Piotr Wadecki: Dużo się nauczyliśmy, ale największe wyzwania dopiero przed nami

Z Piotrem Wadeckim, dyrektorem sportowym CCC Team i selekcjonerem Reprezentacji Polski, spotkaliśmy się przed startem 3. etapu Tour de Pologne. Nie wiedzieliśmy wówczas, jak dramatycznie potoczy się wyścig na polskich drogach. Późniejsze tragiczne wydarzenia opóźniły autoryzację wywiadu, który przytaczamy w całości w brzmieniu sprzed końca wyścigu.

Marczyński o wypadkach w kolarstwie. "Trochę skóry zostawiłem na asfalcie"

Zobacz wideo

Mariusz Czykier: W lipcu minął rok, od chwili, gdy w trakcie Tour de France ogłosiliście pomysł na stworzenie polskiego zespołu w World Tourze. CCC Team ostatecznie zmaterializował się na początku tego roku. Czy to dobry moment na pierwsze podsumowania tego, co wydarzyło się w ciągu tego roku?

Piotr Wadecki: Tak. Myślę, że to już dobry czas, żeby na to spojrzeć, choć ja cały czas powtarzam i to żadna tajemnica: przy wszelkich ocenach musimy brać pod uwagę, że to wszystko wydarzyło się bardzo szybko i bardzo późno. Szybko została podjęta decyzja, bo od momentu, kiedy spotkaliśmy się z Jimem Ochowiczem po raz pierwszy, minęły niecałe dwa tygodnie. Najpierw spotkałem się z nim sam, bo nasz sponsor był wówczas na urlopie. Potem poprosiłem o spotkanie szefa CCC i ono odbyło się już po starcie Tour de France. To wtedy zapadła decyzja, że to robimy.

Było też późno, bo właściwie z ówczesnych kolarzy BMC tylko Greg Van Avermaet był w pełni dyspozycyjny i nie miał żadnego ciśnienia, żeby szybko negocjować nowy kontrakt. Na początku tego nie wiedzieliśmy, ale później wyjaśnił, że tak wiele dostał od BMC, od Andy’ego Rihsa i od Ochowicza, że czuł się w obowiązku trwać do końca i czekać na rozwój wydarzeń. Ostatecznie z tego starego składu BMC został Van Avermaet, został Michael Schär, a pozostali – co jest zupełnie zrozumiałe i nie sposób mieć o to pretensji – musieli szybciej podejmować decyzje i odpowiedzieć na propozycje, jakie dostali z innych ekip. Ostatecznie zbudowaliśmy drużynę wokół Grega, wykorzystując wszystkie możliwości, jakie istniały w tamtym czasie.

I sezon rozpoczął się całkiem dobrze, ale potem chyba liczyliście na więcej?

- Na pewno liczyliśmy na więcej, jeśli chodzi o wiosenne klasyki. Sam Greg Van Avermaet narzucił sobie dużą presję, żeby osiągnąć dobry wynik i pokazać nowemu sponsorowi, że wejście do World Touru i uratowanie tego, co zostało z BMC, było dobrą decyzją. Ta presja okazała się jednak zbyt duża i cała pozostała część załogi: Wiśniowski, Van Keirsbulck, Van Hooydonck i inni też chyba narzucili sobie zbyt duże oczekiwania, więc ostatecznie niewiele z tego wyszło. W końcówkach wyścigów Greg zostawał sam. A wiemy, jak to się kończy: jak jedziesz sam przeciwko czterem kolarzom z Deceuninck Quick-Step, albo trójce z Jumbo-Visma, to zwyczajnie ciężko jest walczyć. Tym bardziej, gdy wszyscy wiedzą, że jesteś zdeterminowany w walce o zwycięstwo i robią wszystko, żeby ci w tym przeszkodzić.

