Michał Kwiatkowski celuje w zwycięstwo w słynnym wyścigu

La Doyenne - Staruszka. Albo po prostu: Liege-Bastogne-Liege. Czwarty z tzw. kolarskich monumentów. Ostatni, rozgrywany w kampanii wiosennej. Przez wielu uważany za najtrudniejszy, choć tu zdania są podzielone. Są jednak kolarze, dla których Staruszka ma znaczenie szczególne. Należy do nich z pewnością Michał Kwiatkowski.
Zobacz wideo

Z pozoru to „tylko” 11 podjazdów, rozłożonych na dystansie 256 kilometrów. Ale to „tylko” obejmuje wyłącznie podjazdy, którym nadano określone kategorie. W rzeczywistości suma przewyższeń na trasie tego wyścigu sięga 5 tysięcy metrów, co zwolennikom poglądu o Staruszce jako najtrudniejszym z monumentów, daje do ręki silne argumenty. Nie wystarczy tu wytrzymałość i dynamika, niezbędne do zwycięstwa w San Remo. Nie na wiele zda się siła, konieczna do przetrwania trasy do Roubaix. Nawet połączenie tych cech, tak bardzo przydatne podczas De Ronde, może okazać się niewystarczające podczas pętli, zaczynającej się i kończącej w Liège. Trzeba tu jeszcze kociej zwinności i lekkości w pokonywaniu podjazdów, których nie powstydziłyby się trasy nawet najważniejszych etapówek.

To właśnie dlatego na starcie w Liège oglądamy tak często kolarzy, których na ogół znamy z tras Wielkich Tourów. I mistrzów świata. Na liście zwycięzców Staruszki przodują: Eddy Merckx (wygrywał tu pięciokrotnie, raz był drugi, raz trzeci), Alejandro Valverde (cztery zwycięstwa, dwa drugie i jedno trzecie miejsce) i Moreno Argentin (cztery zwycięstwa). Wszyscy trzej prędzej czy później zakładali tęczowy trykot; Valverde stanie w nim w niedzielę na starcie. Zwycięstwo w Liège-Bastogne-Liège jest bowiem dla wielu kolarzy dodatkowym certyfikatem mistrzostwa.

Między innymi z tego powodu znajduje się ciągle na szczycie listy pragnień Michała Kwiatkowskiego. Mistrz świata z 2014 roku darzy ten wyścig szczególnym uczuciem, stawiając go sobie rokrocznie jako najważniejszy punkt pierwszej części sezonu. Dwukrotnie stawał tu na najniższym stopniu podium (w 2014 i 2017 roku), ale wygrać jeszcze nie zdołał. Czy po świetnej jeździe w dwóch pierwszych odsłonach ardeńskiego tryptyku (był 11. w Amstel Gold Race i 16. w La Flèche Valonne) wystarczy mu sił na sprinterski finisz przed metą, która po kilku latach wróciła z Ans do Liège?

Powagę, z jaką w tym roku podchodzi do tego wyścigu, mamy szansę obserwować niemal od początku sezonu, rozpoczętego - znacznie później niż zwykle - startem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. 7-etapowy wyścig ukończył na 10. miejscu. Nieco ponad dwa tygodnie później zameldował się na podium kolejnej „tygodniówki”: Paryż-Nicea, której przez trzy dni był liderem. Oddał jednak prowadzenie (i ostateczne zwycięstwo) swojemu koledze z drużyny, Eganowi Bernalowi, już wówczas tłumacząc, że najważniejsze, by żółta koszulka pozostała w drużynie. Jego osobistym celem jest natomiast zwycięstwo w Liège, na które zamierza oszczędzać siły. Z wyścigu dookoła Kraju Basków wycofał się na 4. etapie, po niegroźnym upadku dzień wcześniej. W międzyczasie sięgnął jeszcze po trzecie miejsce w Mediolan-San Remo, włączając się w walkę na finiszu w ostatnim możliwym momencie. Wszystko po to, by na Ardeny zachować możliwie najwięcej sił. Na ile skuteczna była to strategia, będziemy mieli okazję przekonać się w niedzielę.

A łatwo z pewnością nie będzie, bo przecież nie tylko Kwiatkowski ostrzy sobie zęby na ten monument. Będzie się musiał zmierzyć z aktualnym mistrzem świata, Alejandro Valverde, który chciałby dorównać Merckxsowi w liczbie zwycięstw, w czym z pewnością będą mu pomocne i świetna forma, i olbrzymie doświadczenie. Zadania Kwiatkowskiemu, który po raz ostatni wystąpi w barwach Team Sky (od maja zespół będzie się nosił nazwę Team Ineos), z całą pewnością nie będzie ułatwiać drużyna Astany, która na LBL wystawia jeden z najmocniejszych składów: z braći Izagirre, Alexeyem Lutsenko, Leonem Luisem Sanchezem, Omarem Fraile i – przede wszystkim – Jakobem Fuglsangiem, który regularnie melduje się w czołówce wszystkich imprez, w których startuje. I który ma swoje osobiste porachunki z Julianem Alaphilippe, któremu w tym sezonie już dwukrotnie uległ na ostatnich metrach ważnych klasyków (Strade Bianche i La Flèche Valonne).

