Pożegnanie z zawodowym peletonem zaplanował i zrealizował niemal doskonale: w swojej ojczystej Hiszpanii, podczas jednego z najciekawszych wyścigów w sezonie. I choć początek Vuelty nie poszedł po myśli Księgowego – jak zwykło się mówić o Contadorze, to z etapu na etap poprawiał swoją pozycję i prezentował niezwykle ambitną walkę. Vuelta a Espana była wyścigiem dwóch kolarzy: Froome’a, który sięgał po chwałę i Contadora, który w niej odchodził. Jego atak i zwycięstwo na Angliru – jednym z najbardziej wymagających podjazdów w Europie – był demonstracją siły i determinacji na miarę jednego z największych kolarzy ostatniej dekady. Bo co do tego, że Contador do nich należał, trudno mieć wątpliwości.
Godne mistrza pożegnanie nie zmazało z jego twarzy grymasu goryczy. Contador wciąż czuje się ograbiony ze zwycięstw w Tour de France (w 2010 r.) i Giro d’Italia (2011). Nadal uważa się za ofiarę domniemania winy i panicznego dmuchania na zimne, które towarzyszyło rozwijającej się wówczas aferze dopingowej z Armstrongiem w roli głównej. I faktycznie: formalnie Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu, do którego po uniewinniającym orzeczeniu hiszpańskiej federacji kolarskiej odwołały się się WADA (Światowa Agencja Antydopingowa) i UCI, nigdy nie udowodnił Contadorowi świadomego stosowania dopingu. Swój wyrok wydał w oparciu o argumentację, że to kolarz nie był w stanie udokumentować, że dopingu nie stosował, a śladowe ilości klenbuterolu, wykryte podczas kontroli w trakcie Tour de France w 2010 roku, pochodziły – jak twierdziło otoczenie Alberto – ze spożycia skażonego mięsa. Jak było naprawdę do dziś nie wiadomo, a Contadorowi z pewnością nie pomogły powiązania innych dopingowych afer z hiszpańskimi klinikami, uznawanymi wówczas za najmocniej bijące źródło dopingu w kolarstwie.
Od decyzji Trybunału, która zapadła dopiero w lutym 2012 roku, nie było już odwołania: Contadorowi odebrano wszystkie zwycięstwa między lipcem ‘2010 a lutym ‘2012 i zakazano mu startów do sierpnia ‘2012. Ale największym ciężarem okazała się nie dwuletnia dyskwalifikacja, lecz przyklejona na zawsze etykieta dopingowicza. Wszystkie późniejsze sukcesy, w tym dwukrotnie Vuelta w 2012 i 2014 oraz Giro w 2015 roku, naznaczone były tym piętnem. Pod koniec kariery Hiszpana nigdy ostatecznie nie udowodnioną wpadkę z klenbuterolem pamiętano mu bardziej, niż 68 wspaniałych zwycięstw, z których – notabene – pierwsze odniósł w 2003 roku podczas Tour de Pologne (wygrał jazdę na czas z Jeleniej Góry do Karpacza).
Wychodzenie z dopingowego cienia nie było jedyną walką o miejsce w peletonie, jaką w swojej karierze musiał stoczyć Alberto. Znacznie poważniejszą odbył nieco wcześniej, u progu zawodowej kariery, kiedy podczas wyścigu Dookoła Asturii w 2004 roku ucierpiał w wypadku, uderzając się w głowę. Fakt, że powstały wówczas tętniak w mózgu nie pękł, można rozpatrywać w kategorii cudów. Lekarzom w ostatniej chwili udało się go usunąć, a sam Contador przeszło trzy tygodnie spędził w śpiączce. Kilka miesięcy później wrócił na rower. „Dostałem nowe życie, nie mogłem go zmarnować” – wspominał później. Od tego właśnie powrotu zaczęła się wielka kariera Księgowego.
El Pistolero (ten pseudonim pochodził od gestu dłoni, imitującej pistolet, który prezentował po zwycięstwach i z którego – co ciekawe – pod koniec 2015 roku zrezygnował, na znak solidarności z ofiarami zamachów terrorystycznych w Paryżu) stawał się maszyną do wygrywania. W jego dorobku znalazło się aż siedem zwycięstw w klasyfikacji generalnej wszystkich Wielkich Tourów, co wśród współczesnych kolarzy czyni go najbardziej utytułowanym. „Zaledwie” czterema zwycięstwami może się pochwalić Vincenzo Nibali (dwukrotnie Giro i po jednej wygranej w Tour de France i Vuelcie), a Christopher Froome, choć triumfował w Wielkich Tourach pięciokrotnie, nigdy nie stawał na podium Giro d’Italia.
Co ciekawe: wśród współczesnych kolarzy Contador wyróżniał się nie tylko skutecznością, ale też zupełnie innym stylem jazdy. W czasach, gdy kolarstwo stawało się coraz bardziej uległe technologii i gdy – jak nie bez cienia racji twierdzą złośliwi – wyścigi zaczęły się rozgrywać w wozach technicznych dyrektorów sportowych, Contador bardziej ufał swojej intuicji, niż wskazaniom głosu w słuchawce. U schyłku zawodowej kariery oraz już po jej zakończeniu coraz głośniej krytykował stosowanie liczników z pomiarem mocy. Uważał – również nie bez racji – że kolarze nie wykorzystują pełni swoich możliwości, trzymając się ściśle wskazań komputerów.
To podejście było szczególnie widoczne, gdy wspinali się obok siebie z Froome’m. Brytyjczyk, wpatrzony w ekran komputerka i rozkręcający swój słynny młynek. A obok niego Hiszpan, patrzący daleko przed siebie, stający na pedałach i coraz mocniej bujający na boki rowerem. To była jego najsilniejsza broń w górach: piekielnie mocne ataki w najmniej spodziewanych momentach. Jego pojedynki z braćmi Schleck przeszły do historii kolarstwa. Dla części kibiców pożegnanie z Contadorem to również zamknięcie pewnego etapu w historii tego sportu, koniec mitu o „prawdziwym”, czy – jak mawiają niektórzy – „romantycznym” kolarstwie, dziś zdominowanym technologią i realizowanym wedle ściśle określonych taktycznych planów.
Alberto rozstał się z zawodowym peletonem, ale zaoferował kolarstwu swoją pasję i doświadczenie, które będzie realizował, budując nowy zespół. Otwiera tym samym nową, czystą kartę, nie poplamioną dopingowymi niedomówieniami. Czy kolarzy Polartec – Kometa Continental zobaczymy w najważniejszych wyścigach? Zapewne nieprędko. Niewykluczone też, że zespół będzie po prostu stanowił zaplecze dla pierwszej drużyny Trek-Segafredo. Pewne jest tylko to, że o owocach ambicji i nieustępliwości wielkiego Hiszpana jeszcze usłyszymy.