NBA. Inny mecz rano widziałem (3): Magic walczyli, ale brakowało im... "i"

- Raczej nie było to "i" z imienia lub nazwiska Victora Oladipo, chodziło raczej o "i" z końcówki wyrazów "doświadczenie" i "wykończenie". Orlando Magic, którzy w czwartkowym meczu z Washington Wizards mieli przegrać - przegrali, ale walczyli do końca i zmusili gości do wysiłku - pisze Łukasz Cegliński ze Sport.pl.

Jeśli chcecie przeczytać o tym, jak 20 punktów i 12 zbiórek w tym meczu zdobył Marcin Gortat - odsyłam do tekstu Michała Owczarka . "Inny mecz rano widziałem" to cykl, który z założenia opisuje mecze z ligowych nizin, które wybieracie w sondach pod artykułami. Koncentruję się w nim nie tyle na przebiegu spotkania, co na występach graczy, o których na co dzień na Sport.pl nie piszemy. A Gortat do nich, oczywiście, nie należy.

Wizards, jako zespół, też. Półfinalista wschodu, drużyna wzmocniona niezłymi graczami - po nich się tylko prześlizgnę. Więcej obserwacji mam na temat Magic, których widziałem drugi raz w tym sezonie - w pierwszym odcinku cyklu zrelacjonowałem dla Was ich mecz w Nowym Orleanie .

Another game won by Wall

Najpierw kontekst - Wizards na Florydzie byli od wtorku, w środę przegrali spotkanie z Miami Heat. Dla Magic mecz z nimi był domową inauguracją sezonu. Obie drużyny są osłabione brakiem rzucających Bradleya Beala (Wizards) i Victora Oladipo (Magic). Obie typuję na trzecie miejsce na wschodzie - Wizards od góry, Magic od dołu.

Goście z Waszyngtonu przez większość meczu mieli przewagę, która po bardzo dobrej w ich wykonaniu trzeciej kwarcie sięgnęła nawet 17 punktów (84:67). Magic popełniali w tej trzeciej kwarcie straty, ani razu nie stanęli na linii rzutów wolnych, wyglądali na rozbitych i... nagle poderwali się w czwartej kwarcie. Rezerwowa piątka Wizards (Andre Miller, Glen Rice jr, Otto Porter jr, Drew Gooden, Kevin Seraphin) była rozkojarzona, słaba, pozwoliła się gonić.

I Magic gonili. Zaczęli Nikola Vucević i Ben Gordon, potem dołączyli się Evan Fournier i reszta. Zryw 26:12 sprawił, że w końcówce było trochę emocji. Ale w kluczowym momencie trener Magic Jacques Vaughn podjął ciekawą decyzję - 40 sekund przed końcem, przed atakiem Wizards przy wyniku 100:98 dla gości, zdjął z boiska Luke'a Ridnoura, zagrał bez rozgrywającego. No i Wall, który przy graczach Magic wyglądał na bardzo doświadczonego, bez problemu minął Fourniera i trafił spod kosza. Tą akcją, 30 punktami i 12 asystami, Wall wygrał spotkanie dla Wizards.

Vucević i skąd to "i"?

Fournier, który w tej akcji w obronie zrobił zapewne tyle, ile mógł, w ataku grał świetnie. Przypominał trochę znanego z Orlando J.J. Redicka - wychodził na pozycje po zasłonach, szukał rzutów z dystansu, często je trafiał. Zdobył 21 punktów (8/10 z gry w tym 3/4 za trzy), w tym kilka ważnych podczas pogoni w czwartej kwarcie. Fournier także bardzo dobrze zaczął spotkanie - waleczny Francuz zdobył pięć pierwszych punktów Magic, szybko dorzucił dwa kolejne.

Ale ja zachwycałem się głównie Nikolą Vuceviciem. O tym, że 24-letni podkoszowy ma duże możliwości, wiemy od dwóch sezonów, postępy już obserwowaliśmy. Ale po 15 punktach i 23 zbiórkach z Pelicans, w czwartek Vucević pokazał grę jeszcze lepszą. Szczególnie w ataku.

Czarnogórzec urodzony w Szwajcarii, wychowany w Belgii, a od lat grający w USA, syn Borislava, który grał w reprezentacji Jugosławii m.in. z Drażenem Petroviciem, grał tak, jakby z każdego kraju, z każdej koszykarskiej kultury, której dotknął, zaadaptował coś do swojej gry. Repertuar w ataku ma ogromny - rzut z półdystansu, gra tyłem do kosza na rękę lewą, na rękę prawą, manewry i skuteczne zwody w tłoku, szybkie nogi, które pomagają biec do kontry...

