Tour de France. Julian Alaphilippe po raz drugi na etapowym podium!

Zwycięstwem francuskiego kolarza Juliana Alaphilippe zakończył się 16. etap wyścigu Tour de France z Carcassonne do Bagneres-de-Luchon. Etap obfitujący w zaskakujące i niebezpieczne sytuacje, a rozstrzygnięty dzięki ogromnej determinacji i odrobinie szczęścia, które uśmiechnęło się do Francuza.

Dziwny – tym słowem chyba najłatwiej można opisać wtorkowy etap, inaugurujący trzeci i decydujący tydzień walki w Tour de France. Z 218-kilometrowego odcinka z Carcassonne do Bagneres-de-Luchon, sklasyfikowanego jako etap górski, ponad 130 kilometrów było niemal zupełnie płaskich, jeśli nie liczyć kilku zmarszczek profilu, gdzie zlokalizowano dwie premie górskie 4. kategorii. Poważniejsze przeszkody czekały na kolarzy dopiero niecałe 63 kilometry przed metą.

W teorii etap stworzony do ucieczki kolarzy z dalszych pozycji klasyfikacji generalnej, która – przynajmniej teoretycznie – przy aktualnych różnicach czasowych nie powinna mieć większego problemu z odjechaniem. Tymczasem szarpana i naciągana wieloma nieskutecznymi próbami ataku grupa dojechała razem aż do 100. kilometra. I dojechała tam bardzo szybkim tempem, które w pierwszej godzinie wynosiło aż 48,7 kmh. Przez dłuższy czas jednym z kolarzy inicjujących ataki i próbujących rozerwać peleton był Rafał Majka (BORA-hansgrohe), który w większym odjeździe upatrywał swoich szans na zdobycie czekających w drugiej części etapu podjazdów. Ale po kilku nieudanych próbach i jednym, zaledwie 4-osobowym odjeździe, który udało mu się zorganizować wespół z Franco Pelizottim (Bahrain-Merida), Stefanem Kungiem (BMC) i Andreą Pasqualon (Fortuneo), zmęczony tymi atakami i szaleńczo szybką jazdą Majka postanowił przeczekać resztę etapu w głównej grupie, oszczędzając siły na jutrzejszy, typowo górski i bardzo krótki etap.

W międzyczasie, na 29. kilometrze wyścig musiał się zatrzymać z powodu blokady, zorganizowanej przez protestujących rolników. Kilku kolarzy ucierpiało w wyniku użycia gazu łzawiącego przez pacyfikującą protest żandarmerię i dopiero po upewnieniu się, że peletonowi nic nie zagraża, po kilkunastu minutach wznowiono jazdę, a wraz z nią kolejne próby zawiązania ucieczki.

Mocno rozciągnięty peleton pękł dopiero w okolicach 100. kilometra, dzieląc się na kilka mniejszych grup, z których ostatecznie utworzyła się 47-osobowa grupa czołowa i mocno zwalniający peleton, w którym – upewniwszy się, że nie ma zagrożeń dla pozycji najwyżej klasyfikowanych zawodników – nikt już nie był zainteresowany pogonią. Tutaj zostali także wszyscy Polacy.

Na pierwszym z trzech większych podjazdów, pod Col de Portet-d’Aspet, gdzie zlokalizowana była premia górska 2. kategorii, samotnego ataku z prowadzącej grupy spróbował Philippe Gilbert (Quick-Step). Jako pierwszy wjechał na szczyt, ale podczas zjazdu, na jednym z najbardziej niebezpiecznych odcinków, nieopodal miejsca, w którym w 1995 roku zginął mistrz olimpijski z Barcelony – Fabio Casartelli, Gilbert nie opanował roweru i przeleciał przez przydrożny murek.

Wyglądało to groźnie, ale na szczęście kolarzowi nic poważnego się nie stało i po kilku chwilach ponownie wsiadł na rower. Nie kontynuował już jednak jazdy w ucieczce, ale poczekał, aż dojedzie do niego ostatnia grupa, z którą spokojnie dojechał do mety. 

