NBA. Chamberlain pół wieku temu rzucił 100 pkt.

Był świetnym siatkarzem, chciał walczyć z Alim, zagrał w ?Conanie Barbarzyńcy? i twierdził, że przespał się z 20 tys. kobiet. Przed 50 laty Wilt Chamberlain rzucił 100 punktów w meczu

Sport.pl w mocno nieoficjalnej wersji... Polub nas na Facebooku ?

Jedno z najsłynniejszych spotkań w historii koszykówki odbyło się 2 marca 1962 roku. Wilton Newton Chamberlain zdobył w nim 100 punktów dla Philadelphia Warriors grających z New York Knicks. Mecz był niezwykły, jak całe życie zmarłego w wieku 63 lat w 1999 r. wielkiego koszykarza.

Noc przed spotkaniem Chamberlain spędził, zabawiając się z jedną z wielu kobiet w swoim życiu - w autobiografii napisał, że było ich 20 tys. i ta liczba nieodłącznie przylgnęła do jego nazwiska tak, jak legendarne 100 punktów. Wyliczono, że od 15. roku życia Chamberlain musiałby uprawiać seks z dziewięcioma tygodniowo.

Jeden ze znajomych wyjaśnił algorytm, jakim Wilt doszedł do 20 tys. W połowie lat 80., spędzając dziesięciodniowe wakacje w Honolulu, zaznaczał w kalendarzu każdą kobietę, która znalazła się w jego łóżku. Było ich 23, co dało średnią 2,3 dziennie. Wilt nieco ją zmniejszył wychodząc z założenia, że wakacje nie trwają wiecznie, i pomnożył przez liczbę przeżytych dni po ukończeniu lat 15. Z wyliczeń wyszło około 20 tys.

Annette Tannander, szwedzka lekkoatletka, która w wieku 19 lat obcowała z 40-letnim Chamberlainem, powiedziała, że "skacze na wszystko, co się rusza, ale nie jest napastliwy ani nieprzyjemny". W 1968 r. po transferze z Philadelphia 76ers do Los Angeles Lakers komentowano, że Chamberlain chciał grać w Kalifornii, bo było to jedyne miejsce, w którym czarny mężczyzna spokojnie mógł współżyć z białą kobietą.

Wilt miał ponoć zasady - nie umawiał się z mężatkami i nie płodził dzieci. Niesamowite, ale wygląda na to, że ten drugi warunek został spełniony. A Chamberlain w ostatnim wywiadzie przed nagłą śmiercią mówił: - Wszystkim wam, którym wydaje się, że seks z tysiącem kobiet jest fajny, powiem, że życie nauczyło mnie, że o wiele bardziej satysfakcjonujące może być obcowanie tysiąc razy z tą samą kobietą.

Inaczej niż Chruszczow

Rankiem 2 marca przed 50 laty nie miał czasu na filozoficzne myśli - z łóżka wyskoczył bladym świtem, bo o 8 rano musiał wsiąść do pociągu. Tak, gwiazdor mieszkał w Nowym Jorku, a do rodzinnej Filadelfii dojeżdżał na treningi, które - specjalnie dla niego - odbywały się późnym popołudniem.

Pamiętne spotkanie z Knicks nie odbywało się jednak w Filadelfii, tylko - w ramach akcji przyciągania fanów - w oddalonym o ponad 100 km Hershey. W czasie drogi Chamberlain ograł kolegów w pokera, a już w hali grał na fliperach. Pobił rekord maszyny, a potem mówił, że poczuł wówczas, że zdarzy się coś wyjątkowego.

