Majka piąty po drugim tygodniu Vuelty, ale do Madrytu wciąż jeszcze bardzo daleko

Rafał Majka wspiął się na 5. miejsce w klasyfikacji generalnej Vuelty i na 5 etapów przed końcem wyścigu o zaledwie 3 sekundy wyprzedza słabnącego z dnia na dzień Nairo Quintanę. Ale w hiszpańskim wyścigu, serwującym nam codzienny rollercoaster emocji i wydarzeń, wciąż jest jeszcze możliwe niemal każde rozstrzygnięcie. Również kryzys Primoża Roglica, który na razie wygląda na niezniszczalnego.

Drugi tydzień ścigania dookoła Hiszpanii rozpoczął się od spodziewanej rewolucji w klasyfikacji generalnej. I chociaż to, że mający w generalce zaledwie 6 sekund przewagi Nairo Quintana (Movistar) straci koszulkę lidera po etapie jazdy indywidualnej na czas, było niemal pewne, to mimo wszystko skala zwycięstwa Primoża Roglica zrobiła wrażenie. Startujący jako przedostatni Słoweniec z Jumbo-Visma nie tylko dogonił na 36-kilometrowej trasie Miguela Angela Lopeza (Astana) i zepchnął z prowadzenia świetnie prezentującego się Patricka Bevina z CCC Team, ale też zostawił na drodze samotnego i słabo jadącego lidera na tak długo, że telewizyjni realizatorzy zdążyli już wyświetlić klasyfikację etapu, zanim Quintana zdołał w końcu dojechać do mety. O tym, że w konfrontacji z czasem tych dwóch zawodników dzieli przepaść, było wiadomo już od dawna. Ale tym razem Kolumbijczyk został niemal upokorzony, tracąc prowadzenie w wyścigu i spadając poza podium z 3-minutową stratą do Roglica, który w Pau założył czerwoną koszulkę lidera. Koszulkę, w której do końca drugiego tygodnia ścigania będzie dokonywał niemal cudów.

Ale zanim zobaczyliśmy Roglica w kilku kapitalnych akcjach, które nadspodziewanie atrakcyjnej Vuelcie dodały jeszcze kolorytu, o odpowiedni poziom emocji postanowili zadbać kolarze z dalszych miejsc klasyfikacji generalnej. O przebiegu 11. etapu moglibyśmy bowiem zapomnieć już następnego dnia, bo peleton najwyraźniej postanowił zafundować sobie dodatkowy dzień wolny, gdyby nie fantastyczna akcja Mikela Iturrii. Pochodzący z Kraju Basków kolarz lokalnej ekipy Euskadi Basque Country – Murias postanowił godnie zaprezentować się przed własną publicznością i kilkanaście kilometrów przed metą rzucił się do beznadziejnego ataku. Udało mu się wypracować niewielką przewagę nad kilkunastoosobową grupą etapowych uciekinierów i wszystko wskazywało na to, że tuż przed kreską zostanie doścignięty, a kwestia zwycięstwa rozstrzygnie się w kilkuosobowym sprincie. Tymczasem meta była coraz bliżej, a Iturria ciągle pozostawał kilkadziesiąt metrów przed goniącymi go kolarzami. Chyba nie było kibica, który by w tym momencie nie trzymał kciuków za Baska. Wielu wspominało podobnie szaloną szarżę Maćka Bodnara na Tour de France przed dwoma laty, dogonionego 200 metrów przed metą w niedalekim Pau. Ale Mikel Iturria miał tym razem więcej szczęścia i uradowany wpadł na metę zaledwie 6 sekund przed pogonią. Peleton dotoczył się na linię mety w Urdax dopiero 18 i pół minuty po zwycięzcy.

Dzień później sytuacja niemal się powtórzyła, z tą różnicą, że uciekającym był Philippe Gilbert (Deceuninck – Quick Step), a pogoń tworzyło dwóch ambitnych Hiszpanów: Alex Aranburu (Caja Rural – Seguros) i Fernando Barcelo (Euskadi Basque Country – Murias). Belg odstawił ich na kilkanaście sekund na ostatnim tego dnia podjeździe pod Alto de Arraiz, po czym rozpoczął szalony zjazd w stronę Bilbao. Goniący go kolarze urywali sekundę po sekundzie, ale na ostatniej prostej Gilbert miał jeszcze dość czasu, żeby świętować swoje 10. zwycięstwo w Wielkim Tourze.

