Vuelta a Espana. Wyścig Froome'a, ostatni etap Trentina, pożegnalne show Contadora

Christopher Froome zwyciężył 72. edycję Vuelta a Espa?a, zapisując się w historii jako jeden z nielicznych kolarzy, którzy wygrali dwa wielkie toury w jednym roku. Ale show skradł mu żegnający się z zawodowym peletonem Alberto Contador, atakując gdzie tylko się dało, walcząc nawet o pojedyncze sekundy (niekiedy również je tracąc), a na koniec wygrywając 20. etap na ścianie Alto de L'Angliru. Bardzo udana - również da polskich kolarzy - Vuelta a Espa?a przechodzi do historii.

Froome pisze historię kolarstwa.

„Do sześciu razy sztuka”. W kontekście Vuelty chyba właśnie to zdanie powtarzano sobie w sztabie Team Sky, planując tegoroczny sezon. Froome na starcie hiszpańskiego wyścigu stawał już pięciokrotnie, dotychczas jednak zawsze przegrywał – jeśli nie z konkurentami, to z kontuzjami. Najbliżej wygranej był w ubiegłym roku, ale musiał uznać wyższość Nairo Quintany. W tym roku „Niebiańscy” zaplanowali to wszystko tak, żeby pomóc Froome’owi wygrać Tour de France możliwie najmniejszym kosztem sił, które zachować miał na Vueltę. I zrealizowali ten plan w 100%.

Oglądaliśmy w tym wyścigu zupełnie inną jazdę Christophera Frooma, niż w lipcowej Wielkiej Pętli. Zawsze z przodu, zawsze czujnie, szybko reagując na ataki rywali, niejednokrotnie samodzielnie atakując. We Francji na etapach zdobywał najwyżej trzecie miejsca, w Hiszpanii dwa etapy wygrał. Nawet na finałowym etapie nie odpuścił Mateo Trentinowi zielonej koszulki w klasyfikacji punktowej – wygrał tyle, ile było możliwe do wygrania. Jazdę indywidualną na czas wygrał z miażdżącą przewagą, zyskując blisko minutę nad najgroźniejszymi rywalami. Dzień później, na morderczym podjeździe pod Los Machucos część tej zaliczki roztrwonił, ale był to bodaj jedyny moment kryzysu Froomy’ego w tym wyścigu. Finałowa wspinaczka pod Angliru to – poza niekwestionowanym zwycięstwem Contadora – kolejny popis duetu Poels – Froome. Brytyjczyk wygrał Vueltę z przewagą 2’15”nad Vincenzo Nibalim, stając się pierwszym od 17 lat kolarzem, który wygrał dwa wielkie toury w jednym sezonie (jako ostatniemu ta sztuka udała się Marco Pantaniemu, który w 1998 roku wygrał Giro d’Italia i Tour de France).

Alberto Contador. Najlepsza rola drugoplanowa.

Kto wie, jak potoczyłyby się losy tegorocznej Vuelty, gdyby nie blisko 3-minutowa strata, jaką Contador złapał na 3. etapie do Andorry. Wtedy jeszcze wydawało się to niewiele, wyścig się dopiero rozpoczynał, górskie etapy były jeszcze przed kolarzami. W praktyce jednak okazało się to zbyt wiele, kiedy Froome pokazał, że nie zamierza bez walki oddać nawet sekundy. A „El Pistolero”, dla którego był to wieńczący karierę wyścig, walkę tę podjął i stoczył do samego końca, we wspaniałym stylu wygrywając etap na Angliru.

Alberto Contador, którego do tej pory kibice traktowali ze sporą rezerwą, wciąż pamiętając mu zamieszanie w dopingowe incydenty sprzed lat, pokazał nam na koniec kariery takie kolarstwo, za jakim tęsknimy: bez kalkulacji, bez drobiazgowej analizy mocy, bez oglądania się na wytyczne ekipy. Atakował niemal zawsze, gdy tylko wyczuł odpowiedni moment. Często te ataki były nieskuteczne, zdarzały mu się momenty (jak choćby w Sierra Nevada), w których ciułane sekundy tracił, niektóre próby były wręcz beznadziejne (jak próba ucieczki na 19. etapie do Gijon), ale próbował nieustannie, z dnia na dzień odzyskując szacunek i uwielbienie kibiców i przypominając, że siedmiokrotnym zwycięzcą wielkich tourów nie został przez przypadek, ale właśnie dzięki wielkiej woli walki. Kończy karierę wspaniałym zwycięstwem na Alto de L’Angliru i rundą honorową na ulicach Madrytu. Myślę, że świat kolarski będzie za Contadorem tęsknić. Hiszpańscy kibice na pewno – w końcu to on dał im pierwsze zwycięstwo po wielu etapach posuchy.

Polski paradoks w Vuelcie: bez realizacji celów, ale powyżej oczekiwań.

