Doping i Tour de France: Lance Armstrong upadł, ale dalej stoi. I nie daje o sobie zapomnieć

Trwa Tour de France, więc z szafy musiał wypaść Lance Armstrong. Tym razem już nie tylko z własnym podcastem, ale też jako ekspert na ekranie NBC. Mogą go wykreślić z tabel, ale i tak pozostanie symbolem. Choć już nie bardzo wiadomo, czego.
Zobacz wideo

Pojawił się na ekranie 9 lipca: na niezbyt długo, w okienku w rogu. Oceniał trzeci etap Touru, siedząc w studiu w Kolorado. Nie dostał za to pieniędzy. No, ale to Lance Armstrong . Tyle wystarczyło do medialnej burzy. Czy NBC rehabilituje oszusta? Takiego sobie znaleźliście eksperta? Czy jego dożywotnia dyskwalifikacja nie obejmuje też takich występów? Czy będą przeprosiny? Czy on nie ma wstydu?

Był też w NBC półgodzinny wywiad, nagrany 29 maja i emitowany przed i podczas Touru (tutaj całość), ale wywiad z maja to jednak co innego niż wpuszczenie Armstronga na antenę w środku francuskiego lipca, na żywo, przez oficjalnego nadawcę Touru. Można powiedzieć, że Lance od czasu, gdy został dopingowym banitą, wykluczonym dożywotnio z pełnienia jakiejkolwiek oficjalnej roli w zawodowym kolarstwie - ani razu nie był tak blisko wyścigu jak w tym łączeniu z 9 lipca 2019. Nie był tak blisko nawet gdy w 2015 pierwszy raz po dopingowym upadku wrócił na trasę Touru i przejechał dwa etapy razem z grupką amatorów, zbierając pieniądze na walkę z białaczką, w ramach akcji One Day Ahead. Bo wtedy jechał trasą Touru, ale jednak w ramach prywatnej inicjatywy, na zaproszenie brytyjskiego biznesmena, dzień przed tym jak na trasie tych etapów ścigali się kolarze. Błyskały flesze, kamery nagrywały wypowiedzi Armstronga, ale to jednak nie był Tour, tylko podczepienie się pod Tour. A teraz największy dominator i największy oszust w historii wyścigu został w pewnym sensie dopuszczony do karawany TdF, nawet jeśli tylko przelotnie i ze studia w USA.

Armstrong, „najbardziej wyrafinowane oszustwo w dziejach sportu”. Ale to było przed Soczi 2014

Mowa o człowieku, którego wymazano z ostatniego dwudziestolecia kolarstwa (po prostu wymazano; jego ostatnie oficjalnie uznawane zwycięstwo to triumf z 1998 w Cascade Cycling Classic w USA, potem: nie ma takiego kolarza, ani jego siedmiu wygranych Tourów), a dopingową zmowę, w której uczestniczył nazwano najbardziej wyrafinowanym oszustwem w historii sportu (dziś, po aferze Soczi 2014, już nieaktualne). Mowa o byłym królu peletonu, który nie może się ścigać w żadnych zawodach podlegających Międzynarodowej Unii Kolarskiej i krajowym federacjom, nie może założyć własnej grupy kolarskiej, a początkowo – przed złagodzeniem kary – nie mógł wystartować w żadnym maratonie, triathlonie, ani nawet w pływackich zawodach weteranów, w niczym co się kojarzy ze zorganizowanym sportem w dyscyplinach olimpijskich. O upadłym dobroczyńcy, którego pogoniono nawet z własnej fundacji Livestrong, aktywizującej ludzi walczących z rakiem. O dawnym idolu, któremu dziś zdarzają się takie dialogi jak ten, o którym Armstrong opowiedział w wywiadzie dla NBC:

Bar w Kolorado, stoliki na zewnątrz, ktoś krzyczy na jego widok: - Hej, Lance!

- No, co tam?

- No, pie..ol się! – i środkowy palec w górę. A po chwili cały stolik skanduje: Pie..ol się!! A Lance najpierw chce iść z pięściami, potem ocenia, że tylko sobie zaszkodzi, idzie do menedżera lokalu, daje numer karty kredytowej i mówi: za wszystko co zamówili ci z tego stolika, płacę ja, ale masz im to powiedzieć, jak będą wychodzili, że zapłaciłem ja. Tak, żeby ostatecznie w jakiś sposób to on był górą.

