NBA. Lin wrócił do Nowego Jorku i ograł Knicks

Największa sensacja poprzedniego sezonu wróciła tam, gdzie jej gwiazda rozbłysła. Jeremy Lin zdobył 22 punkty, miał osiem asyst i poprowadził Houston Rockets do zwycięstwa nad swoim byłym klubem - New York Knicks (109:96). To pierwsza porażka nowojorczyków przed własną publicznością.

Przed meczem Lin mówił dziennikarzom, że chce mieć to już za sobą. Wrzawa wokół jego pierwszego meczu w Nowym Jorku w nowym zespole była ogromna, na drugi plan spadło nawet hitowe starcie czołowych ekip Zachodu - San Antonio Spurs przegrali z Oklahoma City Thunder 93:107.

Dziennikarze z uwagą przyglądali się koszykarzowi, który sezon w nowej drużynie zaczął gorzej niż się spodziewano. Jego nazwisko zaczęło pojawiać się w plotkach transferowych, a sam Lin swoja grę określił jako "tragiczną". Ale w poniedziałek w Madison Square Garden zagrał jeden z najlepszych meczów w sezonie.

- Chciałem wyjść na parkiet i po prostu dobrze się bawić. Spędziłem tu mnóstwo pięknych chwil - powiedział Lin, którego nowojorska publiczność przywitała owacją podczas prezentacji. Ale to był ostatni moment, gdy kibice mu sprzyjali. Rockets szybko zbudowali przewagę, a fani zaczęli buczeć, gdy Lin miał piłkę w rękach.

Nie podobało im się, że 24-latek tak łatwo radzi sobie z ich drużyną. W pierwszej połowie Lin zdobył 16 punktów i miał cztery asysty, a Rockets prowadzili różnicą 14 punktów. W trzeciej kwarcie miał też ogromny udział w 15-punktowej serii ekipy z Houston, która odskoczyła rywalom aż na 23 punkty. Knicks, którzy grali bez swojej największej gwiazdy Carmelo Anthony'ego, nie byli już w stanie dogonić prowadzonych przez Lina Rockets.

Lin zagrał 39 minut, rzucił 22 punkty, miał osiem asyst i cztery zbiórki. 28 punktów i 10 zbiórek dołożył James Harden, a najwięcej punktów dla Knicks rzucił debiutant Chris Copeland - 29. Lin wypadł lepiej niż sprowadzony w jego miejsce Raymond Felton (14 punktów, trzy asysty).

Nie było to pierwsze zwycięstwo Lina ze swoją byłą drużyną. 23 listopada Rockets pokonali u siebie Knicks aż 131:103. Poniedziałkowa porażka była pierwszą nowojorczyków przed własną publicznością w sezonie.

Gdzie wszystko się zaczęło

Nowy Jork zawsze będzie dla mnie miejscem szczególnym - mówił Lin, który w barwach nowojorczyków w zaledwie kilka tygodni przeżył karierę od pucybuta do milionera. Do Knicks trafił pod koniec grudnia 2011 roku. Absolwent Harwardu dostał szansę od ówczesnego trenera drużyny Mike'a D'Antoniego, bo nowojorczycy mieli kłopot z kontuzjowanymi i będącymi w słabej formie rozgrywającymi. I wykorzystał ją w stu procentach.

Swoją wspaniałą serię zaczął 4 lutego, kiedy zdobył aż 25 pkt oraz miał siedem asyst w meczu z New Jersey Nets. Kolejne mecze: 28 pkt z Utah Jazz, 23 z Washington Wizards, niesamowite 38 z Lakers i 20 z Minnesota Timberwolves.

Lin został w ostatniej chwili dołączony do meczu młodych gwiazd NBA, a koszykarski świat opanowała "Linomania". Na mecze Knicks wypełniały się hale NBA, zespół zarabiał krocie na koszulkach z nazwiskiem koszykarza i podpisywał nowe kontrakty telewizyjne, a wartość akcji zarządzającej klubem spółki MSG poszła w górę. Fenomen Lina, pierwszego Amerykanina azjatyckiego pochodzenia w NBA, sprawił, że spodziewano się powrotu popularności NBA w Azji, i to ledwie kilka miesięcy po tym, jak karierę skończył Yao Ming.

W Nowym Jorku jednak nie został. Latem Knicks nie zdecydowali się wyrównać oferty Houston Rockets, którzy młodej gwieździe zaoferowali aż 25 mln dolarów za trzy lata gry. Knicks postawili na weteranów i na razie się nie zawiedli. Z bilansem 18-6 zajmują pierwsze miejsce na Wschodzie. Rockets Lina wygrali 12 z 24 meczów i są na dziewiątym miejscu na Zachodzie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA