Tour de France. Jaskuła: Froome ma wszystko, Kwiatkowski niech się go wreszcie przytrzyma do końca

- Jak jest mocny, to po co po iluś kilometrach dyktowania tempa odpuszcza na cztery czy pięć kilometrów do szczytu? To jest głupie. Jak chce zbierać doświadczenia, żeby kiedyś jechać na "generalkę", to niech się wreszcie przytrzyma Froome'a, niech się przemęczy. Nie ma, że boli, on musi przecierpieć. Wspinaczka na Izoard to najlepsza okazja - tak o Michale Kwiatkowskim mówi Zenon Jaskuła przed ostatnim górskim etapem tegorocznego Tour de France. Relacja na żywo w Sport.pl i aplikacji Sport.pl LIVE! od godz. 16.

Łukasz Jachimiak: Legendarna przełęcz Col d’Izoard po raz 35. znalazła się na trasie Tour de France, ale dopiero pierwszy raz w historii będzie metą etapu. Czego Pan się spodziewa po ostatnim górskim odcinku tegorocznego wyścigu?

Zenon Jaskuła: Ciekawie było już etap wcześniej, z wjazdem na Galibier, a teraz będzie najciekawiej w całym tourze. Będą ataki, bo to ostatnia okazja. W czołówce na pewno się zamiesza.

Widzi Pan kogoś, kto może zaatakować pozycję Chrisa Froome’a?

- Gdzie im tam do Froome’a? Widać, że jest przygotowany, ma siłę, jeździ mądrze. Nie szarpie się na etapach, nie pokazuje się tylko dla pokazywania się. Jest gdzie trzeba, robi swoje.

W środę bez problemu odparł dwa ataki Romaina Bardeta, ale na wcześniejszych etapach zdarzyło się przecież, że raz odjechał mu Fabio Aru, a raz Bardet, Rigoberto Uran i Aru, czyli cała trójka, która teraz w „generalce” ma do lidera niewielką stratę.

- Bardet ma najmocniejszą drużynę, jedzie u siebie, doskonale wie, jak bardzo Francuzi na niego liczą, jak czekają na swojego zwycięzcę Tour de France [od 1985 roku], więc na pewno będzie szukał swojej szansy. Ale denerwuje mnie, kiedy kolarz naciśnie mocniej na pedały i zaraz się ogląda. Co on tym pokazuje? Siłę czy słabość? Jak atakuje, to musi iść do oporu. A jak już Froome go doszedł, to powinien zrobić poprawkę. To przecież stara kolarska zasada. Bardzo stara, ma ze sto lat i Bardet o niej nie słyszał?

Próbował poprawić, ale mu nie wyszło.

- No właśnie, słabo to wyglądało. Niby 27 sekund straty jego i Urana do Froome’a to niewiele, ale łatwiej powiedzieć, że do odrobienia niż to odrobić. Uran jedzie sprytne, czai się, ciuła sekundy i ciągle przesuwa się w klasyfikacji. Ale ostatni górski etap to moment do ataku, a nie do czajenia się. Wątpię, że on może skutecznie zaatakować. Froome ma wszystko, żeby wygrać – przewagę czasu, przewagę mentalną, bo tak naprawdę nikt go nie złamał, no i ma świetnych pomocników. Mam tylko nadzieję, że te ostatnie góry wreszcie wykorzysta Michał Kwiatkowski.

Co może zrobić?

- Dojechać ze swoim liderem do samego końca. Jak jest mocny, to po co po iluś kilometrach dyktowania tempa odpuszcza na cztery czy pięć kilometrów do szczytu? To jest głupie, taka jazda nie ma sensu. Jak chce się uczyć, zbierać doświadczenia, żeby kiedyś być liderem i jechać na „generalkę”, to niech się wreszcie przytrzyma Froome’a, niech się przemęczy. Ból musi się stać dla niego czymś wrodzonym. Nie ma, że boli, on musi przecierpieć. Wspinaczka na Izoard to najlepsza okazja.

Może chciałby, ale szefowie grupy każą mu oszczędzać siły?

- Ale co to za oszczędzanie? Zresztą, nawet jeśli mu tak mówili, to na ostatnim górskim etapie już chyba nie powiedzą. A jak powiedzą, to niech Michał zrobi stary numer, niech mówi, że nie rozumie, nie słyszy, że są zakłócenia. On musi myśleć już o przyszłym roku, niech się ćwiczy. Ładnie prowadzi Froome’a, ma zadatki na walkę o duże rzeczy w największych tourach. Niech tego nie zmarnuje. Wielka szkoda, że nie ma Rafała Majki. Ale by się nam oglądałoby, gdyby jechał dalej i ciągle był w czołówce. Mam nadzieję, że się pozbiera na Vueltę i ją wygra.

Aż tak?

- Trzeci już był, wierzę, że podrażniony tym co się stało na Tour de France, w Hiszpanii zaatakuje.