Banksy na klatce schodowej, miliony wciąż na koncie

– Wiele przeszedłem, ale to ciągle ja. Ja nigdy nie odpuszczam – mówi Armstrong. I nawet gdy opowiada tę anegdotę z baru, albo gdy podlicza, że jako dopingowy skazaniec stracił łącznie 111 mln dolarów – wlicza niedoszłe dochody z zerwanych kontraktów sponsorskich, koszt prawników, ugód sądowych – to sam wie, jak trudno jest mu budzić litość. Stracił – lub nie zarobił - ponad 100 milionów? Ale kolarstwo i tak dało mu zarobić drugie tyle. W jego kilkupiętrowej willi w Aspen na klatce schodowej wisi Banksy, a to tylko najnowszy nabytek w powiększanej od lat kolekcji dzieł sztuki. Trzeba było wydać miliony na ugody sądowe z tymi, których Lance swoim dopingiem oszukał, albo których niesłusznie pozywał? Tak, ale to nadal bogacz Lance i szczęściarz Lance. W 2009 dał się namówić funduszowi venture capital i wpłacił 100 tysięcy dolarów. Wtedy tonął w kasie i nawet się nie upewnił, jakie ten fundusz w końcu wykupuje udziały: w Twitterze, czy w Uberze? Fundusz wykupił w Uberze, a Lance’owi ta inwestycja urosła ze 100 tysięcy do ponad 20 milionów dolarów. Dziś Lance sam zakłada fundusz venture capital, za wspólnika ma m.in. byłą gwiazdę NHL Marka Messier. Chcą inwestować w spółki zajmujące się zdrowiem, fitness, odżywianiem, rekreacją, medycyną wspomagającą wysiłek. Lance nazywa to zbiorczo: optymalizacją działania człowieka. I człowiek, który dla UCI może być oszustem, toksyną kolarstwa, człowiekiem który ukradł siedem tytułów w Tour de France, dla swoich biznesowych klientów pozostaje jednak symbolem „optymalizacji działania człowieka”, specjalistą który wygrał siedem razy najsłynniejszy wyścig katorżników na rowerach. A jego fundusz raczej nie będzie miał problemów z zebraniem z rynku planowanych 75 mln dolarów. No i czy jest sprawiedliwość na świecie?

Armstrong: gdybym tylko się dopingował, i siedział cicho, nie spotkało by mnie to wszystko

Ten właśnie Lance pojawił się 9 lipca w łączeniu na żywo z Touru, ocenił trzeci etap, wyraził obawy, że zdobywca żółtej koszulki Julian Alaphilippe zbytnio ryzykował na zjeździe i jeśli jego pozycję zaczną naśladować amatorzy, to „lepiej zamknąć oczy”. Strona cyclingnews.com przypomina, że gdy w 2018 organizatorzy Colorado Classic zaproponowali mu współpracę przy komentowaniu wyścigu, amerykańska agencja antydopingowa wyraziła wątpliwości i organizator się ugiął. Gdy Armstrong miał być w 2018 gościem biznesowego panelu towarzyszącego Wyścigowi Dookoła Flandrii, szef UCI zapowiedział, że jeśli Armstrong się pojawi, to on bojkotuje tę imprezę. I zapraszający się wycofali. A NBC nie.

Nie został w ten sposób złamany żaden z warunków jego wykluczenia z zawodowego kolarstwa. Nie jest też Lance jedynym byłym dopingowiczem, który robi za eksperta TV: Richard Virenque czy Laurent Jalabert to tylko początek wyliczanki z ostatnich lat. A jednak ich traktuje się inaczej. – Gdybym tylko się dopingował, a siedział cicho, to wszystko by się nie wydarzyło – mówił Armstrong niedawno o swojej winie i karze. Przyznając, że kara dożywotniego wykluczenia z kolarstwa nie jest za to że brał, bo brało wielu. Ale za to, jakim był – jak to sam ujmuje – dupkiem. Rządził peletonem twardą ręką, przez lata nie okazywał skruchy, zastraszał wrogów. Teraz jest w nim dużo więcej refleksji i pokory, ale czy już na tyle, żeby karawana Touru przyjęła go z powrotem? Jak mówi Lance, sam rok w rok odrzuca bardzo intratne oferty z Tańca z Gwiazdami, bo to jakoś nie licuje z tym procesem skruchy, który teraz przechodzi w życiu. Czy łączenie z ekspertem Lance’em w stacji mającej prawa do transmisji wyścigu licuje?

Podcast Armstronga: miliony pobrań, sponsorzy, milion dolarów w trzy tygodnie

Tu pewnie długo jeszcze nie będzie dobrej odpowiedzi. I długo jeszcze żaden Tour de France nie odbędzie się bez wiszącego nad nim cienia Armstronga. Mogli go wykreślić z tabel, ale on w lipcu zawsze wraca. Od dwudziestu lat (właśnie wypada okrągła rocznica pierwszego jego zwycięstwa w Tourze, wówczas przepięknej bajki o człowieku który pokonał raka i rywali) zawsze wraca. Najpierw Tour wygrywał, potem go opuszczał, potem do niego wracał, potem w okolicy lipca wzbierały plotki o jego rychłym upadku. A gdy upadł, to zniknął na jakiś czas, ale potem wrócił: a to na przejazd na cele charytatywne, a to z własnym podcastem na temat Touru, najpierw pod nazwą Stages, a dziś The Move. Podcast okazał się wielkim biznesowym sukcesem, z kilkoma milionami pobrań, ze sponsorami takimi jak producent whisky Patron czy High Brew Coffee, z pamiątkowymi koszulkami. Już w 2018, w drugim roku istnienia, podcast tylko podczas trzech tygodni touru miał około miliona dolarów przychodu. Firma medialna Wedu (w logo nad „u” jest kreska), założona przez Armstronga, ma też w portfolio drugi prowadzony przez niego podcast, The Forward, już niezwiązany z kolarstwem. I organizuje wyścigi, oczywiście pod prywatnym patronatem Lance’a, a nie którejkolwiek organizacji kolarskiej. Wszystko to zaczynało się chałupniczo, dziś biznes Wedu nabrał rozpędu. Ale jak uspokaja Lance, "nikt tu drugiego Google nie zamierza robić".

George Hincapie, gospodarz podcastu i przyjaciel Armstronga, choć zeznawał przeciw niemu.

Lipiec to od 20 lat czas żniw Armstronga i czas wzmożonego polowania na niego. To przed Tourem 2010 jego były kolega z US Postal Floyd Landis, sam były dopingowicz, który przegrał we wszystkich instancjach i nie miał już nic do stracenia, opowiedział w mediach dopingową prawdę o Armstrongu i zaczął współpracować z WADA i amerykańskimi śledczymi. Przed Tourem 2011 dołączył do Landisa kolejny były kolega Armstronga, Tyler Hamilton. A potem na ugodę ze śledczymi poszedł też ulubiony pomocnik Lance’a w peletonie, jego przyjaciel od lat, George Hincapie. Dołączył do grona tych, którzy w zamian za krótszą karę dla siebie dali śledczym zeznania, pogrążające Armstronga. A dziś Hincapie siedzi obok Lance’a w studiu podcastu, jako jeden ze współgospodarzy audycji. Bo nadal są przyjaciółmi. Hincapie, dopingowicz z US Postal, ma dziś prawo mieć swoją grupę kolarską, startującą w wyścigach UCI. A Armstrong, dopingowicz z US Postal, nie ma prawa mieć grupy kolarskiej. I znów: czy jest sprawiedliwość na świecie?

A przecież to tylko wycinek tego skomplikowanego kolarskiego światka w erze „po Armstrongu”. Jeszcze ciekawiej jest, gdy przyjrzeć się losom Floyda Landisa, tego który zadał decydujący cios w legendę Lance’a. On nie tylko oskarżał go w mediach, gdy mało kto jeszcze miał odwagę tak oskarżać, nie tylko współpracował ze śledczymi, ale jeszcze skorzystał z możliwości, jaką daje amerykańskie prawo i wytoczył Armstrongowi proces o sprzeniewierzenie publicznych pieniędzy (bo US Postal jest firmą państwową, a wydała na sponsoring grupy kolarskiej ponad 30 mln dolarów), licząc na swoją działkę od odzyskanej sądownie kwoty. W kwietniu 2018 Armstrong zgodził się na ugodę w tej sprawie (do wytoczonego przez Landisa procesu dołączył Departament Sprawiedliwości) i zapłacił 6,65 mln dolarów, z czego 3,9 mln skarbowi państwa, a resztę – po odliczeniu kosztów sądowych – Landisowi. Czyli – z punktu widzenia Armstronga – zdrajcy. Obiektywnie patrząc, Landis jest rzeczywiście kiepskim materiałem na herosa: jak Lance, wygrał Tour de France na dopingu, w 2006. Jak Lance, szedł w zaparte, aż przegrał na wszystkich frontach i dopiero wtedy wybrał skruchę. Pogrążył Lance’a i Hincapiego, zdradził, że sam pomagał Leviemu Leipheimerowi i Dave’owi Zabriskiemu brać EPO. Armstrong przyjaźni się z Hincapiem, choć ten zeznawał przeciw niemu, ale Landisem, który to zaczął, gardzi. A Landis część pieniędzy wygranych od Armstronga zainwestował w swoją grupę kolarską, Floyd’s Pro Cycling. Bo jemu, jak Hincapiemu, wolno mieć swoją grupę, mimo dopingu. Głównym sponsorem tej grupy jest firma Landisa, specjalizująca się w produktach leczniczych opartych na pozyskiwanym z marihuany cannabidiolu (akurat cannabidiol to jedyny kanabinoid w pełni dopuszczony w sporcie i to od niedawna). A wspólnikiem Landisa w tym biznesie jest Dave Zabriskie. Czyli kolarz, na którego Floyd kiedyś doniósł w sprawie dopingu. Takie to było pokolenie i oby już żadne następne nie było wystawione na takie gruchotanie kręgosłupów.

Armstrong: takie było kolarstwo. Nagle ktoś zaczął walczyć na spluwy i ja też poszedłem do sklepu z bronią.

Jak w tym wszystkim osądzić sprawiedliwie Armstronga? Da się w ogóle? On sam czasem w wywiadach bywa bardziej skruszony, czasem mniej. Jest mu przykro, że do tego wszystkiego doszło, ale jak mówi, nie zmieniłby niczego, bo to nie jest w jego naturze: takie były okoliczności, że wszystko było przeżarte dopingiem, a on nie umie odpuścić i na doping rywali odpowiedział dopingiem, tylko bardziej bezwzględnie niż oni. Ale nie rozumie, dlaczego Kazach Aleksandr Winokurow, za którym dopingowy smród ciągnie się od dawna, może prowadzić grupy kolarskie, a on nie? Dlaczego baseballista Alex Rodriguez pozostaje po dyskwalifikacji dopingowej w stajni Nike, a on nie?

- To było chyba w 1991, w wyścigu we Włoszech – wspomina w wywiadzie dla NBC swoje początki z dopingiem. Nawet nie wie, czy to, co wtedy wziął, było zakazane. Dla niego ważna była intencja: chcę dostać coś, co mi pomoże. O to poprosił doktora. I tak przekroczył linię, nawet być może nie biorąc zakazanego środka. A potem już poszło. – Nie chciałem dać się odesłać do Teksasu. Wchodząc w kolarstwo liczyłem się z tym, że tam już jest walka na noże, a nie pięści. I miałem noże. Ale nagle ktoś zaczął się pojawiać ze spluwą. I miałem do wyboru: wracam do siebie do Teksasu, albo idę do sklepu z bronią. Poszedłem do sklepu z bronią – mówi o sięganiu po coraz mocniejszy doping. - To był błąd. Początek całej serii błędów. One doprowadziły do największego tąpnięcia w historii sportu. Czy chciałbym móc tego nie zrobić? Oczywiście, że chciałbym żeby wtedy rzeczywistość była inna. Gdyby wtedy nadal w kolarstwie trwała walka tylko na pięści to jestem pewien, że my, nasza grupa młodych Amerykanów, i tak by wygrała. Pracowaliśmy najciężej, mieliśmy najlepszą taktykę, byliśmy najlepiej przygotowani – przekonuje.

Najbardziej żałuje, że kłamał tak bezczelnie w sprawie dopingu składając zeznania w procesie z SCA Promotions, firmie która zabezpieczała wypłatę premii za jego sukcesy. W ramach ugody sądowej musiał za to zapłacić 10 mln dolarów, ale najgorsze jest, jak mówi, co pomyślą kiedyś jego dzieci (ma piątkę, od ośmiu do 19 lat), gdy zobaczą te nagrania i to jak ojciec potrafił butnie kłamać.

Ale prawdę mówiąc trochę strach prosić dzieci - nie tylko dzieci Lance’a - żeby oceniły, patrząc na jego historię: czy dopingowicze w sporcie kończą źle?

Więcej o:
Copyright © Agora SA