Dariusz Baranowski przed Vuelta a Espana: Rafał Majka i Michał Kwiatkowski nas rozpieścili

- Szóste miejsce Rafała Majki w Giro d'Italia zdaniem wielu to jest porażka. A to przecież świetny wynik. Zwłaszcza w czasach, w których ściganie się jest coraz bardziej ekstremalne - mówi Dariusz Baranowski, były kolarz, a obecnie komentator Eurosportu. Przed startem Vuelta a Espana Majka zapowiada walkę o miejsce w Top 5 klasyfikacji generalnej. Czy stać go na jeszcze więcej? Jakie błędy w tym sezonie popełnił Michał Kwiatkowski?

Tomasz Marczyński o wypadkach w kolarstwie. "Trochę skóry zostawiłem na asfalcie"

Zobacz wideo

Transmisje z Vuelta a Espana w Eurosporcie, relacje na Sport.pl

Łukasz Jachimiak: Rafał Majka zapowiada, że chce skończyć Vueltę w najlepszej "piątce". Trzeci kolarz tego wyścigu z 2015 roku rozsądnie ocenia swoje możliwości?

Dariusz Baranowski: Słyszę, że po Tour de Pologne niektórzy się o Rafała martwią. Skończył na dziewiątym miejscu i ja bym powiedział, że pojechał naprawdę dobrze. Nic więcej raczej nie mógł zrobić. Nie ścigał się długo, od Giro d'Italia, a Tour de Pologne z krótkimi ściankami to nie jest wyścig dla Rafała. Majka nie jest specjalistą od takich gór. I tak dobrze sobie poradził, próbował uciec na tych podjazdach, atakował. Na Vuelcie podjazdy będą inne, długie. Tak, też będzie sporo krótkich, stromych ścianek, ale jednak patrząc całościowo to zupełnie inne góry. Dla Rafała lepsze. A i jego forma będzie wyższa, bo przez Tour de Pologne on ją budował właśnie na Vueltę.

Za Majką stoi odpowiednio mocna drużyna?

- Tak, Bora-Hansgrohe ma mocny skład. Trudno tylko powiedzieć, jak będzie jechał Davide Formolo. Może Włoch też ma w głowie "generalkę". Ale na pewno do mocnej pomocy są Austriacy Felix Grossschartner i Gregor Muehlberger, jest nasz Paweł Poljański, czyli są dobrzy "górale". Oby tylko u Rafała było wszystko dobrze, a będziemy mieli emocje.

Majka mierzy w Top 5, a o wygrywaniu nie mówi. Dlatego, że Top 5 to jest maksimum tego, co może zrobić? On może się jeszcze rozwinąć na tyle, by powalczyć o wygranie któregoś z największych wyścigów, czy już jest w takim wieku, że będzie o to trudno?

- Może, ale to nie jest łatwe. Po górach Rafał jeździ bardzo dobrze, ale musiałby mocno popracować nad jazdą indywidualną na czas, bo na tych etapach sporo traci. Stary nie jest, ma 29 lat, ciągle jeszcze jest w dobrym wieku do rozwoju.

We wrześniu skończy 30 lat i nawet jeśli się zgadzamy, że to nie jest jeszcze wiek zaawansowany, to patrząc na przykład na Egana Bernala musimy zauważyć, że są rywale, którzy mają lepsze perspektywy. Przypomnijmy: kolumbijski zwycięzca tegorocznego Tour de France ma dopiero 22 lata.

- No tak, młodych a już świetnych kolarzy jest sporo, Bernal to tylko jeden przykład. Dlatego wejść na podium któregoś z wielkich tourów Rafałowi będzie trudno. Popatrzmy nawet na listę startową tej Vuelty. Rafał jest dobry, był szósty w tegorocznym Giro, ale są kolarze, których akcje stoją wyżej.

Kto jest Pana faworytem?

- Astana wygląda mi bardzo mocno, a więc jej lider, Miguel Angel Lopez. Po niepowodzeniach na Giro jest na pewno bardzo zmotywowany. O ile nie będzie musiał bić kibiców i nie będzie miał defektów, to stawiam na niego.

A Majkę w Top 5 Pan widzi?

- Stał już na podium we Vuelcie, więc dlaczego nie? Moim zdaniem on tego nie mówi, ale celuje w podium, na pewno znów chciałaby na nim skończyć wyścig. Może, stać go. Ale znów wracam do listy startowej i widzę, że np. w Movistarze jest Nairo Quintana, że bardzo mocne jest Jumbo-Visma z Primożem Rogliciem i Stevenem Kruijswijkiem, którzy stali na podium "generalki" tegorocznych Giro [Roglić był trzeci] i Tour de France [Kruijswijk był trzeci], a teraz pojadą razem. Kruijswijk może być zmęczony, ale Roglić na pewno odpoczął, bo jak Rafał jechał Giro, a podczas Tour de France odpoczywał. Dalej jest Rigoberto Uran z Education First, i też mocny Sergio Higuita z tej grupy. Ale przy dobrej jeździe Rafała wierzę, że nie będzie gorszy niż na Giro, które skończył szósty.

Znów na Vuelcie nie ma Michała Kwiatkowskiego. I w tym sezonie to chyba dobrze, bo na Tour de France widzieliśmy, że nie jest sobą, prawda?

- Michał jest zmęczony. I to jest ogromne zmęczenie. Od początku sezonu on jeździ bardzo dużo. Są kolarze, którzy przed Tour de France mają tylko kilka startów, a Michał ściga się i w etapówkach, i w klasykach, wszystko jedzie mocno.

Był Pan bardzo zaskoczony, że na Tour de France Kwiatkowski nie dowozi liderów swojej grupy do ostatnich wzniesień, że nie widać go przez cały wyścig?

- Taki bywa sport. Michał już na Tour de France przyjechał zmęczony. Niestety, moim zdaniem do touru jechał zbyt intensywnie. On tak ma, że w okresach, które ma poświęcić na odpoczynek strasznie dużo trenuje. Jest za ambitny. A na Tour de France lepiej jechać po tylko pięciu startach, będąc niedotrenowanym, niż w przemęczeniu. Trzeba z tego wyciągnąć wnioski. To na pewno nie jest koniec Michała. Myśląc o przyszłorocznej "Wielkiej Pętli" on musi uszczuplić kalendarz swoich wcześniejszych startów i musi inaczej popracować. Nie skreślajmy go, jeszcze się wszyscy będziemy cieszyć z jego startów.

Łatwiej w przyszłym roku chyba nie będzie. Zaraz po Tour de France zaczną się igrzyska olimpijskie, a w Tokio pewnie Kwiatkowski i Majka znów będą chcieli pojechać tak, by - jak na igrzyskach w Rio - jeden z nich zdobył medal.

- A to na pewno. Tym więcej mądrości będzie trzeba w przygotowaniach. Michał i Rafał to ciągle kolarze z najwyższej światowej półki i obaj wiedzą, że stać ich nawet na mistrzostwo olimpijskie.

Obaj chyba nas rozpieścili? Przyzwyczailiśmy się, że często zajmują bardzo dobre miejsca i po kolejnych takich trochę narzekamy, bo chcielibyśmy jeszcze większych wyników.

- To prawda, że nas rozpieścili. Niby to normalne, że chce się więcej i więcej, ale musimy uczyć się doceniania 11. czy 12. miejsc Michała w klasykach. Musimy rozumieć, że nie zawsze będzie wygrywał. Tak samo jest z szóstym miejscem Rafała w Giro. Miałem wrażenie, że zdaniem wielu to jest porażka. A to przecież świetny wynik. Zwłaszcza w czasach, w których ściganie się jest coraz bardziej ekstremalne.

A propos - boi się Pan, że w najbliższych dniach znów dojdzie do jakiejś tragedii w peletonie?

