Gortat: Gram lepiej, niż zarabiam

Wartość, którą wnoszę do drużyny na parkiecie, zupełnie nie ma odbicia w moim wynagrodzeniu. Ale na wielkie pieniądze przyjdzie jeszcze czas. Na razie chcę, jak najwięcej grać - mówi ?Gazecie" i Sport.pl Marcin Gortat z Orlando Magic.

Łukasz Cegliński: Po ostatnich meczach amerykańscy fachowcy zaczęli zauważać i doceniać pańską efektywność.

Marcin Gortat: Trzeba jednak pamiętać, że gram tylko przez 10 minut - taka jest moja średnia na mecz w tym sezonie i w tym okresie rzeczywiście bywam w miarę produktywny. Zupełnie inaczej wygląda to w momencie, kiedy przebywam na parkiecie obok Dwighta Howarda - moje szanse na aktywną grę w ataku spadają do zera, a i na tablicach trudno walczyć, bo w obronie Dwight zbiera praktycznie każdą piłkę. Ale z pochlebnych opinii się cieszę, bo myślę, że nie ma w nich nic sztucznego. Ciężko pracuję i wiem, że jestem doceniany. Nie tylko przez media.

Fanatycy liczą tzw. wskaźnik wartości, w którym osiągnięcia na parkiecie porównuje się do zarobków. Z analizy wynika, że z rezultatem 97 proc. jest pan najbardziej wartościowym zawodnikiem Magic.

- Zgadzam się z tym. Taka sytuacja to mój zdecydowany plus i główny powód, dla którego nie zostałem w lutym oddany z Orlando przy okazji transferu z Houston Rockets i Memphis Grizzlies. Wartość, którą wnoszę do drużyny na parkiecie, zupełnie nie ma odbicia w moim wynagrodzeniu. Uważam, że jeśli chodzi o obronę, to spośród wysokich zawodników mój wkład należy do największych w zespole. Lubię bronić i w miarę dobrze wykonuję to od początku kariery. Cieszę się, że dostałem dużo minut przeciwko Boston Celtics i Detroit Pistons, bo mogłem pilnować Kendricka Perkinsa i Rasheeda Wallace'a. Dzięki temu Howard nie wpadał w kłopoty z faulami.

Skoro jest pan tak wartościowy, to następny kontrakt musi być dużo wyższy.

- To naturalne, że liczę na jak najwyższy kontrakt, ale o sumach rozmawiał nie będę. To są pytania do mojego agenta. Wiem tylko, że jest duże prawdopodobieństwo, że zostanę w NBA.

W ostatnich pięciu meczach grał pan przeciętnie po 18,2 minuty, rzucał po 6 punktów i miał średnio 5,2 zbiórki. Przeciwko Celtics i Pistons występował pan wreszcie także jako silny skrzydłowy - o to chodzi?

- Wiadomo, że nie jestem w pełni usatysfakcjonowany, bo wolałbym grać po 48 minut, ale jest dużo lepiej niż miesiąc wcześniej. Można powiedzieć, że idę spać spokojniejszy. Wiele rzeczy zmierza w dobrym kierunku, a ja wciąż ciężko pracuję, aby było jeszcze lepiej.

Bał się pan wymiany w ostatnim dniu okna transferowego? Pierwsze doniesienia mówiły, że Orlando oddaje dwóch nisko opłacanych zawodników, więc był Pan wśród "zagrożonych" transferem.

- Nie miałem obaw, bo gram lepiej, niż zarabiam. Gdyby Magic mnie oddali, to straciliby jedynego wysokiego koszykarza, który wnosi do gry energię.

Po sezonie będzie mógł pan teoretycznie wybierać między szukaniem pieniędzy, minut lub zespołu, który walczy o tytuł. Na czym panu najbardziej zależy? Chce pan zostać w Orlando czy zmienić klub?

- Najbardziej zależy mi na grze. Mam nadzieję na duże pieniądze, ale najbliższy kontrakt chcę traktować jako inwestycję w siebie - jeśli podpiszę umowę na trzy lata i będę grał regularnie dłużej niż 20 minut, to w wieku 28 lat byłbym w życiowej formie. Nie byłbym zawodnikiem, który uczy się koszykówki na poziomie NBA, ale sprawdzonym i doświadczonym graczem, który jest w stanie wydajnie pomóc drużynie walczącej o trofeum. Wtedy mógłby podpisać wysoki, życiowy kontrakt.

Jeśli będę pewny, że w Magic dostanę więcej minut, to w pierwszej kolejności rozważę opcję nowego kontraktu z Orlando, bo czuję się tutaj rewelacyjnie. Ale na pewno nie widzi już mi się gra tylko w roli zmiennika z szansą na 8-10 minut w meczu - w takiej sytuacji mogłoby dojść do zmiany klubu. Jeśli jednak trener Stan Van Gundy będzie widział we mnie zawodnika, który gra także jako wysoki skrzydłowy, to miałbym szansę na 20 minut w meczu i byłbym zadowolony.

Co wynika z wyliczeń amerykańskich statystyków - czytaj tutaj ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.