NBA. Suns przegrali z Bobcats, dwie różne połowy Gortata

Phoenix Suns znów zawodzą. W środę przegrali trzeci mecz z rzędu - 107:114 u siebie z Charlotte Bobcats. Marcin Gortat w pierwszej połowie zagrał świetnie i zdobył 16 punktów, a w drugiej był zupełnie niewidoczny i oddał tylko jeden niecelny rzut z gry.

Gortat po raz piąty w karierze zdobył 16 punktów, ale nowego rekordu nie ustanowił. W pierwszej połowie Polak trafiał do kosza na różne sposoby, ale w drugiej Bobcats znaleźli sposób na powstrzymanie jego dwójkowych akcji ze Steve'em Nashem.

Suns zaczęli chaotycznie - grali w złym stylu Vince'a Cartera, który zamiast wbijać się pod kosz, najczęściej rzuca z dystansu. Grą Bobcats rozsądnie kierował z kolei sprytny i skuteczny D.J. Augustine. Goście wyszli na kilkupunktowe prowadzenie, które utrzymywali do początku trzeciej kwarcie.

Gortat wszedł na boisko w 7. minucie i od pierwszych akcji pokazywał, że to jego dzień. Kilka piłek z rzędu dograł mu Nash, a Polak był skuteczny. Potem trafiał też po dobitkach (m.in. potężnym wsadem po rzucie Gorana Dragicia) i z półdystansu.

Do przerwy Gortat uzbierał 16 punktów, więc z głośników często słychać było fragment hitu MC Hammera "U can't touch this" z frazą "hammertime". Gortat preferuje przydomek "Polish Machine", ale Amerykanom bardziej przypadł do gustu "Polish Hammer".

Gortat był bardzo skuteczny, z piłką czarował Nash, a za trzy w drugiej kwarcie zaczął trafiać obchodzący w środę 34. urodziny Carter, ale cały czas prowadzili goście, którzy wykorzystywali błędy Suns w obronie. A było ich wiele. Najwyższa przewaga Bobcats wynosiła osiem punktów.

Po przerwie Suns zaczęli grać aktywniej w obronie, szybko trafili kilka trójek (w całej kwarcie aż osiem!) i wyszli na prowadzenie. Błyszczał Nash (27 punktów i 15 asyst w meczu), ale bohaterami byli także Frye, który trafiał z dystansu oraz Hill, który dobrze pilnował strzelca Bobcats Stephena Jacksona.

Gortat drugą połowę zaczął na ławce, a w piątce wyszedł ponownie Robin Lopez. Polak pojawił się na boisku w połowie kwarty, chwilę później Suns mieli już nawet siedem punktów przewagi (79:72), ale Bobcats szybko zredukowali straty po kilku zgubionych piłkarz gospodarzy. Goście zdobyli osiem punktów z rzędu.

Gortat swoje drugie wejście miał dużo mniej spektakularne - nie dostawał piłek w ataku, bo rywale lepiej asekurowali się w dwójkowych akcjach Nasha z Polakiem. Bobcats zacieśniali strefę podkoszową, ale też bardziej naciskali na rozgrywającego Suns.

Nash znajdował wolnych kolegów za linią trójek, co przynosiło lepszy efekt niż szukanie w tłoku Gortata. Polak mógł się wykazywać w obronie, ale w drugiej połowie grał przeciwko niższemu i sprytniejszemu Borisowi Diawowi. Francuz wykorzystywał słabą rotację gospodarzy w obronie i często i łatwo ogrywał Gortata pod obręczą, ale i daleko od kosza.

Po trzech kwartach było 87:92, bo koszykarze Suns zapomnieli o swoich zasadach w obronie. Trener Alvin Gentry napisał przed meczem na tablicy w szatni, żeby w obronie nie liczyć na pomoc kolegów, tylko samemu utrzymywać dobrą pozycję i nie dać się mijać. Jego zawodnicy momentami nie robili jednak ani jednego, ani drugiego.

W przerwie przed czwartą kwarta miała miejsce akcja meczu! Pokazowa ekipa akrobatów wykonywała wsady po wybiciu się na kilka metrów z trampoliny i w pewnym momencie jeden z młodych chłopaków stracił kontrolę nad własnym lotem - poleciał za wysoko, władował piłkę do kosza, ale sam zatrzymał się na tablicy i... wpadł do kosza. Przeleciał przez obręcz i zdezorientowany spadł na materac.

Trybuny US Airways Center ożyły po tej niespodziewanej akcji, ale Suns to nie poderwało. Po dwóch minutach czwartej kwarty Bobcats wygrywali nawet 97:90, a gospodarze wpadli w amok rzutów z dystansu.

Po trójce Cartera było 100:102 na pięć minut przed końcem. Rzucający Suns na urodziny zagrał zdecydowanie najlepszy mecz od kilku dni (w czterech poprzednich spotkaniach miał nędzne 10/40 z gry). Możliwe, że zdopingowały do życzenia - poranne od zespołu, kiedy Carter dostał na treningu tort i te wieczorne, w czasie meczu, kiedy na telebimie pojawiła się mama koszykarza. Pani Carter przyleciała na urodziny syna z Florydy.

Carter trafiał z dystansu (5/8 za trzy) i trudne rzuty pod presją obrońcy i choć czasami je forsował, to uzbierał w sumie aż 22 punkty i był jednym z najlepszych koszykarzy zespołu.

Jednak ani on, ani największa gwiazda Suns Nash nie przesądzili o wygranej gospodarzy. Ważne punkty dla Bobcats zdobywał w ostatnich minutach Augustine, goście zbierali też kilka piłek w ataku, a Suns się mylili - np. tak, jak wtedy gdy Carter podawał mocno piłkę do wbiegającego w pole trzech sekund Gortata, a ten jej nie łapał.

Porażka 107:114 zakończyła serię trzech zwycięstw Suns na własnym boisku. W piątek koszykarze z Phoenix zagrają z kandydatem do mistrzostwa - Boston Celtics.

Raj dla kibiców i Marcin Gortat

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.