Giro d'Italia. Pierwszy tydzień za nami, Rafał Majka zgodnie z oczekiwaniami.

"Przetrwać" - tak brzmiało zadanie, które Rafał Majka (BORA-hansgrohe) stawiał sobie przed pierwszym tygodniem Giro d'Italia. Misja została wykonana. Wprawdzie w klasyfikacji generalnej jest po 9 etapach dopiero na 18. miejscu, ale prawdziwe góry na trasie Corsa Rosa wyrosną dopiero w połowie drugiego tygodnia. A wtedy wyścig praktycznie zacznie się na nowo.

Trudny początek

Wielkie Toury mają tę właściwość, że starają się zadowolić wszystkich: sprinterów, klasykowców, specjalistów od jazdy na czas i górali. I choć ci ostatni muszą jeszcze trochę poczekać, aż scenariusz wyścigu pozwoli im wyjść na scenę i zaprezentować swoje możliwości, to wcale nie oznacza, że pierwszą część wyścigu mogą przeczekać z tyłu peletonu. Wprost przeciwnie: na długich, nerwowych i czasami bardzo szybkich etapach trzeba nieustannie pilnować pozycji z przodu grupy, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, kto upadnie, a kto ucieknie i zechce napisać historię wyścigu po swojemu.

Zobacz wideo

Ta pierwsza część wyścigu dla wielu kolarzy często bywa najtrudniejsza. Tym bardziej, że na pierwszych etapach kandydatów do zwycięstwa jest zazwyczaj wielu, a nie wszyscy dysponują odpowiednim doświadczeniem, zdarza się więc, że tam, gdzie warto zachować zimną krew, do głosu dochodzą rozgrzane głowy. Robi się wówczas nerwowo i bardzo niebezpiecznie, o czym najboleśniej przekonał się Tom Dumoulin (Sunweb), zaplątany w wielką kraksę, jaka się wydarzyła na 6 kilometrów przed metą 4. etapu do Frascati. Z pozoru niezbyt groźne obrażenia okazały się na tyle dotkliwe, że doświadczony Holender, zwycięzca Giro d’Italia z 2017 roku i jeden z faworytów tegorocznej edycji, nie był w stanie kontynuować jazdy, choć próbował stanąć jeszcze na starcie kolejnego etapu.

Majka bezpieczny po pierwszym tygodniu

Tego nerwowego początku obawia się też zwykle Rafał Majka, nauczony doświadczeniem dwóch ostatnich edycji Tour de France, gdzie dwukrotnie na koniec pierwszego tygodnia ucierpiał w wypadkach. Jeden wyeliminował go z rywalizacji, drugi poważnie ją utrudnił, przynosząc kryzys na kolejnych etapach, jak się później okazało: kluczowych dla losów wyścigu. Dlatego na starcie tegorocznego Giro Majka stawał z jedną myślą: przetrwać pierwszy tydzień, a później będzie można rozgrywać wyścig po swojemu.

Zadanie wykonał niemal bezbłędnie. Tylko raz, właśnie na owym nieszczęsnym 4. etapie, ekipa BORA-hansgrohe dopuściła do sytuacji, w której jeden z jej liderów został za czołówką poszarpanej przez kraksę grupy, co kosztowało Majkę 16 sekund straty do prowadzącego wówczas w klasyfikacji generalnej Primoża Roglića. Ale trudno też nazywać to błędem, bo zespół Polaka na pierwszą część wyścigu miał wyznaczone również drugie zadanie: wspierać na finiszach Pascala Ackermanna, walczącego (skutecznie) o koszulkę lidera klasyfikacji punktowej.