Do tego jeszcze Greg nie jest takim typem zawodnika, który pod koniec wyścigu, jak jest już nieduża grupa, czy ucieczka, rozgrywałby jakąś swoją grę. Greg po prostu daje wszystko, co ma pod nogą. On uważa, że albo wygrywasz, bo jesteś najsilniejszy, albo nie wygrywasz. A czasem trzeba po prostu być trochę „cwaniakiem” - choć to nie jest dobre określenie - ale trzeba się wykazać dużym sprytem, zwłaszcza jak masz przeciwko sobie kilku zawodników z innej ekipy, a ty jesteś sam. Tego nam trochę zabrakło.

Ale choćby Remco Evenepoel pokazał kilka dni temu w San Sebastian, że jak się nie kalkuluje, tylko idzie wszystkim, co się ma pod nogą, można też wygrywać.

- Ten facet to jakiś fenomen! Tak naprawdę to jest niewytłumaczalne. Znam ludzi z Deceuninck – Quick Step, dobrze znam też ich lekarzy i jak sobie czasem rozmawiamy, to pytam ich: „Co jest takiego nadzwyczajnego w tym chłopaku?”. A oni odpowiadają: „Wiesz co… Nic. Jak go badamy, to on ma taki sam organizm, takie samo serce, wątrobę, dosłownie wszystko jest takie samo, jak u innych”.

Zatem inna głowa?

- Na pewno inna mentalność. Wcześniej grał w piłkę nożną, więc przyszedł z innego sportu, na rowerze siedzi chyba dopiero trzeci rok. Możliwe więc, że przez te wszystkie lata i wszystkie etapy, które przechodzi większość kolarzy: od młodzika, przez juniora młodszego, juniora i tak dalej, nie nabrał takiej kolarskiej maniery do tego, żeby się asekurować, oszczędzać siły jak się da i czekać na finisz. On więc nie przelicza, tylko idzie na całość. Nie ma jakiegoś nadprzeciętnego organizmu, choć może trochę później się zakwasza i jest w stanie dużo dłużej pojechać na zakwaszeniu, ale przede wszystkim decyduje tutaj głowa. To jest fenomen.

Moim zdaniem on się musi szybko wyprowadzić z Belgii, bo tam bycie takim zawodnikiem w wieku już 19 lat, to jest jakiś rodzaj przekleństwa.

Bo będą go na siłę robić drugim Merckxem?

- Już robią. Tam nie można normalnie wyjść z domu, pójść do sklepu, czy pojechać sobie na trening. Byłem kiedyś u Grega w domu i wspólnie jeździliśmy sobie na treningi. Niemal w każdej wiosce ktoś do nas dołączał, za chwilę pojawili się jacyś paparazzi, a to przecież był „tylko” Van Avermaet. A tu jest facet, który ma dopiero 19 lat, został obwołany nowym Merckxem, staje na starcie i tłucze gości, którzy mają ogromne doświadczenie. Belgia, gdzie kolarstwo jest religią, dla niego może być przekleństwem.

Wróćmy do CCC Team. Przejście z dywizji Pro Continental do World Touru było dla was dużą zmianą?

- I tak, i nie. Jeśli chodzi o tabor, autokary, ciężarówki, samochody techniczne – tutaj nie odstawaliśmy od innych. Duża zmiana polegała na tym, że z 40 osób w ekipie nagle zrobiło się 90. U nas było czterech masażystów, tu jest dwunastu; było trzech mechaników, tu jest dziewięciu; jest sześciu dyrektorów sportowych, sześciu trenerów, sześciu lekarzy… Wyzwaniem było zapanowanie nad tym wszystkim logistycznie, żeby to dobrze funkcjonowało, ale wspólnie z byłą ekipą BMC, z ludźmi, którzy wcześniej odpowiadali za te wszystkie elementy, jakoś to sobie szybko poukładaliśmy. Szczerze mówiąc: myślałem, że będzie dużo trudniej, spodziewałem się wielu komplikacji, ale wszystko przeszło bardzo płynnie i sprawnie.

