Kolarstwo. Ronde van Vlaanderen - Wyścig Dookoła Flandrii. Piękna i Bestia

Oude-Kwaremont, Muur-Kapelmuur, Koppenberg, Patenberg. Nazwy, które dla kibiców kolarstwa brzmią jak Kaplica Sykstyńska czy Notre Dame. Dla rozkochanych w kolarstwie Belgów ten sport jest niemal religią, a wspomniane podjazdy jednymi z jej najważniejszych świątyń.
Zobacz wideo

Powtarzalność. To głównie z jej powodu jednodniowe wyścigi nazywane są „klasycznymi”. Rozgrywane od lat na niemal niezmiennych trasach, obfitych w charakterystyczne dla każdego wyścigu fragmenty, które przez dziesięciolecia urosły do rangi kolarskich ikon. Teoretycznie nic tutaj nie może zaskoczyć: każdy metr trasy jest znany, z góry wiadomo, w którym miejscu trzeba zaatakować, gdzie należy uważać, gdzie szczególnie oszczędzać siły. Ale do zwycięstwa w takim wyścigu, oprócz niebywałej wytrwałości i taktycznego sprytu, konieczny jest wyjątkowo sprzyjający zbieg okoliczności. Niektórzy bardziej religijni kolarze powiadają, że niezbędna jest tutaj pomoc samego Boga.

W kalendarzu wielkich kolarskich wydarzeń Ronde van Vlaanderen – Wyścig Dookoła Flandrii, ma miejsce szczególne. Mistycznych odniesień do tego wyzwania jest bez liku: jedni kolarze nazywają go „czyśćcem”, inni „drogą krzyżową” lub po prostu „męką”, a są też tacy, którzy w pokonaniu tej trasy widzą jakiś odpowiednik rytuału przejścia. Zresztą ten mistycyzm nikogo szczególnie nie dziwi w Belgii, gdzie kolarstwo przez lata zyskało sobie status bliski narodowej religii.

W gronie kibiców utarło się określenie „Flandryjska Piękność” i to ono najczęściej jest używane jako nazwa drugiego z pięciu kolarskich monumentów. Ale startującym na flandryjskich drogach zawodnikom daleko do zachwytów nad urodą samego wyścigu i regionu, który przemierzają. Dla wielu z nich De Ronde jest najtrudniejszym wyzwaniem w całym kolarskim kalendarzu. To walka z Bestią.

17 cierpień wiosny.

Trasa De Ronde mierzy 270 kilometrów i od kilku lat rozpoczyna się w Antwerpii, skąd kolarze jadą na południowy zachód, w stronę miasteczka Oudenaarde. Ale przejazd między tymi dwoma miejscowościami to w pewnym sensie dopiero „rozgrzewka”, bez większych utrudnień, z zaledwie dwoma odcinkami bruku. Walka na dobre rozpoczyna się na 119. kilometrze, gdy peleton wjeżdża na Oude-Kwaremont, pierwszy z siedemnastu tzw. hellingen – wąskich, w większości brukowanych i piekielnie stromych podjazdów. To właśnie one zamieniają „Flandryjską Piękność” w czyhającą na najmniejszy błąd kolarza Bestię.

Trudność w pokonywaniu hellingen nie polega na tym, że są to podjazdy szczególnie długie lub strome (choć np. na Koppenberg nachylenie sięga 22%). Na trasach kolarskich wyścigów podobnych wyzwań jest bez liku. Największe wyzwanie jest związane z tym, że flandryjskie ścieżki w gruncie rzeczy trudno momentami nazywać drogami – są niezwykle wąskie, wybrukowane kocimi łbami. Wymagają niezwykłej koncentracji. Nie można tutaj przestać pedałować, nie można się nawet przez moment zawahać, bo ponowne ruszenie pod górę po bruku graniczy z cudem. Zwłaszcza w czasie deszczu, który o tej porze roku nie jest we Flandrii niczym zaskakującym. Stąd właśnie tak często oglądane obrazki, na których widzimy znakomitych kolarzy, prowadzących swoje rowery pod górę, niejednokrotnie z wyrazem rezygnacji na twarzy, bo jeden błąd w tym miejscu może oznaczać przekreślenie szans na sukces w całym wyścigu. A takich „okazji” do błędu na siedemnastu hellingen jest bez liku.

Między innymi z tego właśnie powodu w 102-letniej historii De Ronde wygrać ją więcej niż raz udało się tylko siedemnastu kolarzom (znowu ta magiczna liczba!). Tylko sześciu z nich unosiło ręce w geście triumfu trzykrotnie. O wiele dłuższa jest za to lista tych, którzy tu startowali po kilkanaście razy. Bo „Flandryjska Piękność” uwodzi i uzależnia. Gdy nie udało się za pierwszym razem, trzeba spróbować po raz kolejny. I jeszcze jeden. I jeszcze. Ale są też tacy, którzy przez lata omijali flandryjskie bruki szerokim łukiem. Na liście debiutantów w startującej w niedzielę 103. edycji De Ronde znajduje się między innymi 38-letni Alejandro Valverde – aktualny mistrz świata. Czyżby postanowił dać się uwieść „Flandryjskiej Piękności” pod koniec kariery, który zapowiada na 2021 rok?

Dzień niepodległości.

