Vuelta a Espana. W co właściwie grają drużyny Polaków?

Zaczęło się nieźle: dwa drugie miejsca na pierwszych etapach i czerwona koszulka lidera Vuelty dla Michała Kwiatkowskiego. Jechał w niej trzy dni, po czym zespół postanowił ją oddać, żeby przed kluczowym etapem pierwszego tygodnia wyścigu pozwolić polskiemu kolarzowi zachować nieco więcej sił. Do tego momentu wszystko było zrozumiałe. Ale już po 9. etapie Vuelty strategia Sky zrobiła się zagadkowa. A w przypadku zespołu BORA-hansgrohe, w którym jeździ Rafał Majka, wydaje się być jeszcze dziwniej.

Przed startem wyścigu dookoła Hiszpanii słowo „eksperyment” było w ekipie Team Sky odmieniane przez wszystkie przypadki. Eksperymentem jest rola Michała Kwiatkowskiego jako lidera ekipy, eksperymentem jej współdzielenie z Davidem De La Cruzem, eksperymentalny jest właściwie cały, bynajmniej wcale nie najmocniejszy skład zespołu na hiszpański wyścig. Dla Kwiatkowskiego sam udział w drugim wielkim tourze z rzędu również jest pewnym novum, podobnie jak potraktowanie trzytygodniowej i niezwykle ciężkiej imprezy jedynie jako etapu przygotowań do mających się odbyć pod koniec września mistrzostw świata. Jak na takie nagromadzenie rozwiązań wcześniej nie testowanych, początek wyścigu wydawał się więcej, niż obiecujący: Kwiatkowski dwukrotnie kończył etapy na drugiej pozycji, po drugim odcinku założył czerwoną koszulkę lidera. Trzy dni później tłumaczył, że należało ją oddać, żeby odciążyć zespół z obowiązku jej obrony przed trudną końcówką tygodnia, choć mowa ciała Michała zdradzała, że sam nie czuł się z tą decyzją najlepiej.

Ale Sky to kolektyw, który z żelazną konsekwencją realizuje założenia taktyczne, przygotowane przez kierownictwo zespołu, więc decyzja została w oczywisty sposób wdrożona w życie. Eksperyment „Vuelta” trwał nadal i właściwie jedyną sytuacją, w której wymknął się spod kontroli, był upadek aż trzech kolarzy – w tym Michała Kwiatkowskiego – na 8 kilometrów przed metą 7. etapu. Straty udało się wprawdzie zminimalizować, ale 25 sekund spóźnienia na etapie, na który Kwiatkowski ostrzył sobie zęby, zamiast umocnić go w czołówce, przesunęło z drugiego na piąte miejsce w klasyfikacji. Zdarza się. Najważniejsze, że polski kolarz w tym zdarzeniu zbytnio nie ucierpiał.

Etap dziewiąty, kończący się blisko 10-kilometrowym podjazdem na szczyt La Covatilla (w istocie znacznie dłuższym, bo droga zaczynała się piąć w górę już 8 kilometrów przed miejscem, w którym organizatorzy wyznaczyli początek podjazdu), miał dać odpowiedź na pytanie o to, czy Kwiatkowski ma szanse nawiązać równą walkę z kolarzami pokroju Nairo Quintany czy Simona Yatesa, co jest niezbędnym warunkiem do realizacji wizji, nakreślonej przez Davida Brailsforda (szefa Team Sky), wedle której Kwiatkowski miałby być w przyszłości „etatowym” liderem Sky na wielkie toury. Ale uzyskaną odpowiedź powinniśmy chyba uznać za wymijającą. Kwiatkowski bowiem w grupie liderów przez większość trasy radził sobie doskonale. Problem polega na tym, że radził sobie sam.