Zespół Deceuninck-Quick Step to kolejna potężna przeszkoda na drodze Michała Kwiatkowskiego. Ekipa Patricka Lefevere, bez wątpienia posiadającego patent na wygrywanie wiosennych kampanii (po nieco ponad trzech miesiącach sezonu jego zespół ma już na koncie 25 zwycięstw), ma w swoich szeregach aż trzy mocne karty: ubiegłorocznego triumfatora: Boba Jungelsa, zwycięzcę z 2011 roku: Philippe’a Gilberta oraz wspomnianego już Juliana Alaphilippe, który w tym roku wygrywa niemal wszędzie, gdziekolwiek się pojawi.

A to wciąż tylko niewielki fragment długiej listy pretendentów do zwycięstwa w Liège. Są na niej jeszcze i Vincenzo Nibali (Bahrain-Merida, drugi w 2012 roku), i Romain Bardet (AG2R, przed rokiem trzeci), i Daniel Martin (UAE-Team Emirates, drugi w 2017), i Adam Yates z Michaelem Albasinim (Mitchelton-Scott), i drugi przed rokiem Michael Woods (EF Education First), i Greg Van Avermaet (CCC Team), dla którego jest to bodaj ostatnia szansa na mocny akcent tej wiosny, i wielu, wielu innych. Zabraknie tylko Petera Sagana (BORA-hansgrohe), który odarty z tęczowej koszulki wydaje się być również pozbawiony części swojej nadludzkiej mocy, która przez trzy ostatnie sezony pomagała mu seryjnie wygrywać prawie wszystko, co było możliwe do wygrania. Słowak nie może w tym roku odnaleźć swojego rytmu. Amstel Gold Race i Walońskiej Strzały nie ukończył. W Liège tym razem postanowił nawet nie zaczynać.

Wszyscy oni będą musieli się zmierzyć z 256-kilometrową trasą, wytyczoną według najlepszych „klasycznych” wzorców: czym dalej, tym trudniej. Choć i początek nie będzie należał do łatwych, bo na trasie, prowadzącej z Liège do Bastogne, krótkie fragmenty płaskiego terenu można zliczyć na palcach. Na 75. kilometrze czekać będzie na peleton pierwszy oznaczony podjazd: 2,8-kilometrowa wspinaczka pod Cote de La Roche-en-Ardenne (6,2% średniego nachylenia). W drodze powrotnej, wiodącej wzdłuż wschodniej granicy prowincji Luksemburg, takich „atrakcji” będzie jeszcze dziesięć. I każda ciekawsza od poprzedniej: Cote de Saint-Roch (1 km, 11,2%), Cote do Mont-Le-Soie (1,7 km, 7,9%), Cote De Wanne (3,6 km, 5,1%), Cote de Stockeu (1 km, 12,5%), Cote de La Haute-Levèe (3,6 km, 5,6%), Col du Rosier (4,4 km, 5,9%), Col du Maquisard (2,5 km, 5%), Cote de La Redoute, na której wyścig lubi się rozstrzygać (2 km, 8,9%), Cote des Forges (1,3 km, 7,8%), aż po finałowy podjazd Cote de La Roche-Aux-Faucons (1,3 km, 11%).

Przez ostatnie kilka lat meta wyścigu usytuowana była na lekkim wzniesieniu w pobliskim Ans. Tegoroczna, 105. już edycja rozgrywanej od 1892 roku Staruszki, kończyć się będzie na ulicach Liège. Ostatnie 12 kilometrów to dwa odcinki płaskie, przedzielone 3-kilometrowym zjazdem. W zamyśle organizatorów ma to nieco wyrównać szanse i stworzyć silniejszym kolarzom ostatnią okazję dogonienia tych, którym uda się szybciej pokonać ostatnie wzniesienie. Czy wyścig stanie się przez to bardziej otwarty? Czy Michałowi Kwiatkowskiemu będzie dzięki temu nieco łatwiej sięgnąć po wymarzone zwycięstwo?

O tym wszystkim przekonamy się już w najbliższą niedzielę. Relacja na żywo ze 105. edycji Liège-Bastogne-Liège rozpocznie się o godzinie 14:00 na antenie Eurosport 1.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.