Król Kwiato między morzami

Wiedzieliśmy, że wiosna w kalendarzu Michała Kwiatkowskiego jest najważniejszą częścią sezonu. Wiedzieliśmy, że szykuje szczyt formy na wiosenne wyścigi klasyczne. Wiedzieliśmy, że jest mocny, widząc w jakim stylu sięgnął po zwycięstwo w Volta ao Algarve. Ale na wygraną w Tirreno-Adriatico stawiało niewielu. Sam Kwiato mówił na starcie wyścigu, że tutaj wszystko jest otwarte. Siedem dni później, już jako król "dwóch mórz" uniósł w geście zwycięstwa złoty trójząb.

Ten wyścig był wyjątkowy z wielu powodów. Od lat „wyścig dwóch mórz” walczy o palmę pierwszeństwa nad rozgrywanym równolegle wyścigiem Paryż-Nicea, o ponad ćwierć wieku starszym, bardziej prestiżowym, nieco dłuższym i tradycyjnie uznawanym za początek „właściwego” sezonu. Tirreno-Adriatico wydaje się radośniejsze, rozgrywane w piękniejszej scenerii: brzegiem Morza Tyrreńskiego, drogami południowej Toskanii, Umbrii i Marche, aż po adriatyckie plaże w Fano i San Benedetto del Tronto. W tym sezonie szczególnie otoczony nieco mistyczną aurą pamięci po Michele Scarponim, zwycięzcy z 2009 roku, który 22 kwietnia 2017 roku zginął, uderzony przez dostawczy samochód nieopodal swojego domu w Filottrano. Niespełna rok później ustanowiono tu metę jednego z etapów wiosennego wyścigu, a peletonowi towarzyszyła papuga Frankie, wierny treningowy kompan Scarponiego. Michele wspominali wszyscy i wydawać by się mogło, że to głównie dla niego tutaj przyjechali, a piąty z siedmiu etapów jest w tym roku kluczowy.

A przyjechała tutaj niemal cała światowa czołówka, ostrząca sobie apetyty na rozgrywane niebawem monumenty. Większość tylko zmyła z siebie błoto ze Strade Bianche, by zameldować się na otwierającej wyścig drużynowej czasówce w Lido di Camaiore. Był więc tu Peter Sagan, był Greg Van Avermaet, Vincenzo Nibali, Fabio Aru, Mikel Landa, Fernando Gaviria, Romain Bardet, Rigoberto Uran, Zdenek Stybar i Tiesj Benoot – sensacyjny zwycięzca „Białych Dróg”. I byli - rzecz jasna - Michał Kwiatkowski i Geraint Thomas, obaj z cichymi nadziejami na rolę lidera w zespole, mimo obecności również Christophera Froome’a, choć wiadomym było, że w obliczu wciąż niejasnej przyszłości raczej potraktuje wyścig treningowo.

Z polskich kolarzy oglądaliśmy też często mocno pracującego na czele peletonu Tomasza Marczyńskiego oraz liczącego na dobrą pozycję w klasyfikacji generalnej Rafała Majkę, wspieranego tym razem między innymi przez Macieja Bodnara. Nasz najlepszy góral stracił jednak szanse na wysokie miejsce przez udział w kraksie na trzecim etapie, ale to niepowodzenie powetował sobie już dzień później, atakując na 16-kilometrowym podjeździe i ulegając na ostatnich metrach tylko Mikelowi Landzie. Swoją drogą: takiej walki na finiszu górskiego etapu nie widzieliśmy już dawno.

Na tym samym etapie, niespełna półtora kilometra przed metą, rozstrzygnęła się też kwestia przywództwa w ekipie Team Sky. Geraint Thomas, jadący w niebieskiej koszulce lidera wyścigu, przez problem z rowerem stracił kontakt z czołówką, więc jadący nieco wyżej Kwiatkowski dostał sygnał „jedź!” i na mecie zameldował w grupie liderów, zaledwie 6 sekund za zwycięskim Landą. W klasyfikacji generalnej Kwiato awansował na drugie miejsce, tracąc zaledwie sekundę do Damiano Caruso.

