NBA. Damian Lillard. Nadzieja na lepsze jutro

Damian Lillard debiutancki sezon miał porównywalny do najlepszych zawodników w historii. Choć nie wprowadził Portland Trail Blazers do play-off, to wielu w Oregonie uwierzyło, że zespół zbudowany wokół niego może znów włączyć się do walki o tytuł. NBA doceniła jego postawę i przyznała mu nagrodę najlepszego debiutanta sezonu zasadniczego. Koszykarskich talentów nie brakuje również w Polsce, a ich wyławianiem zajmuje się turniej ENERGA Basket Cup. Dobrze poprowadzeni młodzi koszykarze mogą w przyszłości także zaliczać spektakularne debiuty nie tylko w TBL, ale też za oceanem.

W NBA pojawił się dosłownie znikąd. Studiował na mało znanym uniwersytecie Weber State, który znajdował się poza mainstreamem koszykówki akademickiej - gra w słabszej dywizji NCAA. Dlatego też uczelniane osiągnięcia Lillarda eksperci traktowali z wielką rezerwą: w 104 meczach Lillard zdobywał średnio 18,6 pkt i miał 3,5 asysty. Szczególnie udany był dla niego sezon 2011/12: rzucał 24,5 pkt na mecz i był finalistą nagrody Boba Cousy'ego, przyznawanej najlepszemu rozgrywającemu NCAA.

Lillard mógł jeszcze rok pozostać na studiach, ale zdecydował się wcześniej zgłosić do draftu NBA. Mimo że był wymieniany w gronie najlepszych młodych rozgrywających w USA, to wielu zastanawiało się, czy Blazers znów nie popełnili błędu, wybierając go z nr. 6. Bo ekipa z Oregonu ma "talent" do draftowych niewypałów. W 1984 zamiast Michaela Jordana Blazers wybrali Sama Bowiego, w 2007 roku mogli mieć Kevina Duranta, zdecydowali się na Grega Odena.

Tym razem błędu nie popełnili, bo przed wyborem zrobili dokładne rozeznanie. Zawodnik wziął udział w przeddraftowym obozie w Portland i tam zachwycił władze Blazers. Ponoć podczas całego obozu spudłował tylko dwa rzuty. Po kolacji z właścicielem klubu Paulem Allenem Blazers byli zdeterminowani, by w drafcie wybrać właśnie Lillarda. A i sam zawodnik czuł, że trafi do Oregonu - na dzień ogłaszania wyborów zapakował do walizki czarny garnitur i czerwoną poszetkę nawiązującą do barw klubu.

Niespełna 23-letni rozgrywający mający 191 cm jest zawodnikiem w typie Kyrie'ego Irvinga, Derona Williamsa czy Derricka Rose'a. Nie jest jeszcze tak atletyczny jak oni, ale jego atutami są rzut, szybkość, wyskok i pewność siebie - tego oczekuje się teraz w NBA od nowoczesnej "jedynki".

- Jestem pod wrażeniem tego, co osiąga w NBA, ale zaskoczony nie jestem. Gdy pojawił się u mnie pierwszego dnia, wiedziałem, że będzie zarabiał na życie, grając w koszykówkę - powiedział Orlando Watkins trener Lillarda z Oakland High School.

"Dobrze podaje i panuje nad piłką, jest solidnym strzelcem z wielu pozycji. Inteligentny, wydajny zawodnik, potrafi wymuszać faule i jest pewny na linii rzutów wolnych" - pisał przed sezonem o jego atutach John Hollinger, były ekspert ESPN, obecnie wiceprezydent ds. sportowych w Memphis Grizzlies.

Takiego debiutu nie miał LeBron James

Lillard swoim pierwszym meczem w NBA zwrócił na siebie uwagę całej ligi. Rzucił 23 punkty, miał 11 asyst i trzy zbiórki i poprowadził skazywanych na pożarcie Portland Trail Blazers do zwycięstwa z Los Angeles Lakers.

Przynajmniej 20 punktów i 10 asyst w debiucie w NBA poza Lillardem wykręcili jeszcze tylko dwaj koszykarze - legendarny Oscar Robertson w 1960 roku oraz 21 lat później rozgrywający Detroit Pistons Isiah Thomas. Lillard jest także pierwszym koszykarzem od blisko dekady, który w debiucie rzucił co najmniej 21 punktów i miał dziewięć asyst. W 2003 roku dokonał tego LeBron James.

