Vuelta a Espana bez trzymanki. Majka ósmy po pierwszym tygodniu

Nie mam pojęcia, czym się zasłużyli kibice kolarstwa w poprzednim życiu, ale nie ulega wątpliwości, że za tegoroczny sezon powinni swoim bogom śpiewać dziękczynne psalmy. Po bardzo interesującej wiośnie i jak zwykle ciekawym Giro, dostaliśmy latem najlepszą od lat edycję Tour de France. I jakby tego wszystkiego było wciąż za mało, los nam przyniósł hiszpańską Vueltę, której pierwszy tydzień zasługuje co najmniej na miano thrillera. A to przecież jeszcze nawet nie połowa zmagań w tym niezwykle trudnym i nadzwyczaj interesującym wyścigu.

Dość powiedzieć, że przez pierwsze 9 etapów Vuelty koszulka lidera miała już pięciu właścicieli, z których tylko Nicolas Roche (Sunweb) zdołał ją utrzymać przez trzy dni z rzędu. Miguel Angel Lopez (Astana) również zakładał ją już trzykrotnie, ale za każdym razem żegnał się z nią już kolejnego dnia. Aktualnie w jej posiadaniu jest jadący kapitalny wyścig Nairo Quintana, który na koniec swojej przygody z Movistarem najwyraźniej przypomniał sobie najlepsze lata w hiszpańskiej drużynie (w kolejnym sezonie reprezentować będzie Team Arkea-Samsic, drużynę drugiej dywizji, której udział w Wielkich Tourach uzależniony jest od zaproszeń organizatorów). Ale już jutro na kolarzy czeka ponad 36-kilometrowy etap jazdy indywidualnej na czas, która nie jest najmocniejszą stroną Kolumbijczyka, więc z wielkim prawdopodobieństwem we wtorkowe popołudnie koszulka lidera trafi na plecy kolejnego zawodnika. Pierwszy w kolejce jest Primoż Roglić (Jumbo-Visma), który dla odmiany na czas jeździ znakomicie, a do Quintany traci obecnie zaledwie 6 sekund.

Zobacz wideo

Ale o urodzie tego wyścigu świadczy nie tylko zmieniająca się niemal codziennie klasyfikacja generalna. Spośród dziewięciu rozegranych etapów chyba tylko dwa zakończyły się w miarę zgodnie z przewidywaniami. Już otwierającą wyścig jazdę drużynową na czas dość niespodziewanie wygrała drużyna Astany, podczas gdy wskazywany jako faworyt zespół Jumbo-Visma padł jak rażony na jednym z zakrętów. Deceuninck – Quick Step, również słynący ze znakomitych czasówek, musiał tym razem uznać wyższość kolarzy z Kazachstanu. Na bardzo dobrym, 6. miejscu i z relatywnie niewielką stratą 15 sekund wyścig rozpoczęła ekipa CCC Team.

Scenariusza drugiego etapu nie wymyśliłby nawet obdarzony nieograniczoną wyobraźnią kolarski wizjoner. W teorii był to etap dla sprinterów, choć niespełna 25 kilometrów przed metą na trasie wznosił się nieco ponad 3-kilometrowy, dość stromy podjazd na Alto de Puig Llorenza. Technicznie przeszkoda nie należała do najłatwiejszych, ale zwykle w tak wczesnej fazie wyścigu z tego typu podjazdami drużyny sprinterów radzą sobie bez większych problemów. Tymczasem właśnie w tym miejscu swoje reguły gry narzucili górale i kandydaci do zwycięstwa w całym wyścigu, którzy błyskawicznie utworzyli podzieloną na dwie grupy ucieczkę i odjechali od nieco bezradnego w tej chwili peletonu. Na metę w Calpe jako pierwszy wjechał Nairo Quintana, który 2 kilometry przed kreską przypuścił solowy atak.

 Na dwa kolejne etapy wszystko wróciło do normy: sprinterskie końcówki rozgrywali między sobą sprinterzy: raz triumfował Sam Bennett z BORA-hansgrohe, za drugim razem pokonał go o milimetry Fabio Jacobsen z Deceuninck – Quick Step (warto też odnotować świetną postawę na sprinterskich finiszach Szymona Sajnoka z CCC Team), ale już następnego dnia byliśmy świadkami jednej z najbardziej niesamowitych historii, jakich w kolarstwie nie widzieliśmy już od lat.

Pierwszy typowo górski etap tegorocznej Vuelty, kończący się podjazdem do Obserwatorium Astrofizycznego Javalambre, był areną zmagań między innymi o koszulkę najlepszego górala. Prym w tej klasyfikacji po pierwszych etapach wiódł Angel Madrazo, kolarz hiszpańskiej drużyny Burgos-BH, który wespół z kolegą z ekipy, Holendrem Jetse Bolem i doświadczonym Josem Herradą z Cofidisu, uciekł z peletonu, wypracowując kilkuminutową przewagę, która – jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach – na ostatnich kilometrach zaczęła gwałtownie topnieć, gdy do pracy w peletonie zabrali się kolarze, zainteresowani zdobyczami czasowymi do klasyfikacji generalnej. Madrazo słabł z każdą chwilą i zostawał za odjeżdżającą dwójką, by po kilku minutach kryzysu odradzać się na nowo i doganiać kolegów, po czym kilkaset metrów dalej cała sytuacja się powtarzała. W roli zwycięzcy większość obserwatorów widziała już Jose Herradę, który zdawał się jechać najrówniej i najbardziej racjonalnie gospodarować siłami. Ale tuż przed szczytem w Madrazo po raz kolejny wstąpiły siły, minął dwójkę swoich partnerów i samotnie wjechał na linię mety, zostawiając za sobą Bola i kompletnie bezradnego Herradę.

