Nareszcie! Na taki moment w Tour de France czekało wielu kibiców. Nie da się nudzić

"Nareszcie!" - odetchnęli na widok słabnącego Juliana Alaphilippe wszyscy wątpiący w utrzymanie przez niego żółtej koszulki. "Nareszcie!" - krzyczą francuscy kibice, którzy po latach rozczarowań doczekali się w końcu kapitalnej formy swoich kolarzy. "Nareszcie!" - krzyczą znudzeni kilkuletnią dominacją grupy Sky, dziś INEOS. I "Nareszcie!" - cieszy się większość kibiców kolarstwa, którym tegoroczna Wielka Pętla serwuje pasjonujące widowisko. A do mety w Paryżu wciąż daleko.
Zobacz wideo

„Nareszcie!” – szeptali chyba wszyscy przed startem do 12. etapu. Jeszcze dzień wcześniej trzeba było na moment zrobić miejsce na scenie sprinterom, co najlepiej wykorzystał Australijczyk Caleb Ewan (Lotto-Soudal), wygrywając finisz w Tuluzie. Ale już na 12. etapie Tour de France wjeżdżał w prawdziwe góry, a z ust kibiców, komentatorów i kolarzy nie schodziło pytanie: jak przetrwa tę próbę Julian Alaphilippe (Deceuninck – Quick Step), od 3. etapu jadący w żółtej koszulce lidera, którą na ledwie dwa dni oddał w ręce Giulio Ciccone (Trek-Segafredo). „Niemożliwe, by przejechał w niej Pireneje”. „Niemożliwe, by nie stracił w czasówce”. „Niemożliwe, by dał sobie radę pod Tourmalet” – mówiono. A Julian Alaphilippe dzień za dniem udowadniał niedowiarkom, że niemożliwe dla niego nie istnieje. Pierwsze oznaki zmęczenia pokazał światu dopiero 3 kilometry przed metą 15. etapu, zamykającego pirenejską część wyścigu i drugi tydzień morderczej walki.

Etap 12. nie przyniósł żadnych większych zmian w klasyfikacji generalnej, której czołówka, oszczędzająca siły na mający nastąpić dzień później etap indywidualnej jazdy na czas, odpuściła ponad 20-osobową ucieczkę. I choć wciąż niesłabnący apetyt na etapowy sukces miał Greg Van Avermaet, wspierany przez Serge’a Pauwelsa (obaj z CCC Team), najlepszy na mecie w Bagnères-de-Bigorre okazał się Simon Yates (Mitchelton-Scott), który zaatakował pod Horquette d’Ancizan wraz z Pello Billbao (Astana) i Gregorem Muhlbergerem (BORA-hansgrohe).

Przed rozgrywaną na ulicach Pau czasówką zadawano sobie właściwie tylko dwa pytania: ile straci Alaphilippe i który z liderów Team Ineos wyjdzie z tej próby zwycięsko? Częściej w roli faworyta stawiano doświadczonego Gerainta Thomasa, któremu dość nieoczekiwanie szansę na sukces na etapie jazdy na czas otworzył Rohan Denis (Bahrain-Merida), który na trasie 12. etapu w tajemniczych i dotąd niewyjaśnionych okolicznościach wycofał się z rywalizacji. I Thomas istotnie był na najlepszej drodze do etapowego sukcesu, gdy jako przedostatni kolarz osiągnął linię mety z czasem o 22 sekundy lepszym od tego, który uzyskał kapitalnie jadący Thomas De Gendt (Lotto-Soudal), jadący jeden ze swoich najbardziej udanych wyścigów w ostatnich latach.

Ale na trasie pozostawał jeszcze Julian Alaphilippe. Francuz dosłownie szalał. Na każdym z punktów pomiaru czasu notował wyniki o kilka sekund lepsze od Thomasa. W końcu przecież musiał osłabnąć! Nic z tego. Na mecie osiągnął rezultat aż o 14 sekund lepszy od Walijczyka. W dniu, w którym jego przewaga w klasyfikacji generalnej miała stopnieć do minimum, pozwalającego pokonać go ostatecznie na Tourmalet, wzrosła do blisko półtorej minuty. Jak wyliczył David Millar, w swoim czasie jeden z najlepszych kolarzy w tej specjalności, Alaphilippe tylko na ostatnich 500 metrach nadrobił nad Thomasem około 8 sekund. Pozostawało tylko pytanie: jak wiele naboi zostało w jego broni?

Odpowiedź miał dać podjazd na Tourmalet. Mityczna góra, niemal obowiązkowy punkt programu Tour de France (przełęcz pojawiła się na trasie już po raz 82.). Mordercze 19 kilometrów, ze średnim nachyleniem 7,4%, wiele razy rozstrzygało o losach wyścigu. Tym razem miało wyjaśnić sprawę żółtej koszulki, w której utrzymanie przez Alaphilippe, zwłaszcza po kosztujących mnóstwo energii popisach w jeździe na czas, wierzyło już naprawdę niewielu. Bukmacherzy za 1 euro, postawione na zwycięstwo Francuza w wyścigu, skłonni byli przed 14. etapem płacić aż 17-krotność.

Kilkanaście godzin później kurs spadł poniżej 2 euro, bo Alaphilippe na Tourmalet uległ tylko fenomenalnemu Thibautowi Pinot (Groupama-FDJ), zwiększając jednocześnie swoją przewagę w klasyfikacji generalnej do ponad 2 minut nad Geraintem Thomasem. Lider nie tylko nie pozwolił się „odczepić” po przyspieszeniu Mikela Landy (Movistar) i Warrena Barguila (Arkea Samsic) i niesamowicie mocnym ataku Davida Gaudu (Groupama-FDJ), poprawionym później przez Pinota. Pod koniec to Alaphilippe atakował, pokonując na linii mety Stevena Kruijswijka (Jumbo-Visma) i zostawiając za sobą Buchmanna (BORA-hansgrohe), Bernala (INEOS), Landę (Movistar), Urana (EF Education First) i – przede wszystkim – Thomasa, który pod szczytem Tourmalet musiał się zmierzyć z pierwszym poważnym kryzysem w tym wyścigu.

Kryzys dopadł też w końcu kolarza jadącego w żółtej koszulce, ale stało się to dopiero na ostatnich kilometrach 15. etapu, wiodącego przez trzy solidne wzniesienia (Col de Monrsegur, Port de Lers i Mur de Peguere) i kończącego się prawie 12-kilometrowym podjazdem pod Prat d’Albis, ze średnim nachyleniem 6,8%. Tempo etapu dyktowała blisko 30-osobowa ucieczka, w składzie której znaleźli się między innymi walczący o zminimalizowanie strat Nairo Quintana (Movistar) i Romain Bardet (AG2R). Ale pogoni peletonu na ostatnim podjeździe zdołał się oprzeć tylko Simon Yates (Mitchelton-Scott), który po raz drugi w ciągu czterech dni sięgnął po etapowe zwycięstwo i jest na razie jedynym w tej edycji kolarzem, który miał szansę dwukrotnie stanąć na etapowym podium.

Ale za plecami Yatesa, który przez długi czas jechał w duecie z Simonem Geschke (Yates zostawił kolarza CCC Team dopiero 8 km przed metą), toczyła się prawdziwa bitwa. Najpierw swoich sił spróbował Mikel Landa, który rzuciwszy się do wczesnego ataku minął Quintanę z mocnym postanowieniem walki przede wszystkim o własne cele (skutecznej, jeśli za skuteczność uznać awans na 7. pozycję i odrobienie ponad 2 minut straty, choć do lidera nadal pozostaje jeszcze 4’54” do odzyskania). Potem swoje reguły walki ponownie narzucił duet Groupamy-FDJ: Gaudu – Pinot. Najpierw po mocnej zmianie Gaudu grupa liderów stopniała wyłącznie do wąskiego grona tych kolarzy, którzy jeszcze się liczą w walce o klasyfikację generalną. Potem atak „poprawił” Pinot, za którym podążyli tylko Egan Bernal (INEOS), Emanuel Buchmann (BORA-hansgroge) i jadący w żółtej koszulce Julian Alaphilippe. Reszta została kilkadziesiąt metrów z tyłu.

