We wtorek startuje NBA. Los Hollywood Lakers

Nash, Bryant, World Peace, Gasol, Howard - taka pierwsza piątka mogła dotychczas zagrać razem tylko w meczach gwiazd. Dziś to skład Los Angeles Lakers..

W Los Angeles powstał zespół, który albo olśni i podbije NBA po raz kolejny, albo okaże się wielkim rozczarowaniem. Na razie bezpieczniej powiedzieć, że największymi kandydatami do tytułu są tegoroczni finaliści - mistrzowie Miami Heat z LeBronem Jamesem oraz Oklahoma City Thunder z Kevinem Durantem.

Lakers zawdzięczają skład pomysłowi 78-letniego właściciela, miliardera Jerry'ego Bussa (klubem kierują też jego dzieci Jim i Jeannie). Buss fortunę zbił na handlu nieruchomościami, z wykształcenia jest chemikiem, z zamiłowania pokerzystą i wciąż ma ciągoty do wybuchowych eksperymentów i podejmowania kosztownego ryzyka.

Do Kobe Bryanta, Pau Gasola oraz Metty World Peace'a dołączyli Steve Nash, dwukrotny MVP ligi, jeden z najlepszych rozgrywających w historii ligi, znakomity kreator gry i dobry strzelec, oraz potężny środkowy Dwight Howard, najlepszy obrońca w NBA. Traf chciał, że byli koledzy Marcina Gortata (z Howardem Polak grał w Orlando Magic, z Nashem świetnie współpracował w Phoenix Suns) teraz mają pomóc Lakers w zdobyciu szalenie ważnego tytułu - 17. dla klubu (właśnie tyle mają wielcy rywale Boston Celtics) i szóstego dla Bryanta (co pozwoliłoby mu wyrównać osiągnięcie wielkiego wzoru Michaela Jordana).

Marketingowo Lakers już są potęgą. - Czuję się jak gwiazda rocka - mówi oryginał World Peace, niezbyt błyskotliwy gracz, ale pasujący do drużyny ze względu na defensywne umiejętności i doświadczenie. World Peace, który kiedyś nazywał się Ron Artest, właśnie uruchomił linię T-shirtów z muzycznymi motywami i zauważa: - Kobe to Nike, Dwight to Adidas, Steve - jakieś inne firmy, Pau - cała Hiszpania. Ja tworzę sam siebie. Jesteśmy niesamowitym zespołem!

Paradoksalnie gwiazdozbiór w Lakers powstał niespełna rok po zakończeniu lokautu, który miał zapobiec wzmacnianiu się najbogatszych zespołów z metropolii kosztem biedniejszych klubów z prowincji. NBA podwyższyła w tym celu tzw. podatek od luksusu, czyli opłatę dla drużyn przekraczających ustalony limit pensji dla graczy. Ale podwyższenie obowiązuje dopiero od przyszłego sezonu, więc Lakers - przeznaczając na zawodników największe w tym sezonie w lidze 102 mln dol. (o 15 więcej niż drudzy pod tym względem mistrzowie z Miami) - zapłacą teraz "tylko" 30 mln podatku.

- Rodzina Bussów jest bardzo ambitna. Jeśli dodatkowe 10 mln ma się przełożyć na kolejny tytuł, nic ich nie powstrzyma - mówi o właścicielach menedżer Lakers Mitch Kuptchak. Łatwiej jest wydawać majątek, mając wyjątkowe dochody - sprzedając prawa telewizyjne Time Warner Cable, klub dostanie, uwaga, 5 mld dol. w ciągu 25 lat.

Czy bajońskie wydatki przełożą się na triumf na boisku? Znaków zapytania jest wiele, począwszy od bilansu 0-8 w sparingach, poprzez poważniejsze wątpliwości dotyczące zdrowia i formy weteranów oraz nowej taktyki.

Średnia wieku piątki Lakers to 32,4. Nash ma 38 lat, Bryant - 34, World Peace - 33, Gasol - 32. 27-letni Howard w kwietniu przeszedł poważną operację pleców, wiecznie poobijany Bryant właśnie leczył bark i stopę, a Gasol i World Peace w ostatnim sezonie grali gorzej niż w poprzednich. Można powiedzieć, że zespół rodzi się w bólach.

Dzieje się tak również dlatego, że trener Mike Brown wybrał dla niego nowy sposób gry w ataku, tzw. ofensywę Princeton. Lakers mają grać tak jak uniwersytecka drużyna znanej uczelni - opierać się na akcjach dwójkowych i trójkowych, ciągłym ruchu, wielokrotnych zasłonach, wbieganiu pod kosz. Nie musi okazać się to łatwe dla gwiazd przyzwyczajonych do własnych rozwiązań. - W Princeton szukam księgowych, a nie taktyki - ocenia pomysł trenera były gwiazdor NBA, a obecnie komentator Charles Barkley.

Magic Johnson, twórca potęgi Lakers w latach 80., przewiduje, że Lakers będą rozkręcać się powoli. - Pełną moc osiągną w lutym, w okolicy meczu gwiazd - przewiduje Magic. - Dopiero wtedy wszyscy poznają się i zrozumieją, co mogą, a czego nie mogą robić na boisku.

Lakers poza 16 tytułami mają bolesne doświadczenia z własnymi gwiazdorskimi składami - na przełomie lat 60. i 70. drużyna z Wiltem Chamberlainem, Jerrym Westem i Elginem Baylorem trzykrotnie przegrywała w finale, tytuł zdobyła dopiero bez Baylora. W 2004 roku stworzony naprędce "Dream Team" (do O'Neala i Bryanta dołączyli Karl Malone i Gary Payton) w słabym stylu przegrał w finale z Detroit Pistons.

Ale Lakers są skazani na gwiazdy. ESPN podał ostatnio, że w 2014 roku, kiedy wygasną już wielkie umowy Bryanta, Gasola oraz World Peace'a, klub będzie miał wystarczająco dużo pieniędzy, by zaproponować kontrakt najlepszemu obecnie koszykarzowi na świecie - LeBronowi Jamesowi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.