W przypadku Rafała Majki można się było też obawiać o jego dyspozycję w etapach jazdy indywidualnej na czas, które nie są najmocniejszą stroną Polaka, a których organizatorzy tegorocznej edycji Giro przygotowali aż trzy. Dwa z nich mamy już za sobą, a ich profil okazał się sprzyjający Rafałowi. To, co tracił na odcinkach płaskich, odzyskiwał na podjazdach, osiągając – mimo bardzo trudnych warunków – przyzwoite czasy. W rezultacie po 9 etapach Majka w klasyfikacji generalnej zajmuje 18. miejsce, tracąc do aktualnego lidera, Valerio Contiego (UAE Team Emirates) 4’43”, ale w gronie kolarzy, wskazywanych jako faworyci wyścigu Majka jest obecnie piąty, ze stratą 2’53” do Roglića i 1’09” do Vincenzo Nibalego (w czołówce klasyfikacji generalnej znajduje się wciąż duża grupa kolarzy, którzy z dużą przewagą nad peletonem ukończyli 6. etap do San Giovanni Rotondo, ale którzy raczej nie mają większych szans na utrzymanie tej przewagi w górach).

Dla faworytów wyścig się dopiero zaczyna

W gronie faworytów przed Majką są jeszcze Bauke Mollema (Trek-Segafredo, -58”) i Bob Jungels (Deceuninck Quick-Step, -35”), ale za nim również kilka mocnych nazwisk: Richard Carapaz (Movistar, +23”), Ilnur Zakarin (Katusha, +39”), Simon Yates (Mitchelton-Scott, +53”), Miguel Angel Lopez (Astana, +1’36”) czy Mikel Landa (Movistar, +1’59”). Pozycja Majki przed wjechaniem wyścigu w decydującą fazę jest więc na chwilę obecną całkiem przyzwoita.

Fantastyczny wyścig jedzie za to Primoż Roglić (Jumbo-Visma). Wprawdzie dobrego występu Słoweńca można się było spodziewać i od początku był on wymieniany w gronie faworytów, to mimo wszystko sposób, w jaki zdominował etapy jazdy indywidualnej na czas i wypracowana dzięki nim przewaga nad najgroźniejszymi rywalami, budzą podziw fanów kolarstwa na całym świecie. Tylko 2,1 km mierzył podjazd do sanktuarium San Luca na otwierającym Giro 1. etapie, więc różnice między faworytami były kilkusekundowe. Roglić wygrał ten etap z aż 19-sekundową przewagą nad Simonem Yatesem. Podczas zamykającej pierwszy tydzień wyścigu, rozgrywanej w strugach deszczu 34-kilometrowej czasówki z metą w San Marino, kończącej się ponad 11-kilometrowym podjazdem, Słoweniec wręcz zdemolował rywali, pokonując Nibalego o 1’05”, Majkę o 2’04”, a Yatesa i Landę o ponad 3 minuty.

I chociaż sam Roglić powtarza po każdym etapie, że wyścig jest długi, wszystko się może zdarzyć (również kraksy, a w jedną z nich udało się Słoweńcowi nieszczęśliwie zaplątać), zaś różowa koszulka najważniejsza jest na mecie w Veronie, patrząc na jego jazdę trudno na dzień dzisiejszy wskazać lepszego kandydata do zwycięstwa. Tym bardziej, że ostatni etap to również jazda indywidualna na czas, w której na razie walkę z Roglićem nawiązuje tylko Victor Campenaerts (Lotto-Soudal), zupełnie niegroźny w klasyfikacji generalnej (132 miejsce).

Dobra jazda Polaków

Na wynik Rafała Majki pracują w ekipie BORA-hansgrohe Paweł Poljański i Cesare Benedetti (kolarz jeżdżący z włoską licencją, ale na stałe mieszkający w Polsce). Obaj wywiązują się ze swoich zadań znakomicie, choć popularny „Zebra” (Poljański) skarżył się w pierwszym tygodniu, że często jest wykorzystywany do pracy na rzecz Pascala Ackermanna i obawia się o utratę zbyt wielu sił przed najtrudniejszymi etapami, gdzie jego głównym zadaniem będzie podciąganie Majki możliwie najwyżej. Część polskich kibiców o tę koncentrację na wynikach sprintera ma do ekipy pretensje, ale nie można zapominać, że każda drużyna stawia sobie na tak długi wyścig kilka strategicznych celów. Jednym z nich jest zdobycie fioletowej koszulki w klasyfikacji punktowej, dla zespołu przekładającej się na prestiż, pieniądze i satysfakcję sponsorów – sprawy w kolarstwie (i w każdym innym sporcie) nie mniej ważne od zwycięstw.