Podczas drugiego dziś podjazdu na górską premię (Col de Mende, 1. kat.) do walki o koszulkę w grochy postanowił się włączyć wicelider tej klasyfikacji – Warren Barguil (Fortuneo). Razem z Damiano Caruso (BMC) i Robertem Gesinkiem (Lotto NL Jumbo) oderwali się od grupy, ale po kilkuset metrach Barguil nie wytrzymał mocnego tempa i został za uciekającą dwójką. Tę w zamian dogonił Julian Alaphilippe (Quick-Step) i jako pierwszy przekroczył linię, oznaczającą górską premię i kolejne 10 punktów, umacniające go na pozycji lidera klasyfikacji górskiej.

Ostatni, trzeci podjazd pod Col du Portillon rozpoczęła już tylko 17-osobowa grupa kolarzy, z której raz po raz pojawiały się próby ataków. Swoich sił próbował Michael Valgren (Astana) oraz Rudy Molard (Groupama-FDJ), ale ich atak szybko zlikwidował Domenico Pozzovivo (Bahrain-Merida), wespół z Robertem Gesinkiem. Gdy ta dwójka wyszła na prowadzenie, z tyłu przyspieszył Adam Yates (Mitchelton-Scott). Po chwili do tej trójki dołączyli również Marc Soler (Movistar) i Gorka Izagirre (Bahrain-Merida), a tuż za nimi podążał Alaphilippe, który ponownie zaczął przyspieszać tuż przed szczytem. Premię i podwójny komplet punktów zdobył jednak Adam Yates, Alaphilippe na szczycie był drugi. 

Rozpoczął się 10-kilometrowy zjazd do mety, na którym prowadził Yates, ale na jednym z zakrętów Brytyjczykowi ujechało przednie koło i upadł na drogę, otwierając tym samym doskonale zjeżdżającemu Alaphilippe szansę na drugie etapowe zwycięstwo. Francuz tej okazji nie zmarnował, pewnie, ale ostrożnie zjeżdżając i utrzymując niewielką przewagę nad rywalami. Na linię mety w Bagneres-de-Luchon wjechał z 15-sekundową przewagą nad Izagirre, poobijanym Yatesem oraz Bauke Mollema (Trek-Segafredo)

Peleton, ponownie przyprowadzony przez Michała Kwiatkowskiego, dojechał na metę blisko 9 minut po zwycięzcy i choć na zjazdach z Col du Portillon atakować próbował jeszcze Mikel Landa (Astana), jego próby szybko zostały zlikwidowane przez kolarzy Sky, dzięki czemu cała grupa kolarzy z czołówki klasyfikacji generalnej dojechała razem, a w układzie tabeli nie zaszły żadne zmiany. Wciąż prowadzi Geraint Thomas (Team Sky), przed Christopherem Froome’m (Team Sky, +1’38”) i Tomem Dumoulinem (Sunweb, +1’50”).

Zmęczony atakami z pierwszej części etapu Rafał Majka schował się w jednej z wolniej jadących grup i oszczędzał siły przed jutrzejszym, bardzo krótkim, ale niezwykle ciężkim etapem. W klasyfikacji generalnej nie ma już o co walczyć, zajmuje aktualnie 28. miejsce, notując 33’31” straty do Gerainta Thomasa. 

Środowy etap z Bagneres-du-Luchon do Saint-Lary-Soulan mierzyć będzie tylko 65 kilometrów, ale na tej krótkiej trasie kolarze będą musieli pokonać trzy bardzo trudne podjazdy: Montee de Peyragudes (1. kat., 14,9 km, 6,7%), Col de Val Louron-Azet (1. kat., 7,4 km, 8,3%) oraz finałową wspinaczkę pod Col du Portet (HC, 16 km, 8,7%). Z uwagi na to, że etap będzie bardzo krótki, jego start zostanie przeprowadzony w nietypowej formule: zawodnicy z pierwszej dwudziestki klasyfikacji generalnej ustawieni będą w pierwszej grupie w równych rzędach, a kolejni zawodnicy, również adekwatnie do miejsc, zajmowanych w klasyfikacji generalnej, zgrupowani będą w 40-osobowe peletony, ustawione jeden za drugim.

Nie będzie startu honorowego, więc natychmiast po sygnale od dyrektora wyścigu rozpocznie się szalona wspinaczka na pierwszą z gór. Start do tego nietypowego, ale z pewnością bardzo interesującego etapu, dopiero o godzinie 15:15.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.