Tak blisko bijatyki w NBA nie było od dekady, gdy w 2006 roku pobili się gracze Denver Nuggets i New York Knicks. We wtorek gorąco zrobiło się w Toronto. W trzeciej kwarcie meczu Raptors z Bulls starli się Serge Ibaka z Robinem Lopezem.
Wszystko zaczęło się od Ibaki, który uderzył rywala łokciem, gra została wstrzymana. Lopez się zdenerwował, podszedł do IBaki próbował wybić rywalowi piłkę, którą ten trzymał w rękach. I wtedy się zaczęła szarpanina między nimi, którą szybko starali się przerwać sędziowie i inni koszykarze. Lopez wyprowadził cios, ale chybił, bo Ibaka była akurat odciągany przez innych graczy. Kongijczyk chciał rywalowi oddać, ale trafił tylko w bujną czuprynę środkowego Bulls. Obaj "bokserzy" zostali szybko rozdzieleni.
Ibaka i Lopez zostali wyrzuceni przez sędziów z hali, dodatkowe przewinienia techniczne dostali Nikola Mirotić z Chicago Bulls i Jamal Magloire, asystent trenera Raptors, którzy też zaczęli się przepychać.
- Miałem poczucie, że Ibace wszystko wolno. Nie raz i nie dwa uderzył mnie łokciem w trakcie meczu. Chciałem, żeby się ode mnie odczepił - powiedział po meczu Lopez.
Zarówno on jak i Ibaka mogą spodziewać się wielomeczowych zawieszeń. Jak długich, nie wiadomo, bo w NBA od dawna nikt się nie bił. To się po prostu koszykarzom nie opłaca, bo każde mecz zawieszenia, to mniejsza wypłata. Od lat liga nie toleruje agresywnych zachowań, bo godzą w jej wizerunek. Politykę zaostrzono szczególnie po słynnej "Malice at the Palace", gdy pobili się gracze Detroit Pistons i Indiana Pacers, a ukarano w sumie dziewięciu graczy.