Na początku było to pewnym zaskoczeniem, ale z czasem zobaczyłem, że dzięki temu, że jest dużo ludzi, jest też dużo łatwiej. Do tej pory ja byłem często odpowiedzialny za rezerwację hoteli, biletów lotniczych, układanie planów startowych i tak dalej. Teraz plany treningowe robi trener, za starty odpowiadają wszyscy dyrektorzy sportowi, ktoś inny jest od logistyki, ktoś od hoteli, ktoś odpowiada za flotę. Inaczej rozkładamy siły i mogę się mocniej skoncentrować na tym, czym powinienem się zajmować.

A różnica na poziomie mentalnym? Oczekiwanie wyników, presja kibiców – czujecie to jakoś mocniej?

- Jasne, że czujemy. Nie chcę się ciągle tłumaczyć się tym, że późno zbudowaliśmy zespół, choć trochę tak jest. Mówimy o tym, ale też zdajemy sobie sprawę, że już w przyszłym roku tak nie będzie, bo teraz mieliśmy dużo więcej czasu. Co prawda jesteśmy jakoś ograniczeni budżetem, bo nie mamy takiego budżetu jak choćby Bora, nie mówiąc już o ekipie Ineos, bo oni są w ogóle w innym świecie, czy ekipy z Bliskiego Wschodu. Koło tych budżetów nawet się nie kręcimy, więc musimy operować tym, co mamy. Niemniej jakoś sobie radzimy.

Myślę, że jeśli idzie o przyszły rok, to dołączą do nas zawodnicy, którzy na pewno podniosą poziom sportowy. A dzięki temu, że oni dołączą, to też ci, którzy są już u nas w ekipie też powinni wejść ze swoim poziomem do góry. Jak pojedziemy Giro czy Tour, to już nie będzie tłumaczenia, że późno zbudowaliśmy ekipę, tylko będą konkretne i słuszne oczekiwania, że powinniśmy wygrać etap, albo chociaż spróbować powalczyć o pierwszą dziesiątkę klasyfikacji generalnej Giro czy Vuelty, bo na Tourze to wciąż jest i będzie trochę inna bajka.

Ale patrząc na kierunek zmian, to wasza praca będzie się w dalszym ciągu koncentrować głównie na klasykach?

- Tak, główna koncentracja będzie na klasykach. Jak już wiadomo: dołącza do nas Mateo Trentin i na pewno będzie to duże wzmocnienie dla Grega Van Avermaeta. Wyścigi klasyczne, szczególnie te wiosenne, będą na pewno naszym priorytetem. Bardzo mocno wierzę w to, że Łukasz Wiśniowski wróci do swojej dyspozycji z lat wcześniejszych. W tym roku dostał bardzo duży blok treningowy i na pewno nie było mu łatwo, ale to z pewnością zaprocentuje w przyszłym roku. Na pewno więc dużo więcej pokaże Łukasz, zresztą my też będziemy od niego więcej oczekiwali. Bardziej widoczni powinni być też pozostali młodzi zawodnicy, którzy są w ekipie.

Na polskim rynku pokazaliście w pewnym sensie zupełnie inny sposób myślenia o kolarstwie. Jest zespół World Touru, jest drużyna Development Team, jest zespół kobiet i w końcu akademia Copernicus, którą również wspieracie. Dużo się nauczyliście dzięki tak szerokim działaniom?

- Bardzo dużo. Jesteśmy dumni z tego, co mamy dzisiaj, ale też już wiemy, jakie błędy popełniliśmy, czego nie powinniśmy robić w przyszłym roku, a co możemy zrobić lepiej. Słuchamy opinii tych, którzy nas chwalą i tych, którzy nas krytykują i cieszę się, że są tacy i tacy, z każdej krytyki próbujemy wyciągać jakieś wnioski. Wiele się nauczyliśmy i jesteśmy ogromnie dumni z zaangażowania w projekt Copernicus, bo już w przyszłym roku dwóch, może trzech z tych dzieciaków trafi do Development Team, gdzie będą mieli kolejne 2-3 lata na to, żeby dalej się rozwijać i zwiększać szanse na dostanie się do World Touru.