Dobrze też w Giro d’Italia prezentuje się drużyna CCC Team. W pierwszej dziesiątce po 9 etapach sklasyfikowany jest Portugalczyk Amaro Antunes (6. miejsce, +3,05 straty do prowadzącego Contiego). Na 21. pozycji, a więc przed Zakarinem, Yatesem, Lopezem, Landą i innymi dobrymi góralami, jedzie w wyścigu Hiszpan Victor De La Parte. Na początku imprezy bardzo dobrze prezentował się Łukasz Owsian, przez dwa dni prowadząc w specjalnej klasyfikacji kolarzy, którzy najdłużej przejechali w ucieczkach. Na trudniejszych etapach wrócił do pracy w peletonie, ale niewykluczone, że Polaka, jadącego swoje drugie Giro w karierze, jeszcze w tym wyścigu zobaczymy. Swoje zadania konsekwentnie realizuje też debiutujący w wyścigu Kamil Gradek.

Na razie zawodzi tylko Kuba Mareczko – kolarz reprezentujący polską ekipę, ale jeżdżący z włoską licencją. Dobry skądinąd sprinter (na etapach Giro d’Italia w poprzednich latach trzykrotnie finiszował jako drugi) w tegorocznej edycji zupełnie nie może się odnaleźć na finiszu, choć koledzy robią co mogą, by wyprowadzić go na dogodną pozycję. Mareczko albo zdaje się szukać własnego pomysłu na rozegranie sprintu i próbuje łapać koło Vivianiego (które później szybko gubi), albo w ogóle odpuszcza walkę, tłumacząc się nieodpowiednimi dla niego warunkami. Będzie miał jeszcze dwie szanse na kolejnych, zupełnie płaskich etapach, pozostaje więc tylko trzymać kciuki, że warunki w końcu okażą się sprzyjające.

Nowe otwarcie

Przed nami etapy 10. i 11., których historia będzie prawdopodobnie tak prosta, jak ich profil: start, ucieczka, dogoniona kilka kilometrów przed metą, a na koniec finisz z grupy. Od 12. etapu wyścig zacznie się na nowo, a do głosu dojdą górale. Na początek spokojnie, tylko z jedną wspinaczką pod Montoso (kat. 1, 9 km podjazdu, 9,3% średniego nachylenia), ale od czwartku góry zaczną się na serio: Colle del Lys (kat. 1, 13,7 km, 6,8%), Pian del Lupo (kat. 2, 14,5 km, 7,1%) i Ceresore Reale – aż 34 km. pod górę, z teoretycznie niewielkim, ale przy takiej odległości mocno dającym się we znaki nachyleniem (4,8%).

Potem będzie jeszcze trudniej: na 14., dość krótkim (131 km) etapie z Saint Vincent do leżącego tuż pod francuską granicą Courmayeur, do pokonania będą dwie premie pierwszej i dwie drugiej kategorii, na podjeździe będzie też czekać meta. Potem odrobinę łatwiejszy, chociaż bardzo długi etap do Como (232 km), a na koniec tygodnia „królewskie” danie, z Passo Gavia (kat. HC, 16,5 km, 7,9%) i Passo del Mortirolo (kat. 1, 12,1 km, 10,8%) na deser. Emocji sporo nie tylko przed kolarzami i kibicami, ale również przed organizatorami. W Dolomitach wciąż leży sporo śniegu i choć nieszczególnie przeszkadza on kolarzom, gdy leży obok drogi (to skądinąd dość klasyczny element krajobrazu podczas Corsa Rosa), to jednak prognozy nie dają 100% gwarancji, że nie będzie padać. A wtedy wyścig zrobi się jeszcze bardziej nieprzewidywalny.

Relacje na żywo ze 102. edycji wyścigu Giro d’Italia można oglądać codziennie po godzinie 13:00 na antenie Eurosport 1.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.