W tym właśnie momencie, około 3 kilometry przez metą w Foix, pierwszy moment słabości pokazał Alaphilippe. Choć niemal natychmiast ruszył za odrywającymi się od głównej grupy Pinotem, Bernalem i Buchmannem, nie był w stanie utrzymać ich koła. Walczył zaciekle, ale po chwili dogonili go Thomas i Kruijswijk, a kilkaset metrów dalej również i oni zostawili Francuza za swoimi plecami.

Jednak w klasyfikacji generalnej na koniec drugiego tygodnia ścigania w Wielkiej Pętli zmiany nastąpiły niewielkie. Thomas odzyskał z niewielką nawiązką to wszystko, co stracił na dwóch wcześniejszych etapach i ma do Alaphilippe 1’35” straty. Trzeciego miejsca pilnuje Steven Kruijswijk (+1’47”). Na czwartą pozycję awansował Thibaut Pinot (+1’50”), którego znakomita forma w górach (wygrana i drugie miejsce) pozwoliła na odrobienie wszystkich strat, poniesionych na niefortunnym 10. etapie, poukładanym w dużej mierze przez wiatr. Piąty jest Egan Bernal (+2’02”), szósty Emanuel Buchmann (+2’14”) i właściwie w tym miejscu lista kandydatów do triumfu w Paryżu się kończy, choć kolarstwo nie raz już udowodniło, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ale to właśnie „niemożliwego” musieliby dokonać: Landa, Valverde, Fuglsang, czy Uran, których strata do Alaphilippe’a wynosi w tej chwili około 5 minut i więcej.

Przed trzeba decydującymi etapami 18-20 liderzy mają trzy dni szansy na regenerację. Dzisiaj dzień odpoczynku dla wszystkich, jutro stosunkowo płaski etap, rozgrywany w okolicach Nimes. W środę będzie odrobinę wyżej, ale etap skrojony raczej pod specjalistów od wyścigów klasycznych - może tym razem uda się ekipie CCC Team i Van Avermaetowi? Ale od czwartku do soboty czeka nas kolejna próba sił w górach. Najpierw korona: Col du Vars, Col d’Izoard i Col du Galibier – to wszystko na etapie 18. (208 km z Embrun do Valloire). W piątek Col de l’Iseran i meta po podjeździe na Monteè de Tignes (126 km). W sobotę najpierw Cornet de Roselend (19,9 km; 6,1%), a na deser 33,5-kilometrowy podjazd do Val Thorens (5,1%).

Julian Alaphilippe i zespół Deceuninck – Quick Step deklarują, że swoje plany opracowują z dnia na dzień i myślą tylko o tym, by utrzymać pozycję lidera i żółtą koszulkę jak najdłużej. Geraint Thomas twierdzi, że to dobrze, że kryzys przyszedł tak wcześnie i że podczas ostatniego tygodnia ma nadzieję mieć go za sobą; razem z Eganem Bernalem nie zamierzają składać broni i wciąż myślą o kontynuowaniu serii zwycięstw brytyjskiego zespołu w Wielkiek Pętli. Thibaut Pinot wydaje się być w znakomitej formie i z dnia na dzień coraz mocniej rozbudza nadzieje Francuzów na pierwszy od 1985 roku sukces w ich największym wyścigu (jeśli nie Alaphilippe, to może w końcu właśnie Pinot?). W duecie z Davidem Gaudu, który jest jedną z rewelacji tegorocznej edycji wyścigu, wcale nie jest pozbawiony szans. Steven Kruijswijk także ma silne wsparcie ze strony George’a Benneta i duet ekipy Jumbo-Visma, nieco podrażnionej brakiem sukcesu w Giro, też będzie walczył do ostatniej chwili. Emanuel Buchmann? Wprawdzie nie ma aż tak silnego wsparcia, ale czy to oznacza, że jest bez szans? Na razie radzi sobie znakomicie…

Wiele można powiedzieć o tegorocznej edycji Tour de France, ale na pewno nie to, że jest nużące. I nic nie wskazuje na to, żeby do 28 lipca cokolwiek miało się w tej materii zmienić.

 Wszystkie etapy wyścigu Tour de France, relacjonowane od startu do mety, można od wtorku do niedzieli śledzić na kanale Eurosport 1 i w aplikacji Eurosport Player.

Więcej o:
Copyright © Agora SA