Vincenzo Nibali odzyskał La Primaverę dla Włochów

Blisko 300 kilometrów, deszcz, słońce, szalone tempo i ostatni podjazd, na którym od lat rozstrzyga się najdłuższy jednodniowy wyścig w kolarskim kalendarzu. Taka właśnie jest La Primavera. Tym razem zarówno wzniesienie Poggio, jak i meta na via Roma padły łupem Vincenzo Nibalego, który po 12 latach odzyskał zwycięstwo w Mediolan-Sanremo dla Włochów. Michał Kwiatkowski, ubiegłoroczny triumfator La Primavery, zameldował się na mecie na miejscu 11

Nieprzypadkowo takie wyścigi określa się mianem „monumentów”. Trzeba w nich przejechać blisko 300 kilometrów, nierzadko w chłodzie, często w deszczu (jak dzisiaj przez większość trasy), a bywało, że również w padającym śniegu. Ponad 7 godzin nieustannego pedałowania, ze średnią prędkością około 40 kmh. Wysiłek niewyobrażalny dla przeciętnego śmiertelnika. I to wszystko po to, aby o zwycięstwie zdecydował jeden podjazd. W gruncie rzeczy niewielki, na większości wyścigów być może byłby nawet niezauważony, bo przecież 3700 metrów długości i zaledwie 3,7% przewyższenia na żadnym z kolarzy nie robi wrażenia. Ale jest pewną regułą, że kto jest pierwszy na Poggio, wygrywa również w Sanremo.

W tym roku udało się to Vincenzo Nibalemu. Czterokrotny zwycięzca Wielkich Tourów (2 x Giro d’Italia, Tour de France i Vuelta a Espana), dwukrotny triumfator Tirreno-Adriatico i Il Lombardii, na którego koncie było do dziś zapisanych łącznie 50 zwycięstw w zawodowym peletonie, dopisał dziś do tej listy kolejny sukces: wygraną w Mediolan-Sanremo.

Wykorzystał to, czego się obawialiśmy: wzajemne oglądanie się na siebie Kwiatkowskiego i Sagana, wymienianych jako główni faworyci do zwycięstwa na via Roma. I choć atak Nibalego na początku nie był zbyt zdecydowany, przycisnął mocniej, gdy tylko się zorientował, że nikt nie rzucił się za nim w pogoń. Na szczycie Poggio miał 12 sekund przewagi, która na mecie stopniała do ledwie kilku metrów, gdy do finiszu rzuciły się grupy sprinterów. Ale mimo to właśnie Nibali uniósł w górę ręce w geście zwycięstwa na via Roma.

Michał Kwiatkowski, ubiegłoroczny triumfator La Primavery, zameldował się na mecie na miejscu 11. Po cichu liczyliśmy na powtórkę z ubiegłego roku, do czego były solidne podstawy, bo były mistrz świata i zwycięzca Tirreno-Adriatico sprzed kilku dni jest w szczycie formy i – jak sam zapowiadał – gotów do walki o komplet zwycięstw w wiosennych klasykach. Ale najwyraźniej dało o sobie znać budowane od kilku dni napięcie między Michałem a Peterem Saganem. Słowak, który przed rokiem po fantastycznym finiszu przegrał z Kwiatkowskim ledwie o błysk szprychy, nie ukrywał, że wraca tu po rewanż. I stało się to, co przewidywał Maciej Bodnar, pomocnik Sagana w ekipie BORA-hansgrohe, który kilka dni temu w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” powiedział: „Jeśli ci dwaj będą na siebie patrzyli, to wygra ktoś inny”. A oni nie spuszczali się nawzajem z oka i za każdym razem, gdy tylko któryś z nich ruszał do przodu, natychmiast oglądał się za siebie, sprawdzając, czy rywal nie czai się za jego plecami. Prognoza Bodnara sprawdziła się w stu procentach: wygrał Nibali.

Mediolan-Sanremo jest wyścigiem całkowicie nieprzewidywalnym. Jeszcze przed porannym startem w Mediolanie na liście potencjalnych kandydatów do zwycięstwa wymieniani byli jednym tchem i sprinterzy, i górale. Vincenzo Nibali finiszować oczywiście potrafi, ale jego „naturalnym środowiskiem” są przecież wysokie góry. Dziś sprinterów nie udało się zgubić na żadnym z podjazdów, choć na przedostatnim wzniesieniu – na Cipressie – widzieliśmy Michała Kwiatkowskiego, którzy rozstawiała swój zespół na czele wyścigu, by dyktował na podjeździe możliwie największe tempo. Żadnego ze sprinterów nie udało im się jednak zgubić, odpadł jedynie – odrobinę wcześniej – Marcel Kittel. Ale też żadnemu z nich nie udało się odebrać zwycięstwa Nibalemu. 

Miał też ten wyścig wielkich pechowców. Najpierw w strefie bufetu przewrócił się Łukasz Wiśniowski – musiał wycofać się z wyścigu. Na niespełna 10 kilometrów przed metą, tuż przed zjazdem na Poggio, na niezabezpieczoną przeszkodę wpadł Mark Cavendish, którego w tym roku wypadki i kontuzje trapią niemal na każdej imprezie. Pozostaje mieć nadzieję, że Brytyjczykowi nic poważnego się nie stało.

109. La Primavera przeszła więc do historii, której kolejny rozdział napisał Vincenzo Nibali. Wiosna z wyścigami klasycznymi przenosi się teraz do Belgii, gdzie już 23 marca E3 Harelbeke – tym razem bez Michała Kwiatkowskiego, który zwyciężył tam przed dwoma laty, ale teraz koncentruje się na przygotowaniach do Ronde van Vlaanderen (wyścig dookoła Flandrii, 1 kwietnia), Paryż-Roubaix (8 kwietnia), Amstel Gold Race (15 kwietnia), La Flèche Wallonne (Walońska Strzała, 18 kwietnia) oraz najważniejszego w tym roku celu: Liège-Bastone-Liège (22 kwietnia). A po drodze jeszcze wiele innych wyścigów, jak choćby startująca już w poniedziałek Volta Ciclista a Cataluna, z udziałem Pawła Poljańskiego, czy Tour de Lagkawi, z udziałem ekipy CCC Sprandi Polkowice. Na brak emocji kibice kolarstwa przez najbliższe miesiące z pewnością narzekać nie będą.

Copyright © Agora SA