Wróćmy do Francji – myśli Pan, że Froome do końca będzie czekał na to, co zrobią rywale czy zaatakuje, żeby wygrać swój pierwszy i być może jedyny etap w tegorocznym wyścigu?

- To jest taki mistrz, że etapy mają dla niego drugorzędne znaczenie. Sam bym oddał etap w 1993 roku za wygranie całego wyścigu (śmiech). Ale może być tak, że ucieknie razem z kolegą z drużyny i da wygrać temu koledze.

Myśli Pan nie o Kwiatkowskim, tylko o Mikelu Landzie, który jest w „generalce” piąty i ma tylko 57 sekund straty do podium?

- Tak, przed chwilą mówiłem, czego bym chciał, ale kiedy mam powiedzieć, jak będzie, to przyznaję, że moim zdaniem „Kwiatek” pod taką trudną górę raczej nie da rady dojechać z najlepszymi. Oby mnie zaskoczył. Może na etapie z Galibier się oszczędzał, żeby ostatni dzień gór pojechać na maksa? Ale z doświadczenia wiem, że lepiej by się dzisiaj czuł, gdyby wczoraj dojechał razem z najlepszymi. To by mu dodało skrzydeł. Jak ja przyjeżdżałem z liderami, to następnego dnia byłem o 15 procent mocniejszy.

W 1993 roku mieliście podobny układ etapów – dzień po Galibier na Izoard mieliście premię górską. To wtedy budował Pan swoją pewność, która kilka dni później pozwoliła wygrać etap?

- Tak, i Galibier, i Izoard dały mi bardzo dużo. Dojeżdżałem tam z Miguelem Indurainem i Tonym Romingerem. Na Izoard wjechaliśmy w tym samym czasie co Claudio Chiappucci, który wygrał ustawioną tam premię górską. Etap rozegrał się na wypłaszczeniu. Myślałem, że to już finisz, tak dużo kibiców tam stało, a jednak do mety był jeszcze kilometr. Ruszyłem za wcześnie, Rominger się lepiej zorientował w sytuacji, poprawił, wrzucił dużą tarczę i popędził lekkim zjazdem do mety, a ja dotarłem 15 sekund później. Siódmy na tamtym etapie był Robert Miller, który niedawno zmienił płeć. Wygrywał etapy, bardzo dobrze jeździł po górach, bo nawet jak trochę „strzelał’, to walczył, dochodził. Zastanawiam się czy kobietą czuł się już wtedy. Może tak, pamiętam, że nosił dłuższe włosy.

Jest Pan zaskoczony, że etap z wspinaczką na Galibier wygrał były skoczek narciarski, Primo Roglić?

- Jestem, ale trzeba powiedzieć, że Słoweniec bardzo ładnie pojechał. I zaatakował jak trzeba, i ładnie, w rytmie szedł do samego końca, nie tracąc nic na zjazdach. Oczywiście inna byłaby historia, gdyby był wyżej w „generalce” i gdyby etap kończył się podjazdem. Na Izoard to już raczej nikt spoza grupy faworytów pierwszy nie wjedzie. Po Galibier oni wiedzą co ich czeka, znów będzie puściutko, bez drzew, bez roślin, tylko skały i piasek. Wymęczeni będą jeszcze bardziej, bo w nogach mają ten Galibier. No i będą ostrzej atakować, bo to koniec gór. Spodziewam się, że do podnóża Izoard dojedzie grupa około 30 kolarzy. Bo nawet jak się wcześniej porwie na wspinaczce pod Col de Vars [2109 m], to zjedzie się na zjazdach. Z tej „30” z czasem będą się ludzie wykruszać, aż w końcu przed najtrudniejszą częścią ostatniego podjazdu zostanie ośmiu-dziesięciu zawodników i rozegrają wszystko między sobą, do mety będą dojeżdżać po dwóch-trzech. Jeśli będą bardzo wkurzać Froome’a, to im odjedzie. A jeśli ma być niespodzianka, to stawiam, że sprawi ją Aru.

Pozbiera się tak szybko dzień po spadku z drugiego na czwarte miejsce w „generalce”?

- Stracił pozycje, ale czasu nie za wiele, bo 53 sekundy do Froome’a, to ciągle tyle, że może wierzyć. Jest lekki, umie jeździć po górach, no i z całego towarzystwa goniącego lidera jest chyba najbardziej zadziorny. Widać po nim wielką ambicję. Atakuje mocno, zdecydowanie, ma to, czego brakuje Barbetowi. On umie odskoczyć, pokazał to już dwa razy w trwającym tourze. Powinien spróbować i na pewno spróbuje, bo jak nie dzisiaj, to kiedy? W piątek będzie płasko, w sobotę „czasówka”, a w niedzielę już szampan na Polach Elizejskich. Moim zdaniem Aru wskoczy dziś na podium „generalki”. Chciałbym, żeby zaistniał Alberto Contador, ale widać, że jego czasy minęły. Dzielnie walczy, ale już nawet Roglić pokazał mu, że do głosu doszło nowe pokolenie.

Przewodnik KibicaPrzewodnik Kibica Sport.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.