Tym razem jednak peleton nie próżnował, bo 10% podjazd, zlokalizowany 10 kilometrów przed metą, stwarzał szanse na choćby niewielką zmianę układu w tabeli wyników. Ostatecznie jednak, po kilku nieśmiałych próbach ataków, grupa liderów przyjechała w całości, najwyraźniej oszczędzając siły na czający się na koniec następnego etapu podjazd pod Los Machucos.

Kantabryjski szczyt pojawił się na trasie Vuelty przed dwoma laty, z miejsca stając się jedną z ikon hiszpańskiego wyścigu. Niezwykle trudny, bardzo nieregularny podjazd betonową drogą, poprzecinaną kanałami, odprowadzającymi wodę, nominalnie ma nieco ponad 9% średniego nachylenia. Ale ta uśredniona wartość w najmniejszym stopniu nie oddaje rzeczywistych problemów, jakie stwarza jazda na rowerze po drodze, pnącej się momentami nawet 30 metrów w pionie na zaledwie 100-metrowym odcinku. Takich miejsc jest pod Los Machucos kilka i wszystkie spędzają sen z oczu kolarzom, którzy częściej walczą tam o przetrwanie, niż o zwycięstwo.

Ktoś jednak musiał ten etap wygrać. Jako pierwszy rozpoczął atak Pierre Latour (AG2R) – ostatni kolarz z 29-osobowej ucieczki, która pokonawszy aż 6 wcześniejszych kategoryzowanych podjazdów, dojechała do podnóża Los Machucos. Grupa liderów wspinaczkę rozpoczęła 3 minuty później, a pierwszym kolarzem z tego grona, który podjął próbę samotnego ataku, był Nairo Quintana, walczący od odzyskanie straconych na etapie jazdy na czas sekund. Sił jednak wystarczyło mu tylko na odjechanie od najgroźniejszych rywali na kilkadziesiąt metrów, po czym jego przewaga zaczęła gwałtownie topnieć. Wtedy zaatakował duet Słoweńców: lider Primoż Roglic i młody, zaledwie 20-letni kolarz UAE Team Emirates – Tadej Pogacar, od początku Vuelty jadący kapitalny wyścig i depczący po piętach kilku starym wyjadaczom. Za Słoweńcami ruszył w pogoń Alejandro Valverde, ale mistrz świata również nie był w stanie dotrzymać tempa młodszym kolarzom i po chwili dołączył do Quintany i cały czas bardzo solidnie jadącego Rafała Majki (BORA-hansgrohe).

Roglic i Pogacar powiększali przewagę, około 1,5 km przed metą dogonili słabnącego Latoura, za tą trójką wspinał się Majka w towarzystwie dwóch gwiazd Movistaru. Tracił natomiast Lopez. Walki o zwycięstwo nie było: zadowolony z uzyskanej przewagi Roglic „podarował” etap młodszemu koledze (kilka dni później pojawiły się plotki o możliwym transferze Roglica do ekipy UAE Team Emirates, ale prawdopodobnie były tylko próbą wywarcia presji na zespół Jumbo-Visma, z którym słoweński kolarz ma jeszcze roczny kontrakt, z dużym prawdopodobieństwem niebawem przedłużony na znacznie korzystniejszych warunkach). Szczęśliwy Tadej Pogacar sięgnął po swoje drugie etapowe zwycięstwo, a tymczasem Roglic powiększył swoją przewagę nad drugim w klasyfikacji generalnej Valverde aż do 2 minut i 25 sekund. Rafał Majka, po bardzo dobrej, równej i ekonomicznej jeździe, na Los Machucos zameldował się 6., odrabiając ponad pół minuty do Lopeza. Szósty był też po tym etapie w klasyfikacji generalnej.

Etap 14 dał góralom chwilę oddechu, a do walki wrócili sprinterzy, spośród których chaotyczny finisz, poprzedzony wielką kraksą na niespełna 700 metrów przed metą, wygrał po raz drugi w tym wyścigu Sam Bennett z BORA-hansgrohe. W pierwszej dziesiątce zobaczyliśmy tym razem dwóch kolarzy CCC Team: Jonasa Kocha na miejscu 7. i Szymona Sajnoka, zamykającego pierwszą dziesiątkę.

