Finał NBA. LeBron James znów genialny, ale to Warriors bliżej tytułu

Stephen Curry rzucił 17 ze swoich 37 punktów w czwartej kwarcie i poprowadził Golden State Warriors do zwycięstwa 104:91 nad Cleveland Cavaliers, mimo kolejnego spektakularnego wyczynu LeBrona Jamesa. W finałowej rywalizacji do czterech zwycięstw jest 3-2 dla Warriors, którzy są o krok od pierwszego mistrzostwa NBA od 40 lat.

James popisał się drugim niesamowitym finałowym triple-double. W niedzielę rzucił 40 punktów, trafiając 15 z 34 rzutów z gry (miał też 7/9 z wolnych), zebrał 14 piłek i miał 11 asyst. Cavaliers od początku rywalizacji z Warriors polegają na Jamesie, a ten ich nie zawodzi. W meczu numer pięć zdobył lub miał bezpośredni udział w 77 procent punktów swojej drużyny.

On jest niesamowity, robi dla nich wszystko, ale jako trenerowi drużyny przeciwnej wcale nie cieszy mnie ta jego wspaniała gra - stwierdził Steve Kerr, szkoleniowiec Warriors.

Na niespełna osiem minut przed końcem meczu James trafił trójkę i dał swojej drużynie prowadzenie 80:79. I wtedy zaczął się popis Stephena Curry'ego i Warriors. MVP sezonu zasadniczego odpowiedział trójką, po chwili z dystansu trafił Klay Thompson i gospodarze przy wrzawie swojej publiczności odzyskali prowadzenie (80:85). James próbował ciągnąć Cavs, ale to Warriors poczuli krew. Ostatnie trzy minuty to popis Curry'ego - trafiał spod kosza, z dystansu, nie mylił się z linii rzutów wolnych, a Warriors szybko przewagę jednocyfrową zamienili na 13-punktową zaliczkę na koniec meczu.

Tristan Thompson dwoił się i troił w walce o zbiórki w ataku, a jego koledzy oddawali kolejne rzuty z dystansu, jednak do kosza nic nie wpadało. Ostatnie dwie minuty meczu Cavaliers przegrali 2-8.

Curry w swojej niesamowitej czwartej kwarcie zdobył 17 punktów, w całym meczu miał ich aż 37. Do tego dołożył siedem zbiórek, cztery asysty i dwa przechwyty, ale miał też aż pięć strat. Znów świetnie rzucał z dystansu - w niedzielę trafił siedem z 13 rzutów, jest pierwszym graczem w historii, który w dwóch finałowych meczach trafił po siedem "trójek". W sumie finałach Curry ma już 22 celne rzuty z dystansu i brakuje mu pięciu, by pobić rekord Danny'ego Greena sprzed dwóch lat (26).

Trener Steve Kerr trzymał się taktyki obranej w meczu numer cztery i znów okazało się to skuteczne. Środkowy Andrew Bogut na parkiet nie wszedł na sekundę, Festus Ezeli był na boisku tylko przez trzy. Przez zdecydowaną większość meczu Warriors grali tzw. niską piątką. Pozwalało im to na szybszą i bardzo wszechstronną grę, taką jak przez cały sezon NBA. Curry dostał solidne wsparcie od swoich kolegów - Draymond Green dorzucił 16 punktów, miał dziewięć zbiórek i sześć asyst, Andre Iguodala znów harował w obronie przy LeBronie Jamesie, a przy okazji zdobył 14 punktów (mimo że nie trafił dziewięciu z 11 osobistych), miał osiem zbiórek i siedem asyst, a dobrą zmianę dał Leonardo Barbosa (13 punktów, 4/5 z gry).

Gra Warriors niską piątką wymusiła obniżenie składu przez Cavaliers. Trener David Blatt zdecydował się posadzić na długie minuty Timofieja Mozgowa, który tak dobrze zagrał w poprzednim meczu, a w niedzielę wydawał się zagubiony. LeBron James dwoił się i troił, by jego zespół miał szansę na zwycięstwo. W samej pierwszej połowie zdobył 20 punktów i miał po osiem zbiórek i asyst. Nie miał udziału tylko w jednym celnym rzucie do przerwy. Potem zabrakło mu jednak wsparcia kolegów. Tristan Thompson dołożył 19 punktów i miał 10 zbiórek, 14 punktów miał J.R. Smith. Na dobrą grę Warriors i szaleństwa Curry'go to nie wystarczyło.

- Nie przegraliśmy po szalonych rzutach Curry'ego, ale dlatego, że oni zdobyli 18 punktów w kontratakach i 15 punktów z ponowienia - analizował po meczu James.

W rywalizacji do czterech zwycięstw jest 3-2 dla koszykarzy z Oakland. We wtorek w Cleveland Warriors mają szansę na swój pierwszy tytuł mistrzowski od 40 lat. Cavaliers, by przedłużyć rywalizację, muszą ten mecz wygrać.

Zwierzęta (znowu) na boisku! Kaczęta w pułapce na polu golfowym, koty na murawie [ZOBACZ]

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA