Tomasz Marczyński: "Bez względu na wszystko, z roweru raczej nie zsiądę"

Ostatnie tygodnie nie były dla Tomasza Marczyńskiego łatwe. Najpierw w wypadku podczas wyścigu ucierpiał jego kolega, Karol Domagalski. Podczas Tour de Pologne zginął na trasie Bjorg Lambrecht, zawodnik ekipy Lotto-Soudal, w barwach której jeździ polski kolarz. Jak sobie z tym wszystkim radzi? Gdzie szuka motywacji? Co myśli o swojej przyszłości? O tym wszystkim porozmawialiśmy z Tomaszem Marczyńskim kilka dni po zakończeniu Tour de Pologne.

Marczyński o wypadkach w kolarstwie. "Trochę skóry zostawiłem na asfalcie"

Zobacz wideo

Mariusz Czykier: Zdarzyło się kiedykolwiek w twojej karierze, że musiałeś podjąć trudniejszą decyzję, niż ta, czy stanąć na starcie 5. etapu Tour de Pologne?

Tomasz Marczyński: Nie wiem. W pewnym sensie nawet przez moment się nie wahałem. Wewnętrznie czułem, że muszę kontynuować jazdę. Zmienił się cel tego, po co jedziemy dalej, ale byłem pewien, że musimy walczyć do końca. Już nie dla nas, nie dla teamu, ale dla Bjorga.

Zespół dał wam dużo czasu do namysłu, nikt nie wywierał żadnej presji.

Tak. Mogliśmy to na spokojnie przemyśleć. Mieliśmy czas do wtorku rano, żeby się zastanowić, czy chcemy to robić, jak i po co. Od początku do naszej dyspozycji była pomoc psychologa, który natychmiast do nas przyleciał. Każdy mógł to przemyśleć, przegadać, przespać się z tematem. To była indywidualna decyzja każdego z nas, ale w tej sytuacji każda decyzja byłaby przez drużynę zaakceptowana.

Da się w ogóle na spokojnie "przespać z tematem" w takiej chwili?

Ciężko. Myślę, że żaden z nas nie spał ostatnio dobrze po tym wszystkim, co się wydarzyło. Nawet nie wiem, czy na wyścigu nie było trochę łatwiej się z tym oswoić, w tej rutynie, wzajemnym wsparciu, motywacji i w ogromie emocji. Kiedy wracasz do domu, zostajesz z tym wszystkim właściwie sam.

Skumulowało się ostatnio kilka takich sytuacji: wypadek Karola Domagalskiego, Chrisa Froome’a na Dauphine, w którym jechałeś, teraz Bjorg. Potrafisz to sobie wyrzucić z głowy i znaleźć mimo wszystko jakąś motywację do jazdy i radość ze ścigania?

Myślę, że tak. Wszyscy wiemy, że kolarstwo nie jest najbezpieczniejszym sportem i codziennie bardzo dużo ryzykujemy. To wszystko jest jakoś wpisane w naszą pracę i każdy z nas jest świadom tego, co się może wydarzyć. Ryzykujemy oczywiście znacznie więcej, niż przeciętny człowiek, ale ja wierzę jeszcze w jakiś rodzaj przeznaczenia, od którego w pewnym sensie zależy, co się stanie podczas treningu czy wyścigu.

Z drugiej strony: granice tego ryzyka sami sobie wyznaczamy i sami podejmujemy decyzję, jak jechać. Kontynuowałem wyścig, dalej walczyłem, w jakimś sensie nadal ryzykowałem, bo to jest po prostu wpisane w nasz sport i gdyby się skupiać na tym, że coś takiego znowu może się przydarzyć, to ciężko byłoby w ogóle rywalizować. Ale też nie ma co ukrywać: ostatni czas jest po prostu trudny i trzeba się mocno zebrać w sobie, żeby sobie z tym poradzić.

Chyba nie widziałem jeszcze w sporcie czegoś tak szczerego i pięknego, jak ten czwarty etap na Kocierz. Ale czy to, co było piękne dla kibiców, wam dało jakąś szansę przepracowania tego, co się stało i pogodzenia się z tą sytuacją?

Myślę, że każdemu z nas, nie tylko obecnych na Tour de Pologne, ale w ogóle w całej ekipie Lotto-Soudal, zajmie sporo czasu, żeby pogodzić się z tą sytuacją. Nad tym się nie da tak po prostu przejść do porządku. Potrzebujemy czasu.

Jesteś w tym sporcie już prawie 22 lata. Co cię w ogóle pchnęło do kolarstwa?

Zawsze byłem bardzo energicznym dzieciakiem, musiałem być w nieustannym ruchu. Spróbowałem swoich sił, najpierw na rowerze górskim. Szybko zacząłem wygrywać, więc zapisałem się do klubu, wychodząc z założenia, że jeśli coś ci sprawia frajdę i odnosisz w tym sukcesy, to trzeba to w sobie rozwijać i pielęgnować. Tak się to zaczęło.

Jest w kolarstwie jeszcze coś, co potrafi cię zaskoczyć?

Nie wiem. Jestem przygotowany na to, że może zdarzyć się po prostu wszystko. Chyba niewiele może mnie jeszcze zdziwić.

A jednak sprawa koszulki najlepszego górala wytrąciła cię z równowagi. Po co była ta awantura na koniec wyścigu? Nieporozumienie, czy efekt jakichś złych emocji?

Bardzo chciałem dać z siebie wszystko i dowieźć tę koszulkę do końca, dedykując ją Bjorgowi. Długo się nie ścigałem, więc może kondycyjnie nie byłem przygotowany najlepiej, jechałem te etapy bardziej sercem i emocjami, niż samą fizyczną dyspozycją. Dałem z siebie wszystko, ale ostatecznie górę wzięły emocje. Niektórych rzeczy nie powinno się mówić, a tu w emocjach padło kilka słów za dużo.

Na pewno nie jest tak, że chciałem otrzymać coś za darmo. Walczyłem do samego końca, może popełniając jakiś błąd taktyczny i nie pamiętając, że drugi podjazd na Gliczarów jest podwójnie punktowany. Miałem też w głowie to, że gdy dzień wcześniej Simon Geschke z CCC miał defekt, to ja zdecydowałem, że ucieczka na niego poczeka. Nie spodziewałem się więc ataku z jego strony.

Walczyłem do samego końca i tu nie mam sobie nic do zarzucenia. Na koniec górę wzięły emocje, a to się nie powinno było zdarzyć. Ale to był dla nas wszystkich bardzo trudny tydzień, więc też trzeba to jakoś zrozumieć. Jesteśmy tylko ludźmi.

Ta sytuacja nie położy się cieniem na Twoich niełatwych relacjach z Piotrem Wadeckim, który jest selekcjonerem reprezentacji? Masz jeszcze cień nadziei, że znajdziesz się w końcu w kadrze na mistrzostwa świata?

Nie wiem, decyzja oczywiście będzie zależała od selekcjonera. W tym roku mistrzostwa świata są w klimacie, w którym ja nieszczególnie lubię się ścigać. Wiele też będzie zależało od tego, w jakiej będę dyspozycji po Vuelta a Espana. Wtedy pewnie będzie się rozstrzygać czy takie powołanie w ogóle przyjdzie i czy ja będę w formie, która pozwoli mi na dobry występ i pomoc drużynie. Wierzę, że będą decydowały względy wyłącznie sportowe.

A jakie stawiasz sobie cele przed Vueltą?

Chcę być przede wszystkim jak najlepiej przygotowany. Tour de Pologne był dla mnie trochę przetarciem i szansą na złapanie rytmu wyścigowego po długim okresie bez wyścigów. Tak naprawdę od Liege-Bastone-Liege miałem tylko tydzień jazdy w Dauphinè, a ostatnie dwa i pół miesiąca praktycznie się nie ścigałem, między innymi właśnie po to, żeby lepiej przygotować się do Vuelty. Staram się być maksymalnie skoncentrowany i zmotywowany, żeby na Vuelcie dać z siebie wszystko.

Czujesz jakąś większą presję, w związku z tym startem? Skoro wygrałeś wcześniej dwa etapy Vuelty, to pojawiają się oczekiwania, że niejako "przez zasiedzenie" należy ci się więcej?

To jest dla mnie na pewno dodatkową motywacją, że udało mi się tam wygrać. Na pewno będzie bardzo ciężko, ale będę starał się walczyć. Jest to wyścig, który lubię, rozgrywany praktycznie w moim drugim domu. Zawsze dobrze się tam czuję, jest gorąco, czyli klimat, jaki lubię. Podchodzę do tego wyścigu z dużymi nadziejami, zwłaszcza, że podczas Tour de Pologne czułem, że z dnia na dzień moja forma jest coraz lepsza. Za kilka dni wracam do Hiszpanii, jeszcze na chwilę do Sierra Nevada, a potem prosto z gór pojadę na start Vuelty i na pewno na którymś etapie chciałbym spróbować swoich sił.

Odnosisz czasem wrażenie, że część kibiców bardzo wąsko patrzy na kolarstwo i formułuje oczekiwania, które nie do końca widzą się z waszymi możliwościami i z istotą tego sportu?

Myślę, że każdy ma jakąś inną wizję kolarstwa i pewnie jej odzwierciedlenia szuka w wyścigach. Nawet wśród uprawiających tę dyscyplinę każdy widzi kolarstwo na swój sposób. Jedni widzą w tym tylko pracę, inni biznes, jeszcze inni tylko frajdę, oderwanie się od codziennego życia, inni jako sposób na życie. Nawet pośród nas, zawodowców, każdy odbiera kolarstwo nieco inaczej.

A zdarza ci się już wybiegać myślą naprzód i zastanawiać: "co po kolarstwie?".

Coraz więcej rzeczy dookoła mnie się dzieje i w coraz więcej spraw się angażuję. Zacząłem organizować swój „Wyścig” dla amatorów, mam swoją markę ubrań kolarskich Raso, myślę o otwarciu jakiejś kawiarenki, związanej z rowerowym stylem życia. Niedawno wspólnie z moim kolegą, Janem Piątkiewiczem, uruchomiliśmy kanał na Youtube, Instagramie i Facebooku oraz stronę bikeshow.cc, gdzie też chcemy pokazywać wszystko to, co się dzieje wokół kolarstwa, nie tylko samą rywalizację. W sumie sporo już się dzieje, a to kolejna rzecz, która w przyszłości będzie mi pochłaniać trochę czasu.

Na pewno nie rozstanę się z rowerem. Myślę, że bez względu na wszystko będzie się cały czas przeplatać przez moje życie, bo wciąż jest to moja wielka pasja i nawet jak jestem zmęczony, to po dwóch – trzech dniach muszę na niego zwyczajnie wrócić, choćby właśnie po to, żeby odreagować emocje, wyczyścić głowę i znaleźć czas na to, by pomyśleć o tym, co przede mną.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.