NBA. Los Angeles Lakers rozbili Golden State Warriors, czyli niemożliwe stało się możliwe

Los Angeles Lakers zwyciężyli aż 112:95 z Golden State Warriors. To największa różnica punktowa w historii między drużynami z dwóch końców tabeli. Mistrzowie NBA przegrali szósty mecz w sezonie.

Lakers wygrali, bo po swojej stronie zrealizowali solidnie plan nakreślony przez trenera Byrona Scotta. Błysnęła też młodzież - Jordan Clarkson z 25 punktami był najlepszym strzelcem drużyny, 21 punktów dołożył rozgrywający D'Angelo Russell, a przynajmniej 10 punktów dorzuciło jeszcze pięciu innych graczy. Kobe Bryant mecz zakończył z 12 punktami (4/14 z gry), ale w czwartej kwarcie już na parkiet nie wyszedł.

Warriors nieco Lakers pomogli w wygranej. A może i bardziej niż "nieco". Stephen Curry z 18 punktami był najlepszym strzelcem swojej drużyny, ale trafił tylko jeden z 10 rzutów z dystansu. Klay Thomspon miał 15 punktów, ale nie trafił żadnej trójki z ośmiu prób. Statystyka Warriors? Cztery celne rzuty z dystansu na 30 oddanych mówi wiele. Do tego doszło aż 20 strat.

Lakers dwucyfrową przewagę zbudowali w drugiej kwarcie i udało im się ją utrzymać do końca. Warriors w drugiej połowie tylko na moment zbliżyli się na sześć punktów, ale potem zaraz wszystko wróciło do "normy". Ostatecznie skończyło się na 17 punktach różnicy.

Przed meczem amerykańscy statystycy dawali Lakers ledwie siedem procent szans na ogranie Warriors. Bo zbytnio powodów do optymizmu nie było - przed tym spotkaniem koszykarze z Los Angels przegrali 11 z 13 meczów. Warriors byli w trakcie serii siedmiu zwycięstw z rzędu, podczas której rozprawili się m. in. dwukrotnie z Oklahoma City Thunder. Mało? Grała najlepsza drużyna w NBA z najgorszą na Zachodzie (i jednocześnie drugą najgorszą w całej lidze).

To dlatego porażka Warriors z Lakers i jej rozmiary wywołały takie poruszenie. Tym bardziej, że jeszcze nigdy w historii drużyna, która wygrała ponad 90 procent meczów (Warriors), nie przegrała aż tak wysoko z zespołem, który zwyciężył w mniej niż 20 procentach swoich meczów (Lakers).

A do tego dokonała tego na oczach milionów Amerykanów - niedzielny mecz pokazywała ogólnokrajowa telewizja ABC w takiej porze, do której kibice NBA w USA już się przyzwyczaili.

Kto obserwuje sezon Warriors z uwagą porażką z Lakers wielce zaskoczony być nie może. Jeśli mistrzowie NBA w tym sezonie przegrywają, to z rywalem przynajmniej o klasę gorszym. Na starcia z czołówką, która może im stanąć na drodze do obrony tytułu, formę zazwyczaj mają wyborną, wpadek nie zaliczają.

Do tego, jeśli Warriors przegrywają, to wysoko. Pięć z sześciu porażek było różnicą 10 lub więcej punktów.

Była to szósta porażka Warriors w sezonie i od razu zaczęto zastanawiać się, czy aby mistrzowie NBA nie popadli w kryzys i czy ciągle mają szanse na pobicie legendarnych Chicago Bulls z sezonu 1995-1996, którzy wygrali 72 z 82 meczów. ESPN przypomina, że w rekordowym sezonie Bulls też przegrali ze słabiakami (wtedy byli nimi Toronto Raptors, którzy dopiero co do ligi dołączyli) i także w swoim 61. meczu sezonu doznali sromotnej porażki (32-punktowej z New York Knicks).

Warriors mimo porażki mają o jedno zwycięstwo więcej od Bulls w analogicznym momencie sezonu. Nie za bardzo przekonuje to choćby analityków ze Sports Line, którzy uważają, że Warriors mają teraz tylko 45,6 procent szans na pobicie rekordu Bulls. Przed meczem wyliczono, że to aż 67,2 proc.

Bilans 55-6 to ciągle najlepszy rezultat w NBA, do tego Warriors są jedną z dwóch drużyn, obok San Antonio Spurs, która jeszcze nie przegrała we własnej hali. Lakers z 13 wygranymi i 51 porażkami są na ostatnim miejscu na Zachodzie. Szans na grę w play-off już nie mają.

Loga klubów NBA w wersji animowanej, czyli kultowe bajki lat 80-tych w herbach. Genialne! [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.