Aż nadszedł etap piąty, z metą w udekorowanym wizerunkami Michele Scarponiego Filottrano, po kilku krótkich, ale dość sztywnych podjazdach. Na kilka kilometrów przed metą do przodu wyrwał się Adam Yates, ale ponieważ zajmował w generalce dość odległe miejsce, nikt nie rzucił się za nim w pogoń. Specjaliści od wyścigów klasycznych rozegrali między sobą walkę o drugie miejsce, którą wygrał Peter Sagan, wyprzedzając na kresce Michała Kwiatkowskiego, który dzięki zarobionej w ten sposób 4-sekundowej bonifikacie wyprzedził w klasyfikacji Caruso i został nowym liderem wyścigu.

Etap szósty nie przyniósł istotnych zmian w klasyfikacji generalnej, choć na kilka kilometrów przed metą z marzeniami o walce w wiosennych klasykach musiał pożegnać się Fernando Gaviria, który na skutek własnego błędu (zahaczył kołem o koło kolegi) spowodował kraksę i wylądował na drodze ze złamaną kością śródręcza. Mogliśmy za to zobaczyć kolejny popis Sagana, który straciwszy nieco czasu z powodu wypadku Gavirii, na pięciu ostatnich kilometrach najpierw samotnie dogonił peleton, później przedarł się na jego czoło, a na koniec jeszcze znalazł siły na finisz, choć nie udało mu się wyprzedzić wracającego do najwyższej formy Marcela Kittela. Słowak pokazał jednak po raz kolejny, że w peletonie jest zjawiskiem z zupełnie innej galaktyki. „Zwycięstwa nie są tak ważne, jak show” – powiedział później na mecie.

Wszystko rozstrzygnąć się miało na krótkim, zaledwie 10-kilometrowym etapie jazdy na czas. Kwiatkowski, któremu jako jedynemu kolarzowi udało się utrzymać koszulkę lidera dłużej, niż przez jeden etap, startował ostatni. Dwie minuty przed nim Caruso, mający zaledwie 3 sekundy straty. Wszelkie statystyki przemawiały na korzyść Polaka, ale nie można było zapomnieć, że Damiano Caruso jest członkiem jednej z obecnie najlepszych czasowych drużyn, a w walce o najwyższą stawkę potrafi się wznieść ponad swój poziom. Jakby emocji było zbyt mało, na kilkanaście minut przed startem liderów nad San Benedetto del Tronto rozpadał się deszcz.

Nie było jednak mocnych na Michała Kwiatkowskiego. Spośród wszystkich, którzy jechali w trudniejszych warunkach, przejechał tę czasówkę najszybciej, zanotował ostatecznie 12. czas, tracąc 20 sekund do zwycięzcy etapu – Rohana Dennisa, ale – co najważniejsze – dokładając kolejne 21 do 3-sekundowej przewagi nad Damiano Caruso i stając się pierwszym Polakiem w historii, który zwyciężył w „wyścigu dwóch mórz”.

Piękny i nieco szalony był to wyścig, jak zresztą wiele ostatnich, w których różnice na mecie są niewielkie i wszystko rozstrzyga się na ostatnich metrach. Z radością ogląda się takie kolarstwo, zwłaszcza kiedy na koniec wygrywa Polak. Czekamy na więcej! Już 17 marca jedno z największych wydarzeń tej wiosny: blisko 300-kilometrowy monument Mediolan-San Remo. Rok temu tam również cieszyliśmy się ze zwycięstwa Michała Kwiatkowskiego, który w fantastycznym finiszu ograł samego Sagana. Nie mielibyśmy nic przeciw temu, by dokonał tego po raz drugi. Łatwo z pewnością nie będzie, ale jeszcze chyba nie oglądaliśmy Kwiato w takiej dyspozycji, jak tegorocznej wiosny.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.