Kolejne dwa dni to ponownie piętrzące się trudności i kolejne górskie szczyty, tym razem zlokalizowane w Asturii. Zanim kolarze rozpoczęli finałowy podjazd 15. etapu, wiodący do Santuario del Acebo, mieli wcześniej do pokonania jeszcze trzy premie górskie. Kilkunastoosobowa ucieczka, która najpierw długo nie mogła się zawiązać, a później przez dość długi czas nie była w stanie wypracować dużej przewagi, w końcu została przez peleton odpuszczona i jadący w niej kolarze (wśród nich Paweł Poljański z BORA-hansgrohe) rozpoczęli finałową wspinaczkę. Najszybciej ponad 8-kilometrowy podjazd pokonywał kolarz Jumbo-Visma Sepp Kuss, który pierwotnie miał być pomocą dla Roglica, ale dostał od zespołu wolną rękę w walce o etapowe zwycięstwo. Pomoc liderowi okazała się zbędna, bo ten czuł się najwyraźniej bardzo dobrze, co zresztą udowodnił, błyskawicznie odpowiadając na atak Alejandro Valverde. Mistrz świata narzucił szalone tempo, ale Słoweniec nie odpuszczał go nawet na centymetr. W końcu podjęli współpracę, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że znacznie więcej ugrają, zostawiając z tyłu wciąż groźnego, choć wyraźnie osłabionego Lopeza oraz nieobliczalnego Pogacara. Z tą dwójką jechał Rafał Majka, a za jego plecami coraz dalej zostawał Quintana, wciąż jeszcze wyprzedzający Polaka w klasyfikacji generalnej.

Jako pierwszy na metę wjechał niezagrożony Kuss, robiąc przy tym kapitalne show i przybijając „piątki” z uradowanymi kibicami. Za nim nieco bezradni Ruben Guereirro (Katusha) i Tao Geoghegan Hart (Ineos) oraz jeszcze kilku kolarzy z ucieczki, a nieco ponad 2 minuty po zwycięzcy na metę wpadli Roglic i Valverde. Pół minuty później na ostatnich metrach ścigali się Lopez z Pogacarem (obaj walczą o białą koszulkę najlepszego młodzieżowca), kilka sekund za nimi Majka, a dopiero 40 sekund później Najro Quintana.

Ostatni etap drugiego tygodnia Vuelty przypominał nieco profilem poprzedni odcinek, z tą różnicą, że ostatni podjazd, prowadzący na Alto de la Cubilla, był ponad dwukrotnie dłuższy i oferował aż 18 kilometrów żwawego wspinania. Polscy kibice ostrzyli sobie zęby na ten odcinek, bo z takimi podjazdami Rafał Majka lubi się mierzyć najbardziej, zwłaszcza gdy ma dość jasno wytyczony cel, a stojący na jego drodze rywal wydaje się być z dnia na dzień coraz bardziej zmęczony. Zanim jednak Majka miał szansę zmierzyć się z Quintaną, podjazd rozpoczęła – można powiedzieć: już tradycyjnie – grupa uciekinierów, spośród których zdecydowanie najwięcej sił zachował Jakob Fuglsang (Astana). Fenomenalny zwycięzca tegorocznego Liege-Bastone-Liege i wielka, choć niespełniona nadzieja Astany na sukces w Tour de France, tym razem narzucił rywalom własne warunki gry: najpierw, do spółki z Sanchezem, narzucili mordercze tempo, gubiąc po drodze większość rywali, a następnie samotny już Duńczyk pojechał po prostu przed siebie, po pierwsze (co dość zaskakujące) grandtourowe zwycięstwo w swojej karierze.

Kilka kilometrów niżej rozgrywał się drugi wyścig. O miejsce na podium i białą koszulkę postanowił się upomnieć Miguel Angel Lopez, ale broniący tych zdobyczy Tadej Pogacar nie zamierzał łatwo składać broni. Dołączył do nich niezmordowany Primoż Roglic, który ponownie postanowił zbudować koalicję przeciwko Alejandro Valverde. Ten, wspierany najpierw przez Solera, a później przez Ervitiego walczył, ile miał sił, ale nie był w stanie jechać takim tempem, jak trójka Roglica. Razem z Valverde jechał Rafał Majka, który kilka razy spróbował zaatakować, ale zyskiwał w najlepszym wypadku kilkadziesiąt metrów przewagi, więc postanowił nie marnować więcej energii. Tym bardziej, że Quintana został z tyłu już na początku podjazdu i nie bardzo było wiadomo, z jaką stratą do Polaka jedzie.

