Kolarstwo. Team Sky - barwy zwycięstwa, wielkich pieniędzy, zazdrości i podejrzeń

Czarne stroje z niebieskim pasem to w peletonie barwy zwycięstwa, wielkich pieniędzy, zazdrości i podejrzeń. W środę 12. grudnia 2018 roku Sky ogłosił, że wycofuje się z zawodowego kolarstwa. Jak działał Google i Facebook kolarstwa?

Na Wyspach przyznają, że z grupą Sky jest tak jak z marmite'em, brytyjskim słonym smarowidłem - albo kochasz, albo nienawidzisz. Team Sky jest zbyt bogaty, zbyt utytułowany i zbyt nowy w peletonie, by nie kłuć w oczy.

Misjonarz, gadżeciarz, akwizytor

Francuzi mają już na to termin "malaise Sky" - choroba Sky. Grupy, która co by nie zrobiła, zawsze będzie mieć wrogów. Choćby dlatego, że jej lider na trasach, Chris Froome, jest tajemniczy i bywa kolarskim cyborgiem, ze zbroją nie do przebicia. A lider poza trasami, menedżer Dave Brailsford, jest nie do przegadania. Mówi jak misjonarz kolarstwa, gadżeciarz zafascynowany kolejnymi nowinkami, jak akwizytor Amwaya, zresztą epizod handlowca też ma w swojej karierze. Plany rozwoju grupy opisuje, jakby to były projekty nowych technologii, ogłasza cele na kolejne pięciolatki.

To Brailsford wymyślił teorię "marginal gains", szukania poprawy w najdrobniejszym detalu. Najprościej tłumaczył ją tak: rozkręć mechanizm, weź każdą część, popraw ją o jeden procent, a po złożeniu mocno odczujesz efekt. Dlatego Sky jest zawsze na przedzie w wyścigu po różne kolarskie wynalazki, a Brailsford rok 2015 zaczął w Krzemowej Dolinie, gdzie podczas wizyt w 20 firmach proponował: na pewno szukacie wybitnych specjalistów w swoich dziedzinach, którzy przetestują te wynalazki. Pamiętajcie, że my chętnie będziemy królikami doświadczalnymi.

Własne materace i dom na kółkach

Tych marginal gains Brailsford szukał czasami daleko od roweru. Jego grupa jeździła na wyścigi z własnymi filtrami wody, własnymi materacami, bo te w hotelowych łóżkach jej nie zadowalały. Na Tour de France chciała wziąć dla Chrisa Froome'a dom na kółkach, żeby się w ogóle od hoteli zapewnianych przez organizatora uniezależnić. Ale Międzynarodowa Unia Kolarska domów na kółkach dla kolarzy zabroniła, więc miał taki tylko dyrektor Brailsford. Jego kolarze mają urządzenia, które monitorują fazę REM, bo Brailsford uważa dobry sen - i dietę - za podstawę sukcesów. W Dolinie Krzemowej testował ostatnio sprzęt pobudzający mózg do szybszego uczenia się, ale też ignorowania sygnałów, że organizm dotarł do progu bólu. Jest zafascynowany wearables i już sobie wymarzył strój kolarski naszpikowany czujnikami, które pokażą, jak pracuje każdy mięsień, jak odwodnione jest ciało. A dyrektor będzie w swoim samochodzie przetwarzał te dane i decydował nawet o tym, jaki rodzaj izotoniku wlać do bidonu. Bo Sky ma obsesję zbierania i analizowania danych. I strzeże ich tak, że dane Chrisa Froome'a pokazała dopiero po dwóch latach nacisków medialnych, i pokazała bardzo wybiórczo. Kolarzom Sky zarzuca się często, że jeżdżą jak pod dyktando komputera pokładowego, jak roboty. Tim Kerrison, trener ze Sky, odpowiada: - Tak, trenujemy jak roboty, pod dyktando danych. Ale ścigamy się, polegając na instynkcie.

Podstawowa różnica polega między Sky a innymi zespołami polega na tym, że oni mają długotrwały projekt. Mają plan na co najmniej pięć albo i dziesięć lat dzięki temu, że stoi za nimi imperium Ruperta Murdocha. Brailsford może wszystko zaplanować, mądrze zainwestować w zawodników, w technologie. A większość zespołów żyje z roku na rok. My sobie nie możemy pozwolić na sprowadzanie kolarzy, którzy przez kilka lat będą dojrzewać do wygrywania - tłumaczy Tinkoff.