- Tak nie wolno myśleć. Chociaż, niestety, wypadków jest więcej, bo peleton coraz bardziej ryzykuje. Wszyscy kolarze jadą coraz bardziej agresywnie, każdy chce być z przodu, a drogi się przecież nie poszerzają. Presja wyniku rośnie tak bardzo, że nawet jak jest chwila spokojniejszej jazdy, to może dojść do tragedii. Przecież tak było z Bjorgiem Lambrechtem, który zginął na Tour de Pologne. Do wypadku nie doszło w trakcie szczególnie intensywnej jazdy, to była chwila nieuwagi. A takie się biorą ze zmęczenia. Z kolei ono jest dziś większe, bo każdy kolarz dużo więcej pracuje na trasie. Są media społecznościowe, które relacjonują każdą chwilę i podają nazwiska zawodników, którzy się wyróżniają. Telewizje pokazują wyścigi od startu do mety, a nie jak w moich czasach po 150 kilometrach, które jechaliśmy spokojnie, bo nikt się nami nie interesował. Wtedy rywalizacja zaczynała się dopiero w końcówce etapu. Teraz ciągle jest takie poczucie, że trzeba się pokazać, koniecznie zaznaczać swoją obecność. W efekcie we współczesnym kolarstwie chyba nie ma już etapu wyścigu bez chociaż jednej kraksy.

Chyba również dlatego, że ciągle rozwija się sprzęt? On pozwala jechać szybciej, ale nie kosztem bezpieczeństwa?

- No nie wiem. Sprzęt na pewno jest coraz lepszy, ale na przykład jest moda na jazdę na coraz grubszych oponach, nawet na gumach o szerokości 25-26, a kiedyś była moda na 21. Mam w domu rower z takimi gumami i jak na nie popatrzę, to aż się za głowę łapię, jak można było na tym jeździć.

Tomasz Marczyński mówił niedawno na Sport.pl, że jeździ się na oponach mających tylko półtora centymetra szerokości.

- Na pewno miał na myśli tylko tę część, która styka się z asfaltem. Chodzi o punkt toczenia po asfalcie. To w moim starym rowerze taka część ma tylko centymetr szerokości. Poza tym dodajmy coraz lepsze hamulce. Jeżdżę na tarczowych, jak większość współczesnego peletonu i wiem, że są o niebo bezpieczniejsze od zwykłych. Jak byłem zawodnikiem, to na zjazdach hamowałem, widząc, że zakręt będzie za 200 metrów, a i tak się strasznie bałem, bo rower nawet jeszcze się rozpędzał, ślizgał się. A teraz wszystko działa elegancko.

A zjeżdżał Pan po 100 km/h?

- Tak, też się pędziło. Trasy są te same, tylko teraz mają lepszy asfalt. Ale jedno było lepsze - my nie robiliśmy tego, co teraz robi coraz więcej ekip, czyli nie stosowaliśmy taktyki polegającej na pełnym ryzyku przy jeździe w dół. Kiedyś było w miarę bezpiecznie, teraz coraz więcej kolarzy na zjazdach chce robić sobie przewagę.

Z Pana czasów chyba najbardziej dziś dziwi, że jeździliście bez kasków.

- Teraz nie pojechałbym bez kasku za nic w świecie. I nie wyobrażam sobie, żeby któryś ze współczesnych kolarzy czuł się bezpiecznie, nie mając kasku.

Myśli Pan, że z czasem zaczną jeździć też w specjalnych kamizelkach?

- Nie sądzę. Po wypadku Lambrechta dyskutowaliśmy z Igorem Błachutem podczas komentarza, że może warto byłoby jakieś zabezpieczenia na tułów zakładać. Ale trzeba przecież swobodnie oddychać, nie może być za gorąco. Może kiedyś ktoś coś dobrego wymyśli, na razie takiej rzeczy nie widać.

Poduszki powietrzne też nie wydają się dobrym rozwiązaniem, bo co, gdyby wystrzeliwały przy niegroźnym upadku?