Jazda na rowerze po belgijskich brukach ma jednak nie tylko wymiar sportowy. Dla lokalnej społeczności budowanie legendy wokół tych wydarzeń jest czymś znacznie głębszym i ważniejszym, niż okazją do przeżycia krótkotrwałych emocji. Dla zjednoczonych pod wspólnym sztandarem Królestwa Belgii regionów kolarskie wyścigi są okazją do podkreślenia swojej odrębności. Widać to szczególnie wyraźnie zwłaszcza we Flandrii, udekorowanej na okoliczność De Ronde charakterystycznymi żółtymi flagami z symbolem czarnego lwa – herbu regionu. Ale ta potrzeba integracji i wspólnej identyfikacji Flamandów sięga jeszcze głębiej, aż do poziomu lokalnych społeczności małych miasteczek i wiosek, które na przejazd peletonu szykują się jak na największe święto. Dla nich wszystkich De Ronde – jeden z pięciu kolarskich monumentów, największych i najważniejszych wyścigów klasycznych na świecie, stał się namiastką ich własnej niepodległości, o którą przez lata walczyli.

I to również jest jeden z powodów, który z Ronde van Vlaanderen czyni wyścig absolutnie wyjątkowy: atmosfera, panująca na trasie. Trudno spotkać drugie takie miejsce na świecie, gdzie przy trasie od samego rana ustawiają się takie tłumy kibiców, zagrzewających do walki zawodników i zawodniczki, bo od kilkunastu lat w wyścigu startują również kobiety, które do pokonania mają nieco krótszą, niespełna 160-kilometrową trasę.

Flandryjska loteria.

Nieprzewidywalność tego, co może wydarzyć się na trasie wyścigu sprawia, że nie sposób wskazać jego faworytów. Ostatnim z tych, którym udało się powtórzyć swój sukces na brukach Flandrii był w 2014 roku Fabian Cancellara, należący do grona tych sześciu szczęśliwców, którym dane było wygrać ten wyścig trzykrotnie. Dwie ostatnie edycje padły łupem kolarzy ekipy, występującej dziś pod nazwą Dequeninck-Quick Step, ale czy podopiecznym Patricka Lefevere uda się powtórzyć sukcesy Philippe Gilberta i Niki Terpstry, dziś już jeżdżącego w zespole Direct Energie? Od jakiegoś czasu drużyna Lefevere zdaje się mieć coś w rodzaju monopolu na wygrywanie klasyków, a wystawiony na niedzielę skład, z Gilbertem, Stybarem, Jungelsem i Lampaertem zdaje się być jasnym sygnałem, że do walki w De Ronde podchodzą wyjątkowo poważnie.

Ale przecież nie oni jedni. Broni nie składa reprezentujący barwy polskiej drużyny CCC Team Greg Van Avermaet, który na starcie „Frandryjskiej Piękności” zamelduje się już po raz 11. Trzy razy stawał na podium, w tym dwukrotnie na drugim miejscu. Ale wygrać jeszcze nie zdołał, choć to właśnie triumf w swoim „domowym” wyścigu jest czymś w rodzaju świętego Graala dla kolarza urodzonego w Lokeren, położonym niemal „po drodze” z Antwerpii do Oudenaarde.

Z pewnością kolarzem wartym obserwowania jest Mathieu van der Poel, nieprawdopodobnie utalentowany Holender, który w ubiegłym roku sięgnął po tytuły mistrza kraju aż w trzech kolarskich konkurencjach: na szosie, w przełajach i w MTB. Jest też kontynuatorem wspaniałej rodzinnej tradycji: jego ojciec, Adrie van der Poel, ukończył De Ronde aż piętnastokrotnie, raz – w 1986 roku – wygrywając. Ledwie kilka dni temu Mathieu udowodnił, że nie potrzebuje silnej i bogatej drużyny, by wygrywać ciężkie i ważne wyścigi. Po niemal całym dniu, spędzonym w ucieczce, miał jeszcze dość siły, by skutecznie finiszować i wygrać Dwars door Vlaanderen – rozgrywany niedaleko klasyk, będący swego rodzaju preludium przed De Ronde.

Aktualny mistrz świata, Alejandro Valverde, występuje wprawdzie we Flandrii w roli debiutanta, ale doświadczony 38-letni Hiszpan pokazał w ubiegłym roku, że jest kolarzem nieobliczalnym. Wrócił po kontuzji, która miała być końcem jego kariery, po czym przejechał kapitalny sezon, zwieńczony zdobyciem tęczowej koszulki. Trudno go pominąć w gronie tych, którzy będą się starali o względy „Flandryjskiej Piękności”.

Nie sposób też nie wspomnieć o Peterze Saganie, jeszcze niedawnym trzykrotnym mistrzu świata, który w belgijskich klasykach również czuje się znakomicie. Wprawdzie w tym sezonie trudno się oprzeć wrażeniu, że brak tęczowej koszulki pozbawił Słowaka części jego nadludzkiej mocy, ale wciąż kończy wyścigi na czołowych lokatach i nigdy nie sposób przewidzieć, kiedy zapragnie zaskoczyć rywali.

To zaledwie namiastka listy potencjalnych kandydatów do zwycięstwa w De Ronde. Oni sami powiadają, że do zwycięstwa w tym wyścigu potrzebne jest coś więcej, niż mocne nogi. Tutaj w całość musi się złożyć wiele drobiazgów, nawet jeden pomocny podmuch wiatru, który można wykorzystać dla zbudowania przewagi. A przecież bywa, że na wąskich brukach Flandrii wieje wściekle. I – jak to często w kolarskim życiu bywa – na ogół wieje w twarz.

Ten, kto te wszystkie przeciwności pokona i kto wykorzysta być może jedyną w całym wyścigu okazję do skutecznego ataku, stanie się kolejnym bohaterem Flamandów i na mecie w Oudenaarde utonie w morzu żółtych flag.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.