Pogacar, Lopez i Roglic wyprzedzili na mecie Valverde i Majkę o 26 sekund, dzięki czemu przewaga lidera nad drugim Valverde wzrosła po 16. etapie aż do 2 minut i 48 sekund. Trzecią pozycję w klasyfikacji generalnej obronił Tadej Pogacar, który wyprzedza Lopeza zaledwie o 16 sekund. Walka tych dwóch kolarzy o podium wyścigu zapowiada się w ostatnim tygodniu na pasjonującą, tym bardziej, że Lopez wydaje się mieć pewien kryzys już za sobą, a młody Słoweniec na razie nie zdradza żadnych objawów zmęczenia.

Na piątą pozycję w klasyfikacji generalnej wdrapał się po 16. etapie Rafał Majka, który zaledwie o 3 sekundy wyprzedza Nairo Quintanę. Kolumbijczyk jedzie z dnia na dzień coraz słabiej, podczas gdy Majka prezentuje niezwykle dojrzałą strategię: jedzie wciąż swoim rytmem, nie porywa się na szalone ataki, stara się w miarę możliwości trzymać koło rywali i nie tracić niepotrzebnie sił. Pozostaje mieć nadzieję, że ta strategia przyniesie oczekiwane rezultaty i uda się Polakowi przynajmniej obronić piątą pozycję, którą przed startem Vuelty wskazywał jako potencjalnie możliwą do osiągnięcia. Gdyby to się udało, byłby drugim w historii Polakiem, który w jednym sezonie ukończył dwa Wielkie Toury w pierwszej dziesiątce. Poprzednio dokonał tego Zenon Jaskuła, zajmując w 1993 roku 10. miejsce w Giro i 3. w Tour de France. Majka ma już na koncie 6. lokatę w Giro, ale o wyniku Vuelty zamierza rozmawiać dopiero w Madrycie, dokąd – co ciągle podkreśla – wciąż jeszcze daleka droga.

Do końca wyścigu pozostało jeszcze 5 etapów, w tym dwa górskie, na których jeszcze wiele się może wydarzyć. Blisko 3-minutowa przewaga Primoża Roglica nad Alejandro Valverde wydaje się być bezpieczna, a Słoweniec jedzie wyścig marzeń: reaguje na ataki, kontratakuje, walczy o każdą sekundę i z żelazną konsekwencją powiększa swoją przewagę. I choć z pozoru nie wygląda na przesadnie wypoczętego, a na tym wyścigu już bodaj trzykrotnie leżał w kraksie, jak dotąd nic nie jest w stanie pozbawić go sił i żaden rywal nie może mu w bezpośrednim starciu poważnie zagrozić.

Wszyscy jednak zadają sobie pytanie: czy wytrzyma to tempo do końca wyścigu? Doświadczeni kolarze twierdzą, że na trzytygodniowym wyścigu chwila kryzysu musi dopaść każdego, tymczasem obaj Słoweńcy, bo oprócz Roglica niespożyte siły wydaje się mieć również Tadej Pogacar, zdają się na razie skutecznie umykać przeznaczeniu. Czy uda im się w ten sposób dojechać aż do Madrytu? Odpowiedź poznamy najpóźniej w sobotę, gdy wyścig pokona ostatnie wzniesienie i wjedzie na Plataforma des Gredos. Na razie, choć z pozoru Vuelta wygląda na rozstrzygniętą, każde rozwiązanie jest jeszcze możliwe.

Klasyfikacja generalna po 16 etapach:

  1. Primoż Roglic (Jumbo-Visma)
  2. Alejandro Valverde (Movistar) + 2’48”
  3. Tadej Pogacar (UAE Team Emirates) + 3’42”
  4. Miguel Angel Lopez (Astana) + 3’59”
  5. Rafał Majka (BORA-hansgrohe) + 7’40”
  6. Nairo Quintana (Movistar) + 7’43”
  7. Nicolas Edet (Cofidis) + 10’27”
  8. Wilco Kelderman (Sunweb) + 10’34”
  9. Carl Friedrik Hagen (Lotto-Soudal) + 10’40”
  10. Hermann Pernsteiner (Bahrain-Merida) + 12’05”

66. Paweł Poljański (BORA-hansgrohe) + 1:57’37”

76. Tomasz Marczyński (Lotto-Soudal) + 2:08’10”

148. Szymon Sajnok (CCC Team) + 3:39’12”

154. Paweł Bernas (CCC Team) + 3:45’41”

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.