Tour de France. Rafał Majka piąty po fenomenalnej jeździe na ostatnim górskim etapie. Zwyciężył Primoż Roglić

W końcu objawił się taki Rafał Majka, jakiego najbardziej lubimy! Skoncentrowany, jadący niezwykle mądrze, atakujący tam, gdzie inni nie mieli już siły i walczący do samego końca. Na ostatnim szczycie był pierwszy, z przewagą kilkudziesięciu metrów nad grupą liderów wyścigu. I tylko fenomenalne umiejętności zjazdowe Primoża Roglića sprawiły, że nie udało się Rafałowi wypracowanej przewagi dowieźć na metę. Roglić wygrał etap, Majka po walce na sprinterskim finiszu zajął ostatecznie piąte miejsce.

Tak ciekawych etapów i tak znakomicie przejechanych przez polskich kolarzy chciałoby się na wyścigach oglądać więcej i więcej. Już sam profil 200-kilometrowej drogi z Lourdes do Laruns był zapowiedzią solidnej dawki emocji. To, co działo się później na trasie, kibicom kolarstwa chyba nie mogło się nie podobać.

Faworyci zaczęli spokojnie. Wiadomo było, że etap jest długi i bardzo ciężki w drugiej części, więc początek oddano we władanie uciekinierom. Kilkanaście kilometrów po starcie mieliśmy przed peletonem trzy 6-osobowe grupki. Wiele ekip ulokowało w nich swoich zawodników, aby w przypadku nagłego ataku któregoś z faworytów mieć z przodu kolarza, który mógłby wesprzeć swojego lidera. Nie uczyniła tego między innymi grupa Team Sky, która tradycyjnie wszystkich swoich zawodników skupiła wokół prowadzącego w wyścigu Gerainta Thomasa. Kontrolę nad tempem peletonu przejęła natomiast ekipa Katushy, pilnująca pozycji w klasyfikacji generalnej Ilnura Zakarina, której poprawę Rosjanin postawił sobie na za cel dzisiejszego etapu, przed którym zajmował 12. miejsce.

Przez pierwsze 60 kilometrów sytuacja zmieniła się o tyle, że jadące na czele stawki grupki połączyły się i 18-osobowy skład rozpoczął wspinaczkę na pierwszy z trzech największych dziś szczytów: Col d’Aspin. Przewaga tej grupy nad peletonem wynosiła wówczas 3’10” i powoli rosła, do 4’20” na premii górskiej, wygranej przez Juliana Alaphilippe (Quick-Step), który tym samym przypieczętował swoje zwycięstwo w klasyfikacji górskiej. Ciężkie chwile na podjeździe przeżywał tymczasem lider innej klasyfikacji. Jadący w zielonej koszulce Peter Sagan (BORA-hansgrohe), po upadku sprzed dwóch dni i chyba zbyt forsownej jeździe na finiszu 18. etapu, gdzie mimo obrażeń próbował się włączyć do walki o zwycięstwo, tym razem miał poważne problemy z pokonywaniem stromych wzniesień. W towarzystwie m.in. Macieja Bodnara, oszczędzającego siły przed jutrzejszą jazdą na czas, powoli i z grymasem na twarzy wspinał się na kolejne podjazdy.

Na prowadzących kolarzy czekał już legendarny podjazd pod Col du Tourmalet, zlokalizowany na trasie wyścigu już po raz 82. Pierwsza, nieco łagodniejsza część ponad 17-kilometrowego podjazdu przebiegła jeszcze spokojnie i bez większych zrywów, ale gdy tylko droga zaczęła piąć się nieco bardziej stromo, z grupy liderów zaatakował Mikel Landa (Movistar) z Ilnurem Zakarinem (Katusha), a chwilę później Romain Bardet (AG2R), Jakob Fuglsang (Astana) i Rafał Majka (BORA-hansgrohe). Cała piątka zaczęła dość szybko zyskiwać przewagę nad grupą, w której jechał Thomas i inni zawodnicy z czołówki klasyfikacji generalnej, przy dość zaskakująco spokojnej jeździe ekip tych ostatnich. Najwięcej na tym ataku mógł zyskać Landa, który konsekwentnie wspinał się w wirtualnej klasyfikacji, w pewnym momencie wskakując nawet na drugą pozycję, ale grupy liderów doskonale zdawały sobie sprawę, że Tourmalet to dopiero półmetek dzisiejszych zmagań, a na ostateczne rozstrzygnięcia trzeba będzie poczekać do 35-kilometrowej drogi na Col d’Aubisque, wiodącej przez kilka ciężkich podjazdów i kilka krótkich zjazdów w dół.

Na szczycie Tourmalet ponownie pierwszy był Alaphilippe, którego konsekwencja w zdobywaniu punktów do klasyfikacji górskiej jest godna podziwu. Tym bardziej, że nie jest typowym góralem, a raczej kolarzem specjalizującym się w wyścigach jednodniowych. Tym bardziej jednak możliwe, że jego motywacja miała bardziej wymierny charakter, bo na szczycie, oprócz 20 punktów, czekało na zwycięzcę też 5.000 euro specjalnej nagrody, poświęconej pamięci Jacquesa Goddeta - jednego z legendarnych dyrektorów Tour de France. Z Alaphilippe na szczycie zameldowało się jeszcze pięciu kolarzy z ucieczki, a 45 sekund za nimi pojawiła się kolejna grupa, przyprowadzona przez Rafała Majkę. Po długim, prawie 30-kilometrowym zjeździe, na drodze pod kolejne wzniesienia znajdowała się grupa 11 kolarzy, mająca ponad 4 minuty przewagi nad grupą liderów.

Pod Col de Borderes – przedostatnią dziś górską premię, z tej 11-osobowej grupy zaatakował Romain Bardet, a na jego atak odpowiedzieli Mikel Landa i Rafał Majka. I najwyraźniej ten ruch Bardeta stał się w końcu impulsem do pracy w grupie liderów, bo gdy na jej czoło wyszedł Robert Gesing (Lotto NL Jumbo), przewaga prowadzącej trójki zaczęła dość szybko topnieć, a Bardet i Landa zaczęli tracić swoje wirtualne zdobycze. Chwilę później do prowadzącej grupy dojechało jeszcze sześciu kolarzy i wspinaczka trwała dalej. Na szczyt Col de Borderes jako pierwszy wjechał Tanel Kangert (Astana), a w jadącej z nieco ponad półtoraminutową stratą grupie Thomasa zaatakował Steven Kruijswijk (Lotto NL Jumbo).

Walka w grupie liderów rozgorzała na dobre. Atak Kruijswijka poprawił chwilę później Tom Dumoulin (Sunweb), ale błyskawicznie do koła doskoczył mu Geraint Thomas. Chwilę później mocno przyspieszył Daniel Martin i zdołał nawet wypracować sobie kilka metrów przewagi, ale wtedy zaatakował też Primoż Roglić (Lotto NL Jumbo). Za nim natychmiast skoczył Christopher Froome, mający nad Słoweńcem tylko kilkanaście sekund przewagi w klasyfikacji generalnej. Ale ten ruch najwyraźniej kosztował Brytyjczyka zbyt wiele, bo na 11 kilometrów przed szczytem Tourmalet Froome zaczął wyraźnie tracić dystans do rywali. Nie miał już w pobliżu ani Michała Kwiatkowskiego, ani Egana Bernala i przez dłuższą chwilę osamotniony (Bernal ostatecznie dogonił go na jednym z wypłaszczeń) tracił dystans do rywali.

9 kilometrów przed szczytem Col d’Aubisque znajdował się 2-kilometrowy, delikatny zjazd – szansa dla kolarzy na ostatnie złapanie oddechu, a dla Froome’a na dogonienie czołówki. Na czele stawki jechali już tylko Landa, Bardet i Majka, za którymi podążał Ilnur Zakarin. Mocno zdziesiątkowana grupa liderów, z której ataków znowu próbowali raz po raz kolarze Lotto NL Jumbo, była już tylko kilkanaście sekund za prowadzącymi.

