspólnego.

"Dziadek" Anthony z trzecim złotem?

O motywację i zaangażowanie w kadrze będzie dbał Carmelo Anthony. 32-letni skrzydłowy New York Knicks do Rio leci po swój czwarty medal olimpijski i trzecie złoto. Tego nie dokonał nikt przed nim. Jak nikt inny pamięta klęskę z Aten, ale i świetne chwile z Pekinu i Londynu. To on będzie liderem tej kadry i to jemu trener Krzyzewski powierzył trzymanie w ryzach młodszych kolegów. Anthony wszedł w buty Jasona Kidda i Kobe Bryanta z poprzednich lat.

-Powiedziałem chłopakom, że muszą zdać sobie sprawę z tego, że to nie będą łatwe mecze. Nikt nam tu niczego nie da za darmo. Nie możemy niczego oczekiwać, choć uważa się nas za najlepszych na świecie. Powinniśmy zdobyć złoto, ale musimy się na to naharować - mówił Anthony, dla którego będą to ostatnie igrzyska olimpijskie.

Olimpijski turniej koszykarzy rozpocznie się już 6 sierpnia. Amerykanie pierwszy mecz zagrają 7 sierpnia z Chinami. W grupie mają jeszcze Australię, Francję, Wenezuelę i Serbię. Cztery najlepsze drużyny awansują do ćwierćfinałów. Finał koszykówki mężczyzn zaplanowano na niedzielę 21 sierpnia.

Zobacz wideo

Okładki gazet na igrzyska w Rio

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.