Vucević z Wizards zdobył 23 punkty (11/21 z gry), miał 12 zbiórek i trzy asysty. Owszem, po trafieniu Walla, to on spudłował z bliska grając przeciwko Gortatowi - piłka zsunęła się z obręczy, zabrakło tego "i" (nie kropki, bo przecież Magic niczego nie przesądzali). Ale grał bardzo dobrze.

A skąd w ogóle wzięło się to "i"? Ze świetnego pomysłu klubu z Orlando, który ustawił w kilku lokalizacjach w mieście wielkie litery M A G C, i zachęcał fanów, by robili sobie zdjęcia ze sobą, jako "I". Fajne, sprawdźcie #PureMagicSweeps.

Koledzy Gortata - Frye i Battie

Magic, którzy chcieli walczyć o zwycięstwo, bardzo zależało, by uniknąć w meczu z Wizards sytuacji, w której rywale na potęgę zbierają im piłki w ataku. I to się udało - Pelicans mieli aż 26 zbiórek w ataku, Wizards tylko sześć. Zbiórki w tym meczu nie decydowały o wyniku, jeśli spojrzy się w statystyki, to największą dysproporcję widać w stratach (18 Magic, 12 Wizards). Gospodarze zgubili kilka piłek, goście zdobyli kilka łatwych punktów. No i pokazali doświadczenie w końcówce.

Na dwójkę zagrał debiutujący w zespole z Orlando Channing Frye, który wyszedł w pierwszej piątce, ale do dwóch punktów i dwóch zbiórek dołożył dwie straty i dwa faule. Pierwszą stratę miał w pierwszej akcji, gdy źle podawał pod kosz do Tobiasa Harrisa. Ale w tej szkolnej retoryce Frye ma usprawiedliwienie - przed kontuzją kolana z nowymi kolegami trenował ledwie trzy dni.

A, ciekawostka - komentatorzy Fox Sports mówili, że Frye wspominał o roli Gortata przed podpisaniem kontraktu z Magic. Polak miał mu zachwalać organizację i ludzi pracujących w klubie. I kończąc wątki gortatowe - pamiętacie Tony'ego Battie? To z nim na początku kariery Gortat rywalizował o pojedyncze minuty na boisku. Teraz Battie był ekspertem w pomeczowym studiu Fox Sports.

Pierce stawia kropkę

Elfrid Payton! Zwróciłem na niego uwagę w meczu z Pelicans, gdy pokazał waleczność, zmysł do asyst, ale też pięciokrotnie nadziewał się na bloki rywali. Z Wizards tego uniknął, zdobył dwa punkty i miał siedem asyst (choć także sześć strat), a to, co wyróżniało jego grę, to rozgrywanie z linii końcowej. Payton często wchodził pod kosz i biegając wzdłuż linii końcowej szukał możliwości podania.

Ben Gordon po słabym meczu w Nowym Orleanie zdobył aż 22 punkty i był ważnym graczem Magic, ale intrygująco znów wyglądał Aaron Gordon. Debiutujący w NBA 19-letni skrzydłowy znów pokazał na boisku kilka inteligentnych zachowań. W 18 minut przełożyło się to na cztery punkty, cztery zbiórki i asystę, ale mam wrażenie, że już niedługo przełoży się na znacznie więcej.

Na koniec dwa słowa na temat Paula Pierce'a - jeśli on będzie grał w tym sezonie tak, jak grał w Orlando, w Waszyngtonie powinni być zadowoleni. I nie tyle chodzi o zdobyte punkty (16 z 30 minut), co o moment i sposób ich zdobywania. Nie był Pierce pierwszoplanową postacią Wizards - dobrze zaczęli Nene i Garrett Temple (obaj po 12 punktów), potem rozkręcili się Wall (30 i 12 asyst) i Gortat (20 i 12 zbiórek). Ale zanim Wall zdobył kluczowe punkty, Pierce pokazał klasę.

Przy wyniku 96:93, a potem 98:95, dwukrotnie grał tyłem do kosza i dwukrotnie trafiał. Po tej drugiej akcji przypomniał mi się Trevor Ariza, który zwykle stał w narożniku i czekał na podanie, by rzucić za trzy. Owszem, był przydatny, w wielu meczach zagrał dobrze, ale Pierce powinien dać Wizards o wiele, wiele więcej. Pewność, doświadczenie i umiejętność stawiania kropki nad "i".

PS Wybierzecie dla mnie kolejny mecz? Ale uwaga, nadchodzi weekend, trzeba się wyspać - więc albo piątkowe spotkanie Milwaukke Bucks - Philadelphia 76ers, albo sobotnie Detroit Pistons - Brooklyn Nets.

Jaki mecz mam obejrzeć w weekend?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.