Tour de France. Marsylia zdobyta przez Bodnara i Kwiatkowskiego! Polski dublet na 20. etapie

21 lat od zwycięstwa Zenona Jaskuły czekaliśmy na polskie sukcesy w Tour de France. A kiedy przyszły, stały się niemal tradycją. Rafał Majka dał jej początek, dziś Maciej Bodnar dopisał kolejny rozdział, wygrywając czasówkę w Marsylii. Michał Kwiatkowski drugi, zaledwie sekundę później. Wspaniała końcówka wyścigu dla biało-czerwonych

Mistrzowski thriller

Kiedy rozmawiałem z Maćkiem Bodnarem przed czasówką w Düsseldorfie, jego plan był wówczas prosty: przejechać i możliwie najmniej stracić. Wszystkie założenia taktyczne były podporządkowane pomocy Peterowi Saganowi. Kiedy po piątym etapie słowacki mistrz świata został wykluczony z wyścigu, priorytetem stało się wsparcie dla Rafała Majki. Ale ten plan również się posypał na zjeździe Col de la Bliche, gdzie poturbowanemu w kraksie Majce odjechała najpierw klasyfikacja generalna, a po dniu przerwy podjęto decyzję o wycofaniu Rafała z wyścigu. „Nie tak to miało wyglądać, cholera…” – pisał Bodnar na swoim profilu.

 Ledwie dwa dni później wziął sprawy w swoje ręce, najpierw zabierając się z ucieczką na 203-kilometrowym etapie do Pau, a 28 kilometrów przed metą samotnie atakując. Wówczas do szczęścia zabrakło zaledwie 242 metrów. Trzeba mieć niezwykłą siłę i hart ducha, żeby po czymś takim następnego dnia wsiąść na rower i pokonywać kolejne etapy. A na koniec – jak by nie patrzeć – nieudanego dla zespołu BORA-hansgrohe wyścigu, postawić wszystko na jedną kartę i wygrać. To jest domeną tylko wielkich sportowców, a Maciej Bodnar na szansę udowodnienia swojej wielkości musiał naprawdę długo czekać. Warto było.

 Dziś taktyka była jeszcze prostsza: dać z siebie wszystko. Maciej Bodnar pojechał fenomenalnie, nie popełnił na trasie żadnego błędu i zafundował nam ponad dwie godziny nerwowego seansu, podczas którego liczyliśmy sekundy kolejnych czasowców, którzy na wszystkich punktach pomiaru czasu notowali coraz większe straty. Nic nie wskórali any Tony Martin, ani Vasili Kiryjenka, ani Stefan Küng. Przez chwilę zagrożeniem wydawał się Alberto Contador, ale na mecie stracił aż 21 sekund. Jak natchniony jechał Christopher Froome, ale on również nie poprawił czasu Bodiego i wpadł na metę z 6 sekundami straty.

 No i Michał Kwiatkowski, który wczoraj się bardzo oszczędzał, a wcześniej zapowiadał, że jazdę na czas w Marsylii ma zamiar pojechać „na maksa”. I jak zapowiadał, tak zrobił – na obu pomiarach czasu na trasie prowadził. Na mecie stracił zaledwie sekundę. I to wszystko mimo niemal trzech tygodni potwornie ciężkiej pracy, jaką wykonał na rzecz zwycięstwa w wyścigu Christophera Froomea. Jeśli Kwiato czuje dzisiaj lekki niedosyt, to świadomość, że przegrał tylko z kolegą z reprezentacji, z całą pewnością jest znakomitą osłodą.

 Dla nas najważniejsza dziś wiadomość brzmi: Maciej Bodnar jest trzecim polskim kolarzem, który wygrał etap Wielkiej Pętli. Michał Kwiatkowski dziś drugi, ale po tym, co pokazał w tym wyścigu, trudno wątpić w to, że będzie kontynuatorem ten nowej, polskiej tradycji w Tour de France. I takie obrazki z pewnością będziemy oglądali częściej.

 Bardet ratuje podium jedną sekundą

Dla nas najważniejsze dziś było oczywiście zwycięstwo Bodnara, ale dzisiejsza jazda indywidualna na czas była też decydującym etapem dla końcowego układu klasyfikacji generalnej.

 Chyba tylko najwięksi niepoprawni optymiści wierzyli, że uda się Romainowi Bardet (AG2R) atak na pozycję lidera. Znakomicie jeżdżący po górach Francuz miał dziś na starcie 23 sekundy straty i nie dość, że okazało się to nie do odrobienia, to niewiele brakowało, by Bardet spadł w ogóle poza podium. Jechał nerwowo, momentami sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie miał siły kręcić i zamiast oddalać się od jadącego za nim Froome’a, z każdym metrem coraz bardziej czuł na plecach jego oddech. Na metę wjechał tuż przed liderem, choć na starcie do rywalizacji dzieliły ich aż dwie minuty. Zupełnie ten etap Francuzowi nie wyszedł i gdyby Mikel Landa (Sky) pojechał tylko o sekundę szybciej, to on, a nie Bardet stałby jutro w Paryżu na najniższym stopniu podium.

 Najniższym, bo znakomicie trasę jazdy na czas przejechał Rigoberto Uran (Cannondale), choć pod koniec otarł się o bandy. Wykręcił ostatecznie ósmy dzisiaj czas (+31”), a w obliczu słabości Romaina Bardet ze sporą zaliczką awansował na drugie miejsce w wyścigu.

 Froome zupełnie niezagrożony, z trzecim czasem na etapie (+6” do Bodnara) i 54 sekundami przewagi na Uranem. Trzeci Bardet, sekundę za nim Landa, na piątym miejscy Fabio Aru. I najprawdopodobniej nic już się w tym układzie nie zmieni, bo jutro na Polach Elizejskich o ostatnie podium w tegorocznym wyścigu powalczą sprinterzy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.