Z całą pewnością była to najlepsza Vuelta w wykonaniu polskich kolarzy i kolejny dowód na to, że Polska ma kolarstwu do zaoferowania znacznie więcej, niż dwa topowe nazwiska. Do Majki i Kwiatkowskiego dołączył w Hiszpanii Tomasz Marczyński – kolarz, na którego chyba nikt nie stawiał i przed którym wielu widziało już raczej schyłek sportowej kariery. Do Hiszpanii pojechał bez szczegółowo określonych zadań, zespół Lotto-Soudal dał zawodnikom wolną rękę w realizacji własnych celów. „Maniek” skorzystał z tej szansy dwukrotnie, wygrywając szósty i dwunasty etap. I – jakby mu było mało – próbował jeszcze swoich sił na etapie 20., po raz kolejny zabierając się w odjazd, choć sił wystarczyło już tylko na górską premię. „Tylko”, a przecież Marczyński nie jest typowym „góralem”.

Dużo trudniejsze zadanie stało przed Rafałem Majką, który do Hiszpanii pojechał w nieco niespodziewanej roli lidera zespołu (pierwotnie miał pełnić rolę pomocnika dla Koeniga), z presją oczekiwań wysokiego miejsca w klasyfikacji generalnej i z nie do końca pokonaną traumą po przedwcześnie i boleśnie zakończonym występie w Tour de France, na który szykował optymalną formę. Jakby tego było mało, początek wyścigu w drużynie BORA-hansgrohe upłynął pod znakiem grypy żołądkowej, która dopadła większość kolarzy, aż dwóch (Kolára i Benedettiego) zupełnie eliminując z rywalizacji. Rafał Majka również nie ustrzegł się tych dolegliwości, co już na początku wyścigu pozbawiło go właściwie szans na walkę o klasyfikację generalną. Ale już na ósmym etapie pokazał, że wraca do formy i nie zamierza spisać Vuelty na straty – po stosunkowo krótkim podjeździe (niezbyt lubianym przez Rafała) i płaskim finiszu zameldował się na mecie jako trzeci. Etap czternasty, kończący się 12-kilometrową wspinaczką na Sierra de la Pandera, był już popisem jazdy Polaka. Po długiej jeździe w ucieczce i mimo zaciętej pogoni Lopeza, samotnie zdobył szczyt i trzecią wygraną dla Polski w wyścigu.

Na szczególne słowa uznania zasługuje też Paweł Poljański, który przyjąwszy na siebie rolę wiecznego pomocnika, kiedy tylko zdarzyła się okazja, a rozbity chorobą zespół dał zawodnikom wolną rękę, próbował swoich sił w odjazdach i walczył o swoje pierwsze trofea. Dwukrotnie był drugi, raz przegrywając tylko z Tomkiem Marczyńskim, raz z Mohoricem, ale za to zostawiając za sobą na finiszu takie nazwiska, jak Joaquin Rojas czy Thomas De Gendt. Raz dojechał na metę jako czwarty. Ale przede wszystkim: pokazał niesamowity charakter i wolę walki, za każdym razem zapowiadając, że będzie jeszcze próbował. Możemy być pewni, że 27-latek jeszcze w niejednym wyścigu pokaże kolarski pazur.

No i w końcu Przemysław Niemiec – polski „weteran” hiszpańskiego wyścigu i dotychczas jedyny nasz zawodnik, który mógł się pochwalić etapowym zwycięstwem w Vuelcie. Tym razem nieco mniej rzucający się w oczy, ale wciąż aktywny, konsekwentnie realizujący zadania, jakie stawia przed nim zespół. Za aktywność na ósmym etapie został też doceniony i wyróżniony specjalnym numerem.

Trzy etapowe zwycięstwa, dwa drugie miejsca, jedno trzecie, w sumie siedem etapów, ukończonych w pierwszej dziesiątce i nagroda dla najaktywniejszego kolarza – to bilans polskich kolarzy w tegorocznym wyścigu Vuelta a España. Owszem, obiecywaliśmy sobie nieco więcej po klasyfikacji generalnej. Niektórzy liczyli też na walkę o klasyfikację górską. Ale powiedzieć, że tegoroczna Vuelta była nieudana – nie sposób. Jeszcze nigdy w żadnym z wielkich tourów polscy kolarze nie osiągnęli tak wiele. Za to należy im się ogromny szacunek.

Warto było czekać do jesieni.

Tegoroczne wielkie toury rozpieszczały kibiców kolarstwa. Najpierw zacięta walka między Quintaną i Dumoilunem na Giro d’Italia, rozstrzygnięta ostatecznie przez Holendra dopiero w kończącej wyścig czasówce na ulicach Mediolanu. Później Tour de France – przebiegający w większości pod dyktando i pod kontrolą Team Sky, ale zakończony zwycięstwem Froome’a z zaledwie 54-sekundową przewagą nad Uranem. I wreszcie arcyciekawa Vuelta a España – z piekielnie trudną trasą i niezwykle pasjonującą rywalizacją. Już chyba dawno nie byliśmy świadkami walki na tak wysokim poziomie. Aż szkoda, że ten sezon powoli się kończy.

Przed nami jeszcze ostatni mocny akcent: Mistrzostwa Świata w Bergen. Już za dwa tygodnie będziemy ściskać kciuki za Michała Kwiatkowskiego. Liczymy, że sezon, który rozpoczął się od dwóch wspaniałych zwycięstw w klasykach Strade Bianche i Mediolan – San Remo, zakończy się równie pomyślnie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.