Atrakcją przed spotkaniem NBA był mecz wirtuozów z Harlem Globetrotters z futbolistami Philadelphia Eagles i Baltimore Colts. Tu dygresja: Chamberlain, zanim trafił do NBA, też grał w Globetrotters. W 1959 r. był na tournée w Związku Radzieckim - podczas zwiedzania Moskwy koszykarzom nagle zajechał drogę samochód, z którego wysiadł Nikita Chruszczow. "O, basketball!" - miał wołać po angielsku ówczesny przywódca ZSRR, robiąc sobie zdjęcia z zawodnikami. Dodał ponoć, że "koszykówka to bardzo, ale to bardzo interesująca gra".

Kilkanaście lat wcześniej mały Wilt myślał inaczej niż Chruszczow - koszykówkę uważał za grę dla mamisynków, wolał lekkoatletykę. W podstawówce skakał wzwyż, a także w dal z miejsca, biegał na średnie dystanse, pchał kulą. Jeszcze na uczelni w Kansas był jednym z najlepszych skoczków wśród amerykańskich studentów.

- Gdybym urodził się w Oklahomie, byłbym futbolistą. Gdybym dorastał w Los Angeles, byłbym lekkoatletą. Ale urodziłem się w Filadelfii, gdzie królowała koszykówka - mówił. Urósł szybko, jego 216 cm było w latach 60. niespotykane w NBA, nie mówiąc o lokalnej szkole średniej. Liceum nie było jednak byle jakie - z Overbrook do NBA trafiło w początkach ligi kilkunastu graczy.

Bił rekordy, nie wygrywał

Wilt z racji warunków, talentu i niesamowitej koordynacji ruchowej wyćwiczonej dzięki lekkiej atletyce do NBA trafiłby nawet wtedy, gdyby grał tylko w parku. Ale najpierw walczyły o niego uczelnie z całych USA. Kalifornijska UCLA oferowała angaż w hollywoodzkich produkcjach, a Uniwersytet Pensylwanii - brylanty. Macierzyste liceum chciało go zatrzymać w roli trenera. Wilt wybrał Kansas.

I tam, w finale rozgrywek akademickich w 1957 roku, przeżył - jak później wspominał - największą porażkę w karierze. Zespół z Karoliny Północnej w każdej akcji ustawiał jednego obrońcę przed Chamberlainem, drugiego za nim, trzeci doskakiwał, gdy ten dostawał piłkę, a kiedy rywale prowadzili w końcówce, to maksymalnie zwalniali akcje. Wygrali 54:53 po trzech dogrywkach.

Wilt, niezliczony rekordzista NBA, przez którego liga zmieniała przepisy (zakazano np. wyskakiwania zza linii rzutów wolnych, bo Chamberlain, po dwóch krokach, dolatywał niemal do obręczy), zwycięzcą nie został nigdy. Inny znakomity środkowy NBA Bill Russell nie zdobywał tylu punktów ani zbiórek co Wilt, który w sezonie 1961/62 miał średnią 50,4 punktu na mecz, ale prowadził do zwycięstw Boston Celtics. Drużyny Chamberlaina przegrały siedem z ośmiu serii play off z Celtics Russella. Wilt zdobył dwa tytuły w 14 lat, Russell - 11 w 13.

50 lat temu to jednak Chamberlain wpisał się w księgi, z których najpewniej nie wymaże go już nikt. Gdy Kobe Bryant w 2006 roku zdobył szokujące w dzisiejszej NBA 81 punktów, o setce Chamberlaina powiedział: - Samo myślenie o tym osiągnięciu mnie męczy.

Krezus, siatkarz, barbarzyńca

Wynik meczu z Knicks nie miał znaczenia dla układu tabeli, mecz nie był transmitowany, nikt nie robił zdjęć, niewiele gazet wysłało do Hershey dziennikarzy. Relacjonowała go, ale nie w całości, lokalna rozgłośnia radiowa. Na trybunach usiadło 4124 kibiców, 3 tys. miejsc pozostało pustych.

Chamberlain po pierwszej kwarcie miał 22 punkty, 41 do przerwy, ale powodów do ekscytacji nie było - w trzech poprzednich meczach rzucał po 67, 65 i 61 punktów.