Jazda na dwóch liderów zespołu w wielkim tourze zdaje się być w ostatnim czasie coraz powszechniejsza. Znakomicie się sprawdziła w Tour de France w przypadku duetu Thomas i Froome (Team Sky), w podobny sposób wyścig rozegrali Roglić z Kruijswijkiem (Lotto NL Jumbo), tę samą metodę stosuje też Movistar, uzupełniając czasami skład liderującej dwójki trzecim silnym kolarzem (w Wielkiej Pętli taką trójkę tworzyli Landa, Quintana i Valverde). Na ogół to rozwiązanie zdaje się przynosić wymierne efekty (choć bywa – jak w przypadku Mikela Landy, że jest również powodem niepotrzebnych napięć), ale kluczowy warunek powodzenia takiej dwójkowej misji wydaje się być jeden: obaj kolarze muszą prezentować bardzo zbliżony poziom. Tymczasem w przypadku Team Sky, choć większość obaw odnosiła się dotychczas do formy Michała Kwiatkowskiego, mającego w nogach Tour de France i ponad 11 tysięcy wyścigowych kilometrów (a biorąc pod uwagę całą jego tegoroczną aktywność, przejechał już blisko 26 tysięcy kilometrów!), rzeczywistym problemem okazuje się być dyspozycja Davida De La Cruza, który po przejechanym w roli pomocnika Giro d’Italia miał ponad dwumiesięczną przerwę i na rower wsiadł dopiero na początku sierpnia, podczas Clasica Cyclista San Sebastian. Efekt jest taki, że pod koniec trudniejszych etapów Kwiatkowski zostaje bez wsparcia, a w końcówce 9. etapu trudno było uwolnić się od wrażenia, że Kwiato, bez problemu utrzymujący mocne tempo, narzucone przez Rafała Majkę na około 5 kilometrów przed metą, zostaje nagle za grupą liderów, by „doholować” do niej słabnącego De La Cruza.

STUDIO SPORT.PL. Reprezentacja Polski. Jerzy Brzęczek: "Nie skreślam Grosickiego, ale reprezentacji była potrzebna świeża krew"

Jaki plan ma Sky na dalszą część Vuelty?

Na razie jeszcze nie ma powodów do paniki, bo 2’10” straty Kwiatkowskiego do Yatesa, który po 9. etapie przejął czerwoną koszulkę lidera Vuelty, to wciąż relatywnie niewiele, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że w gronie wyprzedzających dziś Kwiatkowskiego w klasyfikacji generalnej kolarzy trudno o kogoś, kto równie dobrze jak Polak jeździ na czas. Ale 32-kilometrowa czasówka będzie dopiero na 16. etapie, na początku trzeciego tygodnia rywalizacji, przed którym jeszcze trzy solidne górskie próby, w tym kończąca drugi tydzień walki 13-kilometrowa wspinaczka pod Lagos de Covadonga – profilem bardzo zbliżona do niedzielnej wspinaczki na La Covatillę.

Pytanie o plan Team Sky na pozostałe dwa tygodnie Vuelty wydaje się w chwili obecnej kluczowe, bo z jednej strony jest to pytanie o to, jak zrealizować strategiczny plan zespołu, którym jest zwycięstwo w całym wyścigu; z drugiej: jak to osiągnąć, nie zamęczając do cna samego Michała Kwiatkowskiego? Znając Team Sky, ich drobiazgowość w planowaniu rozwiązań taktycznych i żelazną konsekwencję i dyscyplinę w ich realizacji, trudno podejrzewać, że zespół nie kontroluje sytuacji. Jeśli szykują podobny fortel, jaki zastosowali w przypadku Froome’a podczas tegorocznego Giro d’Italia (na trzy etapy przed końcem Froome miał 3’22” straty do lidera, ostatecznie wygrał z 46-sekudową przewagą), to Vuelta a Espana, mimo dotychczas umiarkowanie atrakcyjnej dramaturgii, może stać się w nieoczekiwanym momencie areną niezwykle pasjonującej walki. Nie można bowiem zapominać o deklaracji Brailsforda, że celem Team Sky na 2018 rok jest wygranie wszystkich trzech wielkich tourów. Na razie nic nie wskazuje na to, by ekipa Sky z tego zamiaru zrezygnowała. Choć sposób jego realizacji wydaje się bardziej, niż zagadkowy.

