NBA B: królewskie lepsze niż browary z Milwaukee

Czwartek był w NBA dniem hitów - Hawks grali z Heat, Spurs z Mavericks, a Blazers z Lakers. Ale NBA B grała w Sacramento, gdzie Kings podejmowali Milwaukee Bucks. Wygrali 103:100, a ja po obejrzeniu tego spotkania zupełnie spokojnie, ale po angielsku, mogę napisać: it was a Smart move.

Kilka godzin przed meczem Keith Smart z asystenta Paula Westphala na ławce Kings zmienił się w pierwszego trenera. Z jednej strony zaskakująco, bo wydawałoby się, że w Sacramento chcą, by to właśnie doświadczony Westphal odbudowywał królewską siłę. Ale z drugiej - bilans tego trenera z Kings to nędzne 51-120 w nieco ponad dwóch sezonach i rozczarowujące 2-5 w obecnych rozgrywkach, gdzie każda porażka zespołu kończyła się dwucyfrową różnicą punktów.

Na dodatek, a może nawet przede wszystkim, Westphal miał w ostatnich dniach problem z niezrównoważonym gwiazdorkiem DeMarcusem Cousinsem, którego odsunął od jednego meczu - trener tłumaczył, że środkowy zażądał transferu, ale po tym, jak agent koszykarza zaprzeczył, zrobiło się niemiło. Szefowie Kings rozwiązywanie problemu zaczęli od zwolnienia Westphala.

Smart przed meczem mówił, że tym pierwszym spotkaniu z Bucks jego drużynie będzie ciężko. I że chciałby, żeby jego koszykarze biegali do kontry. Patrząc na pierwszą połowę słowa nowego trenera Kings kołatały mi po głowie bez przerwy - gospodarze biegali, ale było im bardzo ciężko.

Bucks do przerwy prowadzili aż 58:37, a obrazem tych 24 minut niech będą trzy akcje z początku drugiej kwarty - Kings marnują kontrę, w której biegli w czterech na jednego, a potem przy biernej postawie w defensywie pozwalają na cztery punkty z rzędu swojego byłego gracza Beno Udriha. Wynik zmienił się z 30:25 na 34:25 dla gości, którzy poszli za ciosem.

Bucks grali w tym spotkaniu bez Andrewa Boguta, Mike'a Dunleavy'ego i Luca Mbah a Moute'a, ale mieli Brandona Jenningsa w formie i - uwaga! - skutecznego Drew Goodena. 31-letni ligowy obieżymiast, który w trakcie 10 lat zagrał w dziewięciu klubach NBA, nie ma w tym sezonie fantazyjnego zarostu, ale wobec absencji Boguta ma ostatnio wiele minut na boisku. We wtorek zdobył 24 punkty i 12 zbiórek na wyjeździe z Utah Jazz, w czwartek zgromadził odpowiednio 18 i dziewięć. A 14 i siedem z nich w pierwszej połowie, kiedy grał naprawdę bardzo dobrze. I twardo - po zderzeniu z nim bark wybił sobie Chuck Hayes, który na boisko już nie wrócił.

Wracając do Jenningsa - rozgrywający Bucks długo kontrolował mecz. Trafił trzy pierwsze trójki, do przerwy zdobył 15 punktów, miał cztery asysty i jeszcze po przerwie trafiał w ważnych momentach. 10 punktów w pierwszej połowie dodał Stephen Jackson, a siedem, dwie zbiórki i dwie asysty miał debiutant Jon Leuer. Zespół z Milwaukee grał płynnie i skutecznie, a Kings nie potrafili go zatrzymać. Być może byli zdezorientowani, tak jak ja, czerwonymi strojami gości.

W przerwie doszło jednak do przemiany - nie wiem, co powiedział swoim koszykarzom Smart, ale zważywszy na fakt, że Kings grali mecz w trzecim kolejnym dniu i piąty w trakcie sześciu ostatnich, zagonienie najmłodszego zespołu NBA do obrony było imponujące. Defensywa zaczęła funkcjonować, Bucks nie mieli już łatwych pozycji do rzutu, zaczęli popełniać straty.

Zwykle jest tak, że z dobrej obrony wynika w koszykówce dobry atak, choć jeden z asystentów Smarta w przerwie stwierdził, że to lepsza gra w ofensywie ma się przełożyć na skuteczniejszą defensywę. Tak czy siak - drużyna z Sacramento zaczęła grać po prostu lepiej. Dużo lepiej. Drugą połowę wygrała aż 66:42!

Największą przemianę w ataku przeszedł Marcus Thornton, który w pierwszej połowie trafił ledwie jeden z ośmiu rzutów i zdobył dwa punkty, a w drugiej miał 9/15 i 25. To jego punkty, często zdobywane krótkimi seriami, zmniejszały przewagę gości w trzeciej i w czwartej kwarcie. Thornton skutecznie rzucał, skutecznie wchodził pod kosz, grał wszechstronnie. A mi szczególnie podobało się to, że komentatorzy mogli z uśmiechem powiedzieć "Marcus to DeMarcus", kiedy Thornton miał asystę do Cousinsa.

