NBA. Inny mecz rano widziałem (4): Khal Drogo na trzecim planie

- Deron Williams prawdopodobnie ?wygrał? Halloween przebraniem się wraz z żoną za Khala Drogo i Khaleesi Daenerys Targaryen, ale dzień później mecz w Detroit wygrał dla jego Brooklyn Nets Joe Johnson - pisze Łukasz Cegliński ze Sport.pl.

Osiem minut i 48 sekund przed końcem Caron Butler trafił trzy rzuty wolne i Pistons wyszli na pierwsze prowadzenie od 15:13 w pierwszej kwarcie - wygrywali z Nets 84:83. Ale Joe Johnson trafił z wejścia. Potem trafił za trzy. Następnie celnie rzucił za dwa. I znów trafił za dwa. Nie mogli zatrzymać go ani Kentavious Caldwell-Pope, bezradny był Brandon Jennings. Nie mógł zatrzymać go nikt.

Show Johnsona rzutem z półdystansu przerwał na chwilę Williams, ale potem snajper Nets zdobył kolejnych sześć punktów. W sumie rzucił 34, trafiając 14 z 23 rzutów i dokładnie definiując termin "nie do zatrzymania". Johnson miał też osiem zbiórek, sześć asyst i nie popełnił ani jednej straty w 39 minut. Rozegrał mecz bliski perfekcji.

Gdybym był kibicem Pistons...

Miało być inaczej? Tak zapewne myśleli kibice w Detroit, którzy po raz pierwszy we własnej hali oglądali Pistons w tym sezonie. Wcześniej ich zespół przegrał w Denver i Minneapolis, ale prezentacja zespołu na nowym, ogromnym telebimie wypełniającym odległość między liniami rzutów wolnych dawała nadzieję: "We are resetting the culture of franchise", "The future is now" - ogłaszano. Ale na razie niewiele się zmieniło.

Wrócił co prawda nieobecny w dwóch pierwszych meczach Greg Monroe, którego trener Stan Van Gundy przytrzymał na ławce rezerwowych. Monroe został zmiennikiem po raz pierwszy od 10 stycznia 2011 roku, ale nie miało to wpływu na jego grę - 24-letni podkoszowy zdobył 18 punktów, miał 11 zbiórek i trzy asysty. I był dużo lepszy od Josha Smitha.

Gdybym był kibicem Pistons, to marzyłbym o tym, by klub jak najszybciej pozbył się Smitha. Monroe i Andre Drummond, nawet jeśli nie są jeszcze duetem marzeń, na którym można budować potęgę, to dają nadzieję, że kiedyś mogą nim się stać. Smith? Nie daje żadnej nadziei. Owszem, może kompletować przyzwoite statystyki, ale czy jest coś bardziej irytującego w kompletowaniu statystyk przez gracza, który zarabia 13,5 mln rocznie? W meczu z Nets Smith zdobył 14 punktów, miał dziewięć zbiórek i pięć asyst w 44 minuty, ale trafił tylko sześć z 15 rzutów, grał bezbarwnie. Nie było w nim żadnej werwy.

Jennings, który ma rzucać

Kto miał werwę w Pistons? Brandon Jennings, przynajmniej na początku. Rozgrywający z Detroit w pierwszych dwóch spotkaniach grał w sumie ledwie 36 minut, teraz tyle samo dostał od trenera w meczu z Nets. I to on w pojedynkę odrobił pierwsze straty, kiedy Pistons z 5:11 wyszli na 13:11. Trudny rzut sprzed Williamsa, trudny rzut sprzed Kevina Garnetta, ładny, sugestywny zwód, który wywiódł w pole obu tych graczy, punkty, a potem piękna asysta do Caldwella-Pope'a po własnej zbiórce. To był świetny moment Jenningsa!

Ale, jak się okazało, tylko moment. Choć w całym meczu gracz Pistons uzbierał 18 punktów i dziewięć asyst, to wielkiego wpływu na to, co dzieje się na boisku już nie miał.

Jeszcze ciekawostka - Jennings ma opinię egoisty, który raczej rzuca, niż podaje. W meczu z Nets tego nie zauważyłem, natomiast zanotowałem sobie słowa komentatorów, którzy przywołali pogawędkę Van Gundy'ego z Jenningsem. - Chcę, żebyś rzucał, jak masz pozycję. Za dużo czasu spędzasz na szukaniu kolegów - miał powiedzieć rozgrywającemu trener.

Zryw za zryw

Pistons momentami przyzwoicie grali w ataku, ale długo słabiutko prezentowali się w obronie. Nets dobrze rozstawiali się w ofensywie, grali szeroko z wykorzystaniem strzelców (Johnson, ale także Mirza Teletovic), co sprawiało, że w okolicach pola trzech sekund Pistons zostawiali im dużo miejsca. I często korzystał na tym Garnett, który rzucił 18 punktów (7/15 z gry). Weteran dodał też 14 zbiórek i choć Drummond z Monroe'em pokazali kilka dobrych akcji pod obręczami, często skakali do zbiórek w ataku, to jednak Garnett - wspierany Masonem Plumlee - wyszedł z walki z nimi zwycięsko.

Ale kluczowy był przywołany na samym początku Johnson, który już w pierwszej kwarcie rzucił 12 punktów. W drugiej, gdy Pistons zbliżyli się na 46:49, rzucił pięć punktów i miał asystę w błyskawicznym zrywie 10:0. I właśnie tak ten mecz wyglądał - Nets byli lepsi, wykorzystywali dziury w obronie Pistons, którzy zrywali się raz na jakiś czas. Ale po ich zrywie Nets odpowiadali swoim, lepszym. Wygrali pewnie i zmazali plamę z Bostonu, gdzie w pierwszym meczu przegrali 105:121.

Khal Drogo nie błyszczał

Zwracałem też uwagę, oczywiście, na Bojana Bogdanovicia, ale Chorwat regularnie w tym meczu pudłował. Miał 1/7 z gry w 25 minut, a raz nie trafił nawet wtedy, gdy obrona Pistons popełniła błąd i zostawiła mu dobre cztery metry miejsca. Chorwat nie zdecydował się na rzut w pierwsze tempo, zrobił kozioł, rzucił za mocno. Brak rytmu, to wyróżniało jego grę.

No i Khal Drogo, czyli Deron Williams. Przebranie na Halloween - znakomite, pasuje gość to wybranej roli doskonale. Ale w sobotę na boisku nie błyszczał - 15 punktów i sześć asyst uzbierał, ale był aktorem najwyżej trzeciego planu za Johnsonem i Garnettem.

PS "Inny mecz rano widziałem" to cykl, w którym oglądam mecze drużyn z nizin NBA. Co oglądamy teraz? Proszę wybrać spotkanie z poniższych propozycji poniedziałkowych i wtorkowych. Decyduje liczba głosów z godz. 20 w poniedziałek.

Jaki mecz mam obejrzeć?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.