Na pewno też już w przyszłym roku z ekipy Development trafią zawodnicy do World Touru, a to pokaże wszystkim, że ten schemat działa. Zresztą patrząc na Development Team w tym roku, to ma chyba najlepszy sezon, jaki CCC kiedykolwiek miało. To są 20-latkowie, którzy wygrywają mnóstwo wyścigów i coraz lepiej radzą sobie ze starymi wyjadaczami, już nie tylko w Polsce, ale też za granicą, gdzie sobie bardzo dobrze radzą. I to jest dla nas kolejny dowód na to, że jak jest jakaś przyszłość, możliwość zrobienia kroku do przodu, to jest to dodatkowa motywacja dla zawodnika i jego głowa też pracuje znacznie lepiej. Bliżej World Touru, niż są teraz, w większości przypadków nigdy nie byli i pewnie nigdy nie będą. Jesteśmy dumni z tego, że nasz sponsor zgodził się zainwestować w tą młodzież, że będą sukcesywnie przechodzili z Akademii Copernicus do Development, a z Developmentu do World Touru.

A przecież mamy też jeszcze kobiety. W tym roku dwie Polki dołączyły do ekipy CCC-Liv, w przyszłym roku będzie to już drużyna polska, a nie holenderska, niebawem dołączą kolejne Polki i może jeszcze nie będą stanowić większości, ale cel jest taki, żeby była to drużyna silna polskimi zawodniczkami. Wierzę też w to, że kiedyś będą to dziewczyny, które dziś są w Copernicusie. Traktujemy całość jako globalny projekt polskiego kolarstwa i cieszę się, że mamy takiego sponsora, który rozumie, że jeśli chcemy mieć kolejnego Kwiatkowskiego, to musimy go sobie po prostu wychować.

Możemy już mówić o nazwiskach, które pojawią się w ekipie worldtourowej w przyszłym roku?

- Pojawia się na rynku trochę plotek i spekulacji. Mówiło się o Trentinie i to się potwierdziło, więc dzisiaj ja mogę tylko powiedzieć, że w pogłoskach, które na tej transferowej giełdzie krążą, jest sporo prawdy.

A z zespołu Development? Zobaczymy w CCC Team na przykład Michała Palutę?

- Na pewno będą zawodnicy, którzy przejdą w tym roku do głównej grupy. Może jeden, może dwóch, jesteśmy w trakcie przygotowywania tego wszystkiego. Są pewne ograniczenia w World Tourze: nie można mieć więcej, niż 30 zawodników, nie można mieć mniej, niż 27. Podpisaliśmy w tej chwili 6 nowych kontraktów, a mamy na ten moment 24 zawodników. Ktoś musi więc odejść, żeby zmieścił się ktoś z Development. Nad tym wszystkim pracujemy, a przecież sezon jeszcze trwa. Ja bym bardzo chciał, żeby tak się stało i wierzę, że co najmniej jeden kolarz z Development Team dołączy do drużyny worldtourowej.

Dla mnie to o tyle ważne, że chciałbym pokazać, że ten program działa. Na pewno do samego Developmentu dołączą kolejni kolarze, nie tylko z Copernicusa, ale też z innych krajów, w których CCC ma swój biznes i chcemy mieć czy to Czecha, czy Austriaka już pod swoją opieką i od nowego sezonu pracować nad ich rozwojem.

Jesteśmy właśnie na Tour de Pologne. Czy po tych dwóch pierwszych i płaskich etapach wiadomo, w jakiej dyspozycji są wasi zawodnicy, a w jakiej rywale? Z kim Amaro Antunes będzie musiał walczyć najmocniej?

- Widzę, że Rafał Majka chyba po Giro zrobił sobie przerwę i solidnie się przygotował do wyścigu. Widzę jak wygląda, jak pedałuje. Jak ktoś jest w peletonie tyle lat, co ja, to widzi takie niuanse. Za każdym razem jak gdzieś zostanie za peletonem, choćby za potrzebą, natychmiast jest dwóch – trzech kolarzy przy nim i błyskawicznie doganiają grupę. Tak więc Rafał wygląda na super gotowego. Na pewno powalczyć o wysoką lokatę przyjechał Pawel Sivakov z Ineosu. Jest pewnie jeszcze kilku kolarzy, którzy mają tutaj ochotę pojechać dobry wyścig.