- Tak, mogłyby spowodować większe obrażenia niż sam upadek. Trzeba jeszcze czekać, żeby ktoś wymyślił coś sensownego. Na razie kolarze muszą trochę bardziej się szanować, respektować różne zasady. Nie mówię, że robią sobie na złość. Ale trochę powinni się zastanowić, trochę wyhamować.

Vuelta to chyba nie jest wyścig do spokojnej jazdy?

- To prawda, trasa jest bardzo selektywna, jest dużo etapów trudnych, z finiszami na podjazdach. W Hiszpanii nie ma płaskich etapów, jakich jest sporo na Giro i Tour de France. Tu mamy pierwszego dnia jazdę drużynową na czas, już drugiego trudny odcinek z metą w Calpe, a później cały czas będzie jeszcze trudniej. Dla sprinterów prawie nie ma miejsc, gdzie będą się mogli wykazać. Do tego będzie piekło upałów. To oczywiście lepsze od deszczu, ale gdy forma nie jest absolutnie najlepsza, to upał potrafi wykończyć, bardzo utrudnia jazdę.

Panu się Vueltę jeździło dobrze? Wyniki wskazywałyby, że lepiej czuł się Pan na Tour de France i na Giro, gdzie zajmował Pan 12. miejsca w "generalce".

- Nie miałem wysokiego miejsca na Vuelcie w "generalce", ale jechałem ją trzy razy i mam same dobre wspomnienia. Dwa razy startowałem jako zawodnik Liberty Seguros, gdy naszym liderem był Roberto Heras. Raz Roberto wygrał klasyfikację generalną. Świetnie to wspominam, bo jechać wielki tour, który wygrywa kolega z drużyny to naprawdę coś wspaniałego. To były lata 2004-2005. A jeszcze wcześniej, w 2001 roku, jechałem w Banesto. To był mój debiut, wygraliśmy klasyfikację generalną, miałem okazję wejść na podium w Madrycie, na koniec wyścigu. Do tego wygraliśmy pięć górskich etapów. A ja wtedy mocno pomagałem, często byłem tym, który robił ostateczną selekcję i po moim ataku poprawiał Jose Maria Jimenez i odjeżdżał, wygrywał na solo, w pięknym stylu. Albo robił to Juan Miguel Mercado. To były super Vuelty. Dla mnie ze wszystkich wielkich tourów to najfajniejszy wyścig.

Co ma takiego Vuelta, czego nie mają Giro i Tour de France?

- Wiadomo, że co by nie mówić, to medialnie największy jest Tour de France i każdy kolarz tam chce najmocniej zaistnieć. Ale na Vuelcie jest najfajniejsza atmosfera. Ja też patrzę na nią inaczej na pewno dlatego, że zawsze startowałem w niej jako zawodnik hiszpańskich teamów, czyli jako jeden z bohaterów. W tamtych czasach drużyny nie były tak wymieszane narodowościowo jak teraz. Kilkanaście lat temu wielkim wyróżnienie dla obcokrajowca było, jeśli się dostał do hiszpańskiej grupy. Ale moja sympatia jest przy Vuelcie też dlatego, że Tour de France zawsze miał z pięć etapów trudnych, a większość to było ściganie się po płaskim. Pamiętam edycję z 2004 roku, gdy na początek mieliśmy 12 płaskich etapów, czyli dwa tygodnie czekaliśmy aż zacznie się coś dziać. A na Vuelcie nigdy tak nie było, tu prawie zupełnie nie ma płaskiej jazdy, teren jest bardzo trudny, liderzy muszą być skoncentrowani non stop. Na Tour de France lider odpoczywa, pracują pomocnicy z wielkich ekip i jest wyczekiwanie na kilka dni walki największych. Na Vuelcie liderzy muszą pokazywać moc dużo częściej. Czeka nas najciekawszy wyścig w roku.

Więcej o:
Copyright © Agora SA