2,5 kilometra przed szczytem zaatakował Rafał Majka. Polak, który przez cały etap jechał niezwykle rozważnie, pilnując nieustannie równo jadącego Mikela Landy, czując na plecach oddech liderów postanowił spróbować ostatniej szarży. Stanął na pedały i mimo potwornego zmęczenia, wykrzywiając twarz w grymasie bólu, nie oglądając się za siebie metr za metrem przepychał rower pod górę. Landa, który w pierwszym momencie próbował jeszcze odpowiedzieć na ten atak, szybko zrezygnował. Polak był sam w drodze na Col d’Aubisque i gdyby nie wytrwałe szarże dziko walczących o podium kolarzy Lotto NL Jumbo, być może udałoby mu się wypracować na szczycie nieco większą przewagę. Linię, oznaczającą górską premię przejechał jako pierwszy, kilkanaście sekund przed rywalami. Ze szczytu Col d’Aubisque do mety pozostało już tylko 20 kilometrów szalonych zjazdów.

Majka zjeżdżał szybko, ale widać też było, że jedzie ostrożnie. Być może gdzieś w podświadomości tkwi jeszcze obawa po ubiegłorocznym upadku, który właśnie na zjazdach zakończył udział Majki w Tour de France. Choć też z drugiej strony ta wymagająca doskonałej techniki umiejętność nigdy nie była najmocniejszą stroną Polaka. Prowadzona przez Roglića grupa po kilku kilometrach dogoniła Majkę, kilku kolarzy go wyprzedziło i uformował się szyk, w którym gnali do mety.

Niewielu kolarzy w peletonie dorównuje umiejętnościom zjazdowym Primoża Roglića. Były skoczek narciarski, który do zawrotnych prędkości jest od dawna przyzwyczajony, zjeżdżał koncertowo, z każdym kilometrem powiększając dystans, dzielący go od reszty stawki. A przecież gonili go jedni z najlepszych kolarzy na świecie: Dumoulin, Froome, Thomas, Martin, Landa, no i oczywiście Rafał Majka. Wjeżdżając do miejscowości Laruns Roglić miał już ponad 15-sekundową przewagę nad nimi wszystkimi. Walcząc do końca o każdą sekundę zaliczki nad Christopherem Froome’m, zwlekał z uniesieniem rąk w górę do ostatniego metra etapu. Goniąca go grupa, która między sobą rozegrała jeszcze sprinterską walkę o bonusowe sekundy, przyjechała dopiero 19 sekund później. Drugi na linii mety był Thomas, trzeci Romain Bardet. Rafał Majka, który w tym miejscu nie miał już nic do zyskania, włączył się też w walkę na finiszu, zajmując ostatecznie piąte miejsce. Wyprzedził go jeszcze tylko Daniel Martin.

Ogromne brawa należą się Rafałowi, przede wszystkim za charakter i wolę walki do końca. Udowodnił – znowu chyba najbardziej sam sobie – że wciąż należy do grona najlepszych górali na świecie. Quintana, któremu dwa dni temu uległ pod Col du Portet, dzisiaj przyjechał z prawie 7-minutową stratą do Majki. Każdemu kolarzowi zdarza się czasem słabszy dzień.

Szkoda tej chwili słabości, która dopadła Rafała Majkę w Alpach. Szkoda, że przez to nie wyszedł Majce cały wyścig, do którego się tak długo przygotowywał. Ale właśnie taki jest sport i właśnie dlatego ciągle jest tak bardzo pasjonujący, że nie zawsze i nie wszystkim wszystko idzie zgodnie z planem. Czasem po prostu brakuje szczęścia, a czasem sprzyja ono po prostu lepszym. Pozostaje wierzyć, że znowu zacznie ono nieco bardziej sprzyjać Rafałowi, bo że bez wątpienia należy do grona najlepszych, udowodnił dzisiaj między innymi na szczycie Col d’Aubisque.

Jutro ostatnia odsłona walki w 105. edycji Tour de France: 31-kilometrowa jazda indywidualna na czas po pofałdowanej trasie i z krótkim, bo zaledwie 900-metrowym, ale bardzo sztywnym podjazdem (10,2%) na 3 kilometry przed metą. W ubiegłym roku wielką radość sprawił nam wszystkim Maciej Bodnar, który jutro wystartuje do tej próby w biało-czerwonym stroju mistrza Polski. Czy będzie w stanie powtórzyć ten sukces? A może zrewanżuje mu się Michał Kwiatkowski, który rok temu w Marsylii przegrał z Bodnarem ledwie o sekundę? Trzymajmy kciuki! Na pewno żaden z nich nie odda tego etapu bez walki. Tak, jak dzisiejszego nie oddał Rafał Majka.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.