Będzie to na pewno bardzo ciężki wyścig w górach, bo trasa jest trudniejsza, niż w poprzednich latach i pewnie dlatego te pierwsze etapy peleton jedzie trochę „biwakowo”. Jak wyścig dojedzie w góry, to wszyscy będą jeszcze w miarę wypoczęci i możemy się spodziewać, że czeka nas kawał porządnego ścigania. Ważne, żeby pogoda dopisała, bo zapowiada się trochę deszczu i burz na koniec tygodnia. Dla kibiców i dla kolarzy lepiej, żeby się to wszystko rozgrywało przy dobrej pogodzie.

Ale ten wyścig jest też znany między innymi z tego, że lubi się rozstrzygać w ekstremalnie trudnych warunkach.

- To prawda. Pamiętam, jak wygrywał Tim Wellens. Były chyba ze 3 stopnie, pół peletonu prawie zamarzło, a facet jechał w krótkiej koszulce.

Co jest kolarzom najbardziej potrzebne do takiego wygrywania?

- Wsparcie. Ja wychodzę z takiego założenia, że im wyżej jesteś, tym mocniej wieje i tym większa będzie krytyka – normalna sprawa. Patrz: Rafał Majka, Michał Kwiatkowski. Ale rozumiem i jednocześnie nie rozumiem wielu rzeczy, które ze strony kibiców dotykają tych zawodników. Jest taki Michał. OK – ma teraz trochę trudniejszy okres, ale my w historii polskiego kolarstwa nie mieliśmy przecież takich kolarzy jak Majka czy Kwiatkowski. To są najlepsi polscy kolarze w całej historii. Z całym szacunkiem do Ryszarda Szurkowskiego, Szozdy i innych, ale to było kolarstwo amatorskie, siłą rzeczy nieco inne od tego, co mamy dzisiaj, choć oczywiście też było bardzo ciężko.

My, Polacy, nie mamy takiej tradycji jak Belgowie czy Holendrzy. Belg się rodzi i wie, że tu było prawie 50 mistrzów świata i on jest już silniejszy samą tą świadomością od Polaka. Mentalnie już na starcie jest lepszy, bo wie, że z taką historią urodził się do kolarstwa.

Często rozmawiałem z Gregiem Van Avermaetem i prosiłem go: „Greg, powiedz mi, jak to jest u was w Belgii, jak coś nie pójdzie, jak masz słabszy sezon?”. A on mówi do mnie: „Piotr, jest tylko wsparcie. Nie ma krytyki. Kibice i wszyscy dookoła nas motywują”. Odpowiadam wtedy, że u nas jest trochę inaczej i opowiadam mu o tym Kwiatku, a on mówi: „To musi mieć bardzo mocną psychikę, żeby to przetrwać”.

Czasem myślę o Michale i zastanawiam się, dlaczego teraz jakoś tak ciężko idzie? A on po prostu na co dzień strasznie ciężko pracuje, a później na wyścigach, jak jest do pomocy swoim kolegom, też daje z siebie ponad 100 proc. To zmęczenie w końcu się nawarstwia. To nie jest zmęczenie z poprzedniego miesiąca, dwóch, trzech. To jest też poprzedni sezon. W końcu przychodzi taki moment, że te korki musi wywalić. Teraz musimy dać mu trochę spokoju, motywować go, wpierać i czekać, aż się spokojnie przygotuje na mistrzostwa świata w Yorkshire.

Podjął słuszną decyzję, że tu nie przyjechał, bo pewnie byłoby mu ciężko walczyć i zderzyłby się z jeszcze większą krytyką. To trochę bez sensu. Jak chcemy go widzieć w dobrej dyspozycji w Yorkshire lub na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio, a wiem, że to również jest wielkie marzenie Michała, musimy dać mu maksimum wsparcia. A ja bardzo mocno wierzę, że Michał jest tam w stanie zdobyć medal, a może nawet zostać mistrzem olimpijskim. Naprawdę w to wierzę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.