Jak Kobe Bryant wygrał z Golden State Warriors

Taki scenariusz trudno było sobie wyobrazić, ale to przecież Hollywood. Kobe Bryant, dla wielu ostatni oddech epoki Michaela Jordana, człowiek łączący niesamowite lata 90. z nowoczesną NBA XXI wieku, skradł show bijącym rekord wszech czasów Golden State Warriors - w ostatnim meczu kariery zdobył absurdalne 60 punktów i poprowadził Los Angeles Lakers do wygranej 101:96 z Utah Jazz.

13 kwietnia 2016 roku w koszykówce, w sporcie, zostanie zapamiętany na lata, a być może na zawsze. Wiadomo było, że będzie to dzień wyjątkowy - Warriors mieli pobić - i oczywiście pobili, z łatwością wygrywając z Memphis Grizzlies - rekord zwycięstw Chicago Bulls Michaela Jordana. Ale ważniejsze okazało się pożegnanie Kobe Bryanta.

I właściwie to, że będzie ono ważniejsze, było jasne już dzień, a nawet kilka dni przed meczem. Temperatura towarzysząca ostatkom Kobe rosła, Warriors schodzili na dalszy plan. Nike nazwała 13 kwietnia mianem "Mamba Day" i zaangażowała całą swoją armię sportowców i znanych osobistości, by odpowiednio Bryanta pożegnać. Może proporcje byłyby inne, gdyby Stephen Curry, niemal dekadę młodszy gwiazdor Warriors też był w stajni Nike? Wielki koncern kilka lat temu przegapił możliwość zaklepania sobie dzisiejszego MVP, ten reprezentuje Under Armour.

Ale to pewnie i tak nie odwróciłoby proporcji. Kobe schodził ze sceny po raz ostatni i raz na zawsze, Warriors na niej zostaną, już w czerwcu mogą się cieszyć z kolejnego mistrzostwa NBA. A Bryant to ktoś więcej niż koszykarz. To często nielubiany, ale ostatnio pokochany bohater sportowej Ameryki. Z narwanego egoisty, który sprawiał wrażenie ślepego imitowania Jordana, z czasem stał się wielkim zwycięzcą. Dla wielu ostatnim oddechem jordanowskiej epoki, człowiekiem łączącym niesamowite lata 90. z nowoczesną NBA XXI wieku.

I 37-letni Kobe w pożegnalnym meczu najlepszych w historii Warriors pokonał! Można byłoby powiedzieć, że mistrzowie ligi się kibicom i mediom znudzili, pogoń za rekordem i porównania do Bulls wałkowano przecież przez cały sezon, od momentu ich startu 24-0. Ale przecież Bryant też żegnał się z NBA przez całe rozgrywki - zakończenie kariery po ostatnim meczu zapowiedział pod koniec listopada, owacje i specjalne podziękowania otrzymywał w każdej hali, a po meczach przyjmował pielgrzymki miejscowych osobistości oraz koszykarzy drużyn rywali, którzy czekali na przybicie piątki, podpisane buty, pamiątkowe zdjęcie.

Tylko że w ostatnim spotkaniu wydarzyło się coś nieprawdopodobnego. Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że cała gra Lakers będzie ustawiona pod Bryanta, że gwiazdor odda mnóstwo rzutów, że rzuci około 30 punktów. Ale rzeczywistość przeszła wszelkie oczekiwania.

Kobe Bryant rzucił 60 punktów. 60! Nie 30, 40 czy 50, tylko 60. Na dodatek 15 z 17 ostatnich dla Lakers, na dodatek tych, które dały zwycięstwo w przegranym, wydawałoby się meczu. Spotkanie, które zapowiadało się na łzawą karykaturę meczu NBA, stało się powrotem do przeszłości, wielką walką o wygraną, zakończoną niesamowitym wynikiem. 60 punktów! W ostatnim meczu, w Los Angeles, gdzie grał przez 20 lat, na oczach tych wszystkich gwiazd od Jacka Nicholsona począwszy.

"Wino" - to jedna z ksywek Bryanta. W środę go posmakowaliśmy, było wyśmienite.

Zobacz wideo

Zewsząd płyną hołdy dla Bryanta: specjalna reklama Nike, gratulacje rywali, memy...

Co zrobiło na Tobie większe wrażenie?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.