Szlachcic na rowerze

Wieloletnie małżeństwo zawodowej grupy kolarskiej z pięniędzmi Murdocha to efekt rewolucji, jaka się 23 lata temu zaczęła w brytyjskim kolarstwie. By jakoś zagospodarować produkujący długi tor w Manchesterze, związek kolarski i rząd stworzyły program rozwoju finansowany z loterii państwowej. A Brailsford był przy nim od początku. Najpierw jako doradca, potem dyrektor programu i wreszcie szef wyszkolenia. Pod jego okiem Brytyjczycy wyrośli na potęgę kolarstwa, w każdej odmianie. Na igrzyskach w Pekinie i Londynie wygrywali klasyfikację medalową kolarstwa, zdobywając po osiem złotych medali. Medale i uwielbiani przez media i kibiców medaliści to był wabik na telewizję Sky, która od igrzysk w Pekinie jest partnerem związku kolarskiego. Dawał mu 10 mln funtów rocznie, zamienił ten związek w laboratorium innowacji. Grupa zawodowa to był ich wspólny pomysł. Do tego trzeba dołożyć program Sky Rides, wyszukujący młode talenty, akademię kolarską, funkcjonującą od 2004 roku. Brailsford przez kilka lat łączył szefowanie grupie z działaniem w związku, wyłuskiwał z Manchesteru dla teamu Sky najlepszych specjalistów pracujących na brytyjskie medale. Dopiero od roku jest zatrudniony tylko w grupie. Ale ruch jest też w drugą stronę. Shane Sutton, główny trener Sky w czasach, gdy liderem był Wiggins.

Nie tylko Brailsford rozstał się z federacją, Sky też kończy sponsorowanie federacji i skupi się na grupie. Dzięki temu wieloletniemu sprzężeniu - dobry plan, dobre finansowanie, mocny prywatny sponsor - był deszcz medali, a Brytyjczycy pokochali kolarstwo. Na rowerze dało się dojechać nawet do tytułów szlacheckich, bo tytuł sir mają i Wiggins i Brailsford.

Brailsford: Chcemy wygrywać czysto

Jest jeszcze coś, co sprawia, że grupa Sky bywa w peletonie obcym ciałem. Brailsford, zakładając grupę, ogłaszał, że chce nie tylko, żeby Tour wygrał Brytyjczyk. Ale żeby wygrał czysto. Sky wyjechało na trasy Tour de France, gdy Lance Armstrong właśnie z nich zjeżdżał, kończąc swój ostatni w karierze TdF 2010 na 23. miejscu. Sky w przeciwieństwie do rywali nie zdążyło się umoczyć w dopingowy Dziki Zachód i ludzie Sky często podkreślali, że na tym polega ich przewaga. Rywale utkwili w pewnym momencie w pułapce: wiedzieli, jak rozwijać programy dopingowe, ale nie nadążali za nowoczesnymi metodami treningu. A szefowie Sky mówili: kolarstwo za bardzo wierzy w kolarzy, a za mało w trenerów. I rozbudowywali sztab szkoleniowy w postępie geometrycznym. Wyłamywali się przy tym z obowiązującej w peletonie cichej solidarności z ludźmi złapanymi na dopingu. Ogłosili, że nie będą zatrudniać ludzi z dopingową przeszłością, że zwolnią tego, kto się okaże jakoś w doping umoczony. Przy podpisywaniu kontraktu żądają podpisania deklaracji o dopingowej przeszłości. I rozstawali się już na tej podstawie z czterema trenerami, m.in. Stevenem de Jonghem i Bobby'm Julichem, który zajmował się Froome'em, zwolnili zdyskwalifikowanego za doping kolarza Jonathana Tiernana-Locke'a, zwolnienie groziło też Kolumbijczykowi Sergio Henao, póki grupa nie zrobiła badań pokazujących, że, jak u Nairo Quintany, gęstsza krew może występować u tych, którzy się wychowali w wysokich górach.

Plama po Leindersie

Ale ma też Sky, jeśli chodzi o doping wstydliwą wpadkę. Początkowo grupa miała nie zatrudniać nie tylko tych, którzy byli jakoś zamieszani w doping, ale w ogóle nie sięgać po lekarzy związanych z kolarstwem. Ale Brailsford odszedł od tej zasady w latach 2011 i 2012. Złośliwi powiedzą, że akurat wtedy wyniki kolarzy Sky wystrzeliły. W każdym razie grupa mocno się na tym sparzyła. Zatrudniła jako konsultanta Belga Geerta Leindersa, lekarza m.in. Rabobanku. Doktor Leinders dziś już ze Sky nie współpracuje, jest zdyskwalifikowany dożywotnio. Za doping w grupie Rabobank w latach 2002-09. Kolarze tacy jak Michael Rasmussen i Levi Leipheimer opowiedzieli śledczym, że Leinders, nie tylko lekarz, ale i członek władz grupy Rabobank, nadzorował ich doping krwi, podawał też insulinę, fałszował dokumentację medyczną, żeby mogli brać kortykosterydy. Polecał im też transfuzje krwią członków rodziny. Sky nazwało jego zatrudnienie błędem i zerwało współpracę od razu. Ale takich plam się łatwo nie wywabia, zwłaszcza w kolarstwie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.