23-latek już w trakcie ligi letniej pokazał, że będzie walczył o tytuł debiutanta roku. W wakacyjnych rozgrywkach rzucał średnio 26,5 punktu, miał 5,3 asysty na mecz i 4 zbiórki. Trener Terry Stotts nie bał się zaufać niedoświadczonemu debiutantowi i powierzył mu funkcję pierwszego rozgrywającego. Z drugiej strony wielkiego wyboru nie miał - Blazers są w trakcie przebudowy i w ich interesie jest, by Lillard jak najszybciej wszedł na wysoki poziom.

Nie zawiódł

Lillard szybko stał się jednym z liderów drużyny, obok bardziej doświadczonych LaMarcusa Aldridge'a i Nicolasa Batuma. Jego zespół krążył wokół ósmego miejsca dającego awans do play-off, ale ostatecznie po słabej drugiej części sezon skończył z bilansem 33-49 i 11. miejscem na Zachodzie.

Ale o Lillardzie było głośno. Trafiał rzuty w ostatnich sekundach decydujące o zwycięstwie, Lakersom rzucił rekordowe dla siebie 38 punktów, przeciwko Warriors zdobył punkt mniej, ale trafił siedem trójek, a w lutym podczas Weekendu Gwiazd zwyciężył w Skills Challenge - najszybciej pokonał tor przeszkód dla rozgrywających. Zgarnął wszystkie nagrody dla debiutanta miesiąca Konferencji Zachodniej w sezonie, wcześniej udało się to tylko ósemce graczy. Po sezonie zasadniczym otrzymał także oczywiście nagrodę dla debiutanta roku w NBA.

W sezonie rzucał średnio 19 punktów, miał 6,5 asysty i 3,1 zbiórki na mecz, wystąpił we wszystkich 82 spotkaniach swojej drużyny. Jest trzecim graczem w historii obok Oscara Robertsona i Allena Iversona, który w debiutanckim sezonie zdobył przynajmniej 1500 punktów i miał 500 asyst. Od 45 lat żaden debiutant nie spędził tylu minut na parkiecie (3167). Lillard pobił także rekord celnych trójek wśród pierwszoroczniaków - trafił ich aż 185.

"Mogę być MVP"

W lutym "DIME" zrobił z Lillarda bohatera numeru. Dziennikarze magazynu okrzyknęli Lillarda najbardziej ekscytującym debiutantem od czasu LeBrona Jamesa. Może nieco na wyrost, bo w ostatnich latach było kilku pierwszoroczniaków, którzy wywoływali szybsze bicie serca (m.in. Chris Paul czy Blake Griffin).

- Mogę być MVP ligi, trafić do pierwszej piątki NBA, zagrać w meczu gwiazd. Nie wiem, czy uda mi się to osiągnąć, ale wiem, że mnie na to stać. Nie boję się grać przeciwko nikomu. Czasem się denerwuje, ale nikogo się nie obawiam - powiedział w marcu Lillard.

W Portland ciągle pamięta się o jedynym mistrzowskim tytule z 1977 roku, a szczególnie ostatnio humory w Oregonie nie były najlepsze. Debiutant roku 2006 Brandon Roy przez problemy z kolanami w NBA raczej już nie zagra. Wybrany z jedynką w 2007 roku Greg Oden walkę z kontuzjami przegrał już na starcie. Lillard tchnął w Blazers nadzieję, że jednak może być lepiej.

Tu grają przyszli debiutanci

Co roku osiemdziesiąt tysięcy uczniów z prawie sześciu tysięcy szkół z całej Polski walczy o udział w finale krajowym ENERGA Basket Cup, jaki 14 czerwca odbędzie się w gdańskiej hali ERGO Arena.

Uczestnicy tego prestiżowego turnieju zagrają o tytuł nieoficjalnych mistrzów Polski szkół podstawowych - aby pojechać do Trójmiasta, trzeba jednak przebrnąć przez sito eliminacji regionalnych i wojewódzkich - obecnie trwają finały wojewódzkie, których wyniki można śledzić w specjalnym serwisie .

Więcej o:
Copyright © Agora SA