Właśnie, Cousins. Patrząc na niego miałem wrażenie, że może wybuchnąć w każdym momencie - po gwizdku sędziego, po starciu z rywalem... Tykająca bomba po prostu. Ale także utalentowany gracz - w czwartek rzucił 19 punktów i miał 15 zbiórek. Nie skończył meczu, bo jego piąty i szósty faul wymusił Gooden, ale był zdecydowanie pozytywną postacią spotkania. Patrząc na to, jak ściskał się po meczu ze Smartem, można tylko przyklasnąć szefom Kings, że zmienili trenera. Przynajmniej na razie.

Najlepszym i najrówniejszym graczem Kings był oczywiście Tyreke Evans, którego imię i nazwisko świadomie zostawiłem na koniec, na kluczowe momenty meczu. To Evans był ich bohaterem - to on wyprowadził Kings na pierwsze prowadzenie od pierwszej kwarty - jego celne rzuty wolne dały wynik 101:100 18 sekund przed końcem. Scott Skiles, trener Bucks, wziął czas, ale akcja rozegrana po nim była słabiutka. Jackson długo trzymał piłkę, nie próbował wejścia pod kosz i w końcu oddał trudny rzut z odchylenia pod presją Salmonsa (dobra defensywa po przerwie!). Jennings sfaulował Evansa 2,6 sekundy przed końcem - ten trafił dwa wolne, Bucks mieli szansę na doprowadzenie do dogrywki.

Nie doprowadzili. Jennings grał świetnie - zdobył 31 punktów, miał siedem asyst i 6/9 w rzutach z dystansu. Ale tego 10. nie trafił. Kings odrobili 21 punktów straty i na przekór zmęczeniu i ostatnim problemom wygrali ważne spotkanie. Ważne, bo z rywalem osłabionym, co trzeba wykorzystywać. Ważne, bo pierwsze w nowej konfiguracji na ławce. Evans zdobył 26 punktów, miał 10 zbiórek, pięć asyst i 9/9 z wolnych.

Na deser zostawiłem sobie Jimmera Fredette - najlepszego strzelca NCAA w poprzednim sezonie, którego fenomenu nigdy nie zrozumiałem, ale byłem świadomy "Jimmermanii", która opanowała koszykarskich kibiców na początku roku. Czy słusznie? Naprawdę nie wiem, ale pamiętam felieton lubianego przeze mnie Ricka Reilly'ego z ESPN, który w marcu napisał o Fredette: "Jeśli jego ostatni mecz na uczelni miał pokazać to, co zamierza wnieść do NBA, to moim zdaniem za pięć lat on może być dealerem Provo albo Isuzu". Reilly był tak sceptyczny, że dodał, że jeśli Fredette choć raz wyjdzie w pierwszej piątce w swoim debiutanckim sezonie w NBA, to on wpłaci 5 tys. dolarów na wybrany przez koszykarza cel charytatywny. "Fredette about it" - tak zagrał słowami na koniec swojego felietonu.

Minęło kilka miesięcy i 22 grudnia Reilly wpłacił 5 tys. na Fundację Rodziny Fredette, która pomaga wymagającym potrzeby rodzinom w Nowym Jorku, Sacramento i Utah. Felietonista ESPN nie czekał nawet do inauguracji sezonu - uznał, że przegrał już po pierwszym sparingu z Golden State Warriors, w którym Fredette rzucił 21 punktów.

W czwartek Fredette grał jako rezerwowy - w 23 minuty rzucił siedem punktów (3/8 z gry). Nie pokazał nic specjalnego. Gdybym go nie znał, nie zwróciłbym na niego większej uwagi. Na pewno nie większej niż na Udriha.

PS W trakcie przerw czytałem sobie trochę, troszeczkę o Milwaukee i Sacramento. I, zanim zacząłem przysypiać w trakcie każdej przerwy na żądanie, wyczytałem, że to pierwsze miasto jest czwartym w USA, jeśli chodzi o liczebność Polaków - według Wikipedii jest ich w Milwaukee 57 tys., a więcej mają tylko Nowy Jork, Chicago i Filadelfia.

Znacznie więcej jest jednak w Milwaukee ludności pochodzenia niemieckiego. I to właśnie Niemcy, którzy przyjeżdżali do tego miasta w połowie XIX wieku odpowiadają za to, że Milwaukee jest w USA znane jako miasto browarów. Do dziś w tym mieście siedzibę ma jeden z najbardziej znanych amerykańskich browarów - Miller.

W czwartek, w NBA B, lepsze było jednak królewskie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.