Co z Majką?

Nie mniej interesujące są pytania o strategię BORA-hansgrohe – zespołu, w barwach którego jedzie w wyścigu drugi z Polaków: Rafał Majka. W tym jednak przypadku mniej jest zagadek, a więcej konfuzji, bo zaprawdę trudno jest zrozumieć zachowanie zespołu, który swojego drugiego kolarza, zajmującego 12. pozycję w klasyfikacji generalnej, z relatywnie niewielką stratą (zaledwie 1’23” do prowadzącego wówczas Rudy’ego Molarda), zostawia w przypadku defektu bez jakiegokolwiek wsparcia w końcówce etapu. Nie było przecież żadnej winy Rafała Majki w tym, że 17 kilometrów przed metą 6. etapu złapał gumę akurat w momencie, gdy peleton się podzielił, wjechawszy w strefę mocnego wiatru. Czy potrzeba było aż pięciu kolarzy, by bezpiecznie dowieźć do mety Emanuela Buchmanna i Petera Sagana, który wciąż jeszcze nie jest w pełni sił i ostatecznie nawet nie włączył się w walkę o etapowe zwycięstwo? To również pozostanie zagadką. Tym bardziej, że Majka w hiszpańskim wyścigu wydaje się być w znakomitej dyspozycji, co zresztą potwierdził na kończącym 9. etap podjeździe pod Covatillę, narzucając w pewnym momencie bardzo mocne tempo i dziesiątkując dość liczną jeszcze wówczas grupę. Cóż z tego, skoro Buchmann tej pracy nie wykorzystał i dojechał na metę dopiero na 15. pozycji? Jest co prawda czwarty w klasyfikacji generalnej i do Simona Yatesa notuje tylko 16 sekund straty, zatem wyścig jest dla niego wciąż otwarty, niemniej poświęcenie pozycji Rafała Majki i późniejsze rzucenie go na front pracy na rzecz lidera, nie wróży najlepiej pozycji polskiego kolarza w zespole, z którym właśnie o kolejne dwa lata przedłużył kontrakt.

 Z jednej strony Rafał Majka pozbył się presji, która go w wielkich imprezach dość mocno usztywnia. Jadąc z wolną ręką zawsze miał znacznie więcej fantazji i odwagi do atakowania, zresztą tym właśnie sposobem osiągnął swoje największe sukcesy, stając się najbogatszym w grandtourowe zwycięstwa polskim kolarzem w historii. I niewykluczone, że również w tym wyścigu wykorzysta swoje atuty i sięgnie po kolejne etapowe zwycięstwo, którego po wyraźnie nękającym go braku szczęścia w ważnych wyścigach jest po prostu wściekle spragniony. Niemniej z drugiej strony ta motywacja, napędzana dodatkowo sportową złością, jest jednocześnie dość mocno tępiona przez wciąż nie do końca określoną rolę, jaką mu przyszło pełnić w zespole. Trochę w tym „winy” samego Rafała, który w pewnym sensie chciałby zjeść ciastko i mieć ciastko: być liderem zespołu, nie czując wynikającej z tego tytułu presji.

O ile w przypadku Michała Kwiatkowskiego najbliższa przyszłość jest dość wyraźnie zarysowana, a jego nadrzędnym celem jest rola lidera Team Sky na najważniejsze wyścigi w sezonie, o tyle Rafał Majka jest w ekipie BORA-hansgrohe skazany na nieustanne pełnienie roli lidera „zapasowego”, którego jest równie łatwo mianować, co zostawić samemu sobie, jak na trasie 6. etapu Vuelty. Ale prawdopodobnie z tym problemem Majka będzie musiał uporać się samodzielnie, wytrwale pracując na kolejne sukcesy i godząc się na przyjęcie na siebie ciężaru oczekiwań, które za nimi idą. Bez względu na to, jaką strategię zechce realizować zespół BORA-hansgrohe, tego problemu nikt za Rafała nie rozwiąże. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nadchodzące etapy hiszpańskiego wyścigu będą mu w tym pomocne.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.