Do kosza trafiał jak szalony, ale był trudnym graczem, którego - choć raz wygrał ligową klasyfikację asyst - posądzano o egoizm. Trenerów dzielił na tych, których tolerował, i resztę, której nie słuchał. Na ławce z nimi wygrywał, ale na boisku przegrał z kontuzjami kolan. Ostatni mecz w NBA rozegrał w 1973 roku, potem przez rok próbował pełnić funkcję grającego trenera w San Diego Conquistadors w konkurencyjnej lidze ABA, ale koszykówka już go nudziła.

W NBA zarobił krocie - w debiutanckim sezonie 1959/60 miał pensję 30 tys. dol. rocznie, kiedy największy gwiazdor ligi zarabiał 25 tys. Osiem lat później Lakers płacili mu 250 tys. rocznie, a Conquistadors zaproponowali 600 tys. Fortunę powiększał kontraktami reklamowymi (m.in. American Express, Volkswagen, Foot Locker) i mądrze ją inwestował - nieruchomości, kluby nocne, stadniny koni wyścigowych. Sponsorował też kluby sportowe - siatkarskie, lekkoatletyczne, softballowe.

Po zakończeniu kariery grał też w siatkówkę w utworzonej na wzór NBA amerykańskiej lidze IVA. Siatkarzem był ponoć bardzo dobrym, w 1975 roku został szefem ligi. Ta upadła jednak po kilku sezonach. W połowie lat 80. Wilt zagrał za to w filmie - u boku młodego Arnolda Schwarzeneggera w "Conanie Barbarzyńcy".

Muhammad Ali a rzuty wolne

Wygrywać chciał z każdym i we wszystko - od kart po mecze o mistrzostwo. Na przełomie lat 60. i 70. w głowie Wilta - i nie tylko jego - zaświtała myśl, by stoczyć pojedynek z Muhammadem Alim. Wielki już wówczas bokser wracał po dyskwalifikacji z powodu odmowy służby wojskowej i potrzebował pieniędzy, a pojedynek z Chamberlainem je gwarantował. Rozmowy się odbywały, wyznaczono nawet termin - na 26 lipca 1971 roku. By zrozumieć wagę takiej walki, trzeba wyobrazić sobie w ringu Mike'a Tysona i Shaquille'a O'Neala w połowie lat 90.

Kiedy jednak okazało się, że z 5 mln dol. gaży dla Chamberlaina ma być 500 tys., a na dodatek po porażce Alego z Joe Frazierem ewentualna walka nie będzie miała mistrzowskiej rangi, zapał Wilta osłabł. Po latach powiedział, że walkę odradził mu ojciec, zresztą wielki fan boksu, który stwierdził: - Synu, lepiej potrenuj rzuty wolne.

W całej karierze w NBA Wilt trafiał z linii ledwie 51 proc. rzutów, ale pamiętnego 2 marca był niemal bezbłędny. Wykorzystał 10 pierwszych, w sumie miał 28/32. W ostatnich minutach publiczność patrzyła już tylko na niego, a trener Warriors wysłał na boisko kolejnych graczy, by ci faulowali rywali, oszczędzając czas.

Radiowiec Bill Campbell, sześć minut przed końcem, kiedy Chamberlain miał 84 punkty, krzyczał do mikrofonu: - Jeśli znacie kogoś, kto teraz tego nie słucha, zawołajcie go przed głośniki! Jesteśmy świadkami kawałka historii!

Byli. 46 sekund przed końcem Chamberlain dobija do setki. Kibice wbiegają na parkiet. Kiedy sędziowie wznawiają mecz, Wilt już tylko stoi oszołomiony na środku boiska. Warriors wygrywają 169:147.

Do dziś nie było w NBA meczu, w którym 100 punktów zdobyłoby dwóch graczy jednej drużyny.

100 punktów Chamberlaina w meczu i inne magiczne wyczyny w sporcie

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.