Za ich plecami również działy się pasjonujące rzeczy. Z grupy liderów oderwał się Miguel Angel Lopez i przez nikogo nie niepokojony zmierzał na metę, by odzyskać koszulkę lidera. Chwilę po nim dojechali Alejandro Valverde (Movistar) i Primoż Roglić, a za nimi pojedynczo, z niewielkimi stratami docierali na szczyt kolejni kolarze, w tym Rafał Majka, który etap ukończył na 11. miejscu, awansując w klasyfikacji generalnej na 8. pozycję.

Etap 6. upłynął ponownie pod znakiem skutecznej ucieczki

Ucieczki w której swoich sił spróbował między innym Paweł Poljański (BORA-hansgrohe). Polak jechał bardzo mądrze, starając się w miarę możliwości oszczędzać siły na ostatni podjazd, ale ostatecznie ukończył etap na 6. miejscu. Wygrał Jesus Herrada, młodszy z dwójki braci, występujących w barwach Cofidisu. Ale 6. etap zapamiętamy również z powodu potężnej kraksy, która wydarzyła się w pierwszej części odcinka, a która spowodowała wycofanie się z wyścigu m.in. Rigoberto Urana i Hugh Carty’ego (obaj z EF Education First), byłego lidera Nicolasa Roche oraz dobrze dotąd spisującego się lidera CCC Team, Victora De La Parte.

Kolejny etap to kolejny odcinek kolarskiego thrillera, tym razem kończący się nadzwyczaj trudnym podjazdem pod Mas de la Costa. Co prawda sam podjazd mierzył „tylko” 4 kilometry, ale jego średnie nachylenie przekraczało 12%, a były tu również fragmenty z ponad 20% ścianą do pokonania. Jako pierwszy ponownie zaatakował Nairo Quintana, który pociągnął za sobą Alejandro Valverde, a za dwójką z Movistaru podążyli Roglić i Lopez. I choć Quintana miał wyraźnie więcej sił i wielką ochotę na kolejne zwycięstwo, tym razem wykazał się niezwykłym opanowaniem i cały czas pilnował, by nie zgubić Valverde, który w końcówce zaatakował i sięgnął po etapowe zwycięstwo.

Na piątym miejscu przyjechał Rafał Majka, który pierwszą część wyścigu przejechał spokojnie, pilnując czołówki, ale nie włączając się w żadne ofensywne akcje. Podobną taktykę zastosował w końcówce 9. etapu, w którego rozstrzygnięcie włączyła się również pogoda, serwująca kolarzom ulewę tuż przed wjazdem na szutrowy odcinek, położony na ostatnim podjeździe. I chociaż strata Majki do prowadzącego obecnie w klasyfikacji generalnej Quintany wynosi w tej chwili 3 minuty i 22 sekundy, to jednocześnie Rafałowi udało się pierwszy tydzień przetrwać bez żadnych przygód, choć niestety stracił też w kraksach Gregora Muhlbergera i Davide Formolo, którzy w kluczowych momentach mieli być dla niego najważniejszą pomocą.

Po pierwszym tygodniu rywalizacji Majka zajmuje 8. miejsce w klasyfikacji generalnej, ale można mieć nadzieję, że taktyka, polegająca na oszczędzaniu sił, przyniesie owoce w drugiej części wyścigu, gdzie profil trasy będzie znacznie bardziej odpowiadał polskiemu kolarzowi. Kluczowy w tej części rywalizacji będzie zwłaszcza etap 16., kończący się ponad 18-kilometrowym podjazdem pod Alto de la Cubilla, ale wcześniej będziemy mieć również bardzo trudną przeprawę z Bilbao na szczyt Los Machucos (etap 13.) oraz najeżony czterema podjazdami 1. kategorii odcinek numer 15, wiodący z Tineo do Santuario del Acebo.

W obliczu tych wszystkich trudności aktualna strata Rafała Majki nie przesądza jeszcze o niczym. Wyścig, który niemal codziennie zaskakuje nieszablonowymi rozstrzygnięciami, nie dotarł jeszcze nawet do półmetka, a najpoważniejsze wyzwania są dopiero przed kolarzami. Zachowanie możliwie najwięcej sił będzie w tym kontekście absolutnie kluczowe i jeśli tylko Majka będzie konsekwentnie realizował swoje założenia i jechał – jak dotąd – własnym tempem, licząc jednocześnie na odrobinę szczęścia i szybsze „wypalenie” się rywali, realizacja postawionego sobie przed wyścigiem celu, czyli obecności w pierwszej piątce klasyfikacji generalnej, może okazać się całkiem realna. Pozostaje nam tylko trzymać kciuki za powodzenie tego planu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.