Tour de France. Chwila oddechu po szalonej pierwszej części

Do mety Tour de France pozostało 11 etapów, więc na ocenę całego wyścigu warto jeszcze poczekać, by nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Ale spoglądając na pierwszą, aż 10-dniową część wyścigu, trudno nie ulec uczuciu lekkiej euforii. Bo pod względem dramaturgii, zwrotów akcji i nieoczekiwanych rozstrzygnięć było to z całą pewnością najbardziej pasjonujące otwarcie Wielkiej Pętli na przestrzeni co najmniej dekady.

Zaczęło się od sensacyjnego zwycięstwa Mike’a Teunissena (Jumbo-Visma) na pierwszym etapie w Brukseli. Solidny specjalista od wyścigów klasycznych, którego zadaniem na finiszu było przede wszystkim rozprowadzanie Dylana Groenewegena, nie stracił zimnej krwi po upadku swojego lidera 1,5 km przed kreską. Na trudnej, lekko wznoszącej się końcówce etapu znalazł się nagle między czołowymi sprinterami i wyrzucił przed siebie rower, ogrywając Petera Sagana (BORA-hansgrohe), Caleba Ewana (Lotto-Soudal) i innych.

Zobacz wideo

Nie była to zresztą jedyna sytuacja, w której specjaliści od sprintu oglądali plecy kolarzy w żółto-czarnych strojach. W Chalon-sur-Saone, na mecie 7. etapu najszybciej finiszował Groenewegen, który wyleczył już rany po pechowym upadku w Brukseli. Trzy dni później osiągnięcia Teunissena i Groenewegena powtórzył Wout Van Aert, do niedawna znany głównie z wyścigów przełajowych, a od dwóch lat z sukcesami odnajdujący się w szosowym peletonie (wygrał dwa etapy i klasyfikację punktową Criterium de Dauphine, dwukrotnie był trzeci w wiosennym Strade Bianche). Na mecie 10. etapu, kończącego pierwszą część wyścigu, znalazł się nagle w pierwszym rzędzie pędzących na metę sprinterów i na ostatnich metrach wystawił koło Elii Vivianiemu (Deceuninck-Quick Step), spinając w ten sposób w swoistą klamrę sukcesów Jumbo-Visma pierwszy tydzień rywalizacji. Mina Vivianiego mówi chyba wszystko na temat tego rozstrzygnięcia...

Ekipa Jumbo-Visma do trzech indywidualnych sukcesów swoich zawodników dołożyła jeszcze fantastyczne zwycięstwo na etapie drużynowej jazdy na czas, pokonując Team INEOS aż o 20 sekund. Jeśli dodać do tego dwa etapy, przejechane przez Teunissena w żółtej koszulce lidera wyścigu, holenderski zespół należy uznać za największych wygranych pierwszej części Touru.

Trudne życie sprinterów

Przywołany już Viviani nie spędzi zapewne dnia wolnego w dobrym humorze, ale miał też na tym wyścigu swoją chwilę triumfu na mecie 4. etapu w Nancy. Wygrał finisz, zapisując się jednocześnie w historii jako jeden z tych kolarzy, którzy na swoim koncie mają zwycięstwa na etapach wszystkich trzech Wielkich Tourów.

Do historii przechodzi też Peter Sagan, do którego należy rekordowa liczba dni, przejechanych w koszulce lidera klasyfikacji punktowej. 10. etap 106. edycji Tour de France był dla Słowaka 113., przejechanym w zielonej koszulce. I to z pewnością nie jest jego ostatnie słowo w tym temacie, choć o 7. zwycięstwo w tej klasyfikacji na mecie wyścigu będzie musiał jeszcze powalczyć tak z rywalami, jak z samym sobą. Na razie do swoich osiągnięć dorzucił kolejne, 12. już zwycięstwo etapowe w Colmar, a nadchodzącymi górami zdaje się nieszczególnie przejmować. Na piekielnie trudnym, szutrowym podjeździe na metę 6. etapu na La Planche des Belles Filles, wygranego przez Dylana Teunsa (Bahrain-Merida), Peter Sagan jechał… po swojemu.

Ale sprinterzy nie są w tym roku szczególnie rozpieszczani przez organizatorów wyścigu. Płaskich etapów jest jak na lekarstwo, przed dojazdem na sprinterski finisz trzeba pokonać sporo podjazdów, a jeśli już uda się któremuś z najszybszych kolarzy dojechać w czołówce do końca etapu, to muszą się tutaj zmierzyć ramię w ramię ze specjalistami od klasyków. O ile ich wszystkich nie ubiegnie dojeżdżająca do mety ucieczka.

Specjaliści od ucieczek

W tej specjalności brylują kolarze Lotto-Soudal, którzy również jadą jak dotąd znakomity wyścig. Zabierają się niemal do każdego odjazdu, łowią punkty w klasyfikacji górskiej (prowadzi w niej aktualnie Tim Wellens), a mając w swoich szeregach tak doświadczonego kolarza, jak Thomas De Gendt, sięgają również po etapowe zwycięstwa.

Wygrany przez De Gendta etap 8. (Macon – Saint-Etienne) okazał się nieoczekiwanie jednym z najciekawszych odcinków Wielkiej Pętli na przestrzeni kilku ostatnich lat. Po części za sprawą samotnie zmierzającego do mety Belga (uciekający wraz z nim Alessandro De Marchi z CCC Team nie wytrzymał trudów ostatniego podjazdu), ale w dużej mierze z powodu tego, co działo się za jego plecami. A tam mieliśmy kraksę niemal całego zespołu Team INEOS, przed którym na jednym z zakrętów u podnóża ostatniego wzniesienia wywrócił się Michael Woods (EF Education First). Kwiatkowski i spółka błyskawicznie się pozbierali i wsadzili na rower Gerainta Thomasa, który rozpoczął pogoń za peletonem (i Eganem Bernalem, bo mimo oficjalnie poukładanej hierarchii w brytyjskim zespole trudno uwolnić się od wrażenia, że między dwoma liderami toczy się cicha, wewnętrzna rywalizacja).

Ale na czele topniejącego z każdą chwilą peletonu też toczyła się zaciekła walka. Julian Alaphilippe (Deceuninck – Quick Step), który dwa dni wcześniej, na szczycie La Planche des Belles Filles stracił żółtą koszulkę na rzecz Giulio Ciccone (Trek-Segafredo), rzucił się do ataku, by ją odzyskać i w dniu Święta Narodowego Francji stanąć w niej na starcie etapu. Wraz z nim ruszył Thibaut Pinot (Groupama-FDJ), który w ataku zwietrzył swoją szansę na zyski w klasyfikacji generalnej. Atakującej dwójce udało się wypracować kilkanaście sekund nad Ciccone, Bernalem, doganiającym peleton Thomasem i resztą walczących o klasyfikację generalną. Ale Thomasa De Gendta nie dogonili. Belg wygrał etap, Pinot był drugi, Alaphilippe trzeci, ale za to ponownie z żółtą koszulką.

Nieoczekiwane rozstrzygnięcia

Zwycięstwem Daryla Impeya (Mitchelton-Scott) zakończyła się też ucieczka na 9. etapie, wiodącym z Saint-Etienne do Brioude. 15-osobowa ucieczka do mety dotarła w strzępach, a na finiszu Impey pokonał Tiesja Benoota – kolejnego kolarza Lotto-Soudal. 9. etap okazał się za to bardzo pechowy dla grupy CCC Team, która już na pierwszych kilometrach straciła kolejnego kolarza (wcześniej z powodu połamanych w kraksie żeber wyścig opuścił Patrick Bevin). Tym razem bardzo groźnemu wypadkowi uległ uciekający dzień wcześniej Alessandro De Marchi. Nie wiadomo do końca co się wydarzyło, ale prawdopodobnie De Marchi nie zmieścił się w ciasnym zakręcie, walcząc o dobrą pozycję do zabrania się w kolejny odjazd. Mocno poobijanego kolarza polskiej ekipy odwieziono do szpitala, gdzie stwierdzono liczne złamania i potłuczenia. CCC Team, wciąż liczący na etapowy sukces Grega Van Avermaeta, kontynuuje wyścig już w tylko 6-osobowym składzie.

I kiedy już wydawało się, że zamykający pierwszą część wyścigu etap przejdzie do historii kolejną wygraną z ucieczki, karty w wyścigu postanowił rozdać wiatr. Niecałe 35 kilometrów przed metą w Albi peleton wjechał w strefę mocnego bocznego wiatru. Najpierw mocne tempo narzucili kolarze EF Education First, ale kiedy zorientowali się, że w czołówce nie ma Rigoberto Urana, zeszli z prowadzenia. Wtedy zaatakował Deceuninck-Quick Step, prowadzony przez lidera, Juliana Alaphilippe. Grupa niemal natychmiast pękła, co postanowili wykorzystać kolarze INEOS. Do spółki z Deceuninck narzucili swoje warunki, zostawiając z tyłu Pinota (Groupama-FDJ), Fuglsanga (Astana), Porte, Ciccone i Mollemę (Trek-Segafredo), Urana (EF Education First), Mikela Landę (Movistar) i innych.

Prowadzona przez Ineos i Deceuninck – Quick Step grupa błyskawicznie wchłonęła ucieczkę i powiększała różnicę nad pozostałymi kolarzami. Na wygrany przez Van Aerta finisz w Albi czołówka wjechała z ponad półtoraminutową przewagą, wywracając do góry nogami czołówkę klasyfikacji generalnej. Liderem pozostaje Alaphilippe, który wyprzedza kolarzy Ineos: Gerainta Thomasa (+1’12”) i Egana Bernala (+1’16”). Niewielkie straty ma też Steven Kruijswijk (Jumbo-Visma, +1’27”), a do pierwszej piątki awansował też Emanuel Buchmann (BORA-hansgrohe, +1’45”).

Najlepsze dopiero przed nami

Po dniu przerwy kolarze powrócą na trasę wyścigu na drugą, tylko 5-dniową, ale za to mocno zróżnicowaną część Tour de France. Na początek stosunkowo krótki i łatwy etap z Albi do Tuluzy, choć pozory mogą mylić, bo - podobnie jak na 10. etapie – karty może tu rozdawać wiatr. 12. etap do długa i trudna przeprawa z Tuluzy do Bagnères-de-Bigorre, z dwoma podjazdami 1. kategorii po drodze. W piątek niezwykle ważna dla układu klasyfikacji generalnej jazda indywidualna na czas, a na koniec tygodnia dwa etapy w Pirenejach – oba z metami na podjazdach (Tourmalet i Prat d’Albis).

Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że druga i trzecia część wyścigu utrzymają dramaturgię z pierwszych 10 etapów. Nie do końca wiadomo, czy wynika ona z wyjątkowo urozmaiconej trasy, czy bardziej z niezwykle wyrównanego poziomu startujących w wyścigu ekip. Ale w gruncie rzeczy nie ma to większego znaczenia. Z punktu widzenia kibica w wyścigu kluczowe jest, aby się „działo”. W tegorocznej edycji Tour de France dzieje się tyle, że bywa porównywany nawet do najlepszych edycji Giro d’Italia, a w kolarskim języku trudno o lepszy komplement. Oby Tour de France zasługiwał na niego również 28 lipca w Paryżu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA