Tour de France. Porywający drugi tydzień, a najlepsze dopiero przed nami!

Za nami drugi tydzień kolarskiego festiwalu, o którym wiele można powiedzieć, ale na pewno nie to, że nie trzyma w napięciu. Na poziom trudności też trudno narzekać, choć tej akurat opinii nie przyklasnęliby z pewnością sprinterzy, masowo odpadający lub wycofujący się z rywalizacji. Tegorocznej edycji Tour de France udało się zerwać z piętnem nudy i byliśmy świadkami kilku naprawdę porywających etapów. A na tym przecież jeszcze nie koniec. Co zapamiętamy z drugiego tygodnia rywalizacji w Wielkiej Pętli?
Tour de France Tour de France PETER DEJONG/AP

Rozczarowanie

Jak mawia przysłowie: "apetyt rośnie w miarę jedzenia", o czym boleśnie przekonał się Rafał Majka. Jeszcze niedawno sam udział polskiego kolarza w Tour de France zwykliśmy brać za dobrą monetę. Dzisiaj uciekająca szansa na realizację celu, jakim była pierwsza dziesiątka w klasyfikacji generalnej, sprowadza na kolarza lawinę krytyki. Czy aby na pewno zasłużonej?

Zapowiedź walki Rafała Majki o czołówkę klasyfikacji generalnej wyścigu przez wielu kibiców została odebrana jako deklaracja, że polski kolarz należy do dziesięciu najlepszych kolarzy na świecie, zatem startując w Tour de France, który był głównym celem jego całorocznych przygotowań, miał tylko potwierdzić "należne mu" miejsce w stawce. Problem w tym, że to nieprawda.

Oceniając postawę Rafała we Francji nie sposób pominąć faktu, że kolarstwo w ostatnich latach jest dyscypliną o bardzo wyrównanym poziomie, gdzie o zwycięstwie lub porażce decydują detale. Wystarczy spojrzeć na wyniki większości wyścigów z ostatnich lat: czasy, w których przewaga na mecie wynosiła kilka minut już dawno odeszły w niepamięć. Tegoroczne Giro d'Italia Froome wygrał z Dumoulinem o 46 sekund. Vuelta: 2 minuty i 15 sekund. Ubiegłoroczny Tour: 54 sekundy. Giro w 2017: 31 sekund. I tak dalej. Stawka jest niezwykle wyrównana, a kolarzy, jeżdżących na poziomie zbliżonym do Rafała Majki są dziesiątki, również w trwającym właśnie Tour de France. Przygotowania do startu w wyścigu Majka realizował z pełną świadomością tego, że miejsce w pierwszej dziesiątce nie jest mu przez nikogo obiecane, ale przyjdzie mu o nie stoczyć zaciętą walkę. Obecność w TOP 10 była celem. W pierwszej piątce lub na podium - marzeniem, do którego również ma prawo każdy zawodnik. Traktowanie tych zapowiedzi jako deklaracji, czy wręcz "umowy", jaką zawodnik rzekomo zawarł z kibicami, wydaje się być poważnym nieporozumieniem. Majka zapłacił za nie, przyjmując na siebie falę ostrej krytyki na niespodziewaną dotąd skalę.

Krytyki, która również bardzo często oparta jest o nieprawdziwe przesłanki, jak na przykład opinia, że Majka skupił się wyłącznie na treningach w górach, rezygnując ze startów w wyścigach. Ale to również nieprawda. Przed startem w Tour de France Rafał Majka miał w tym sezonie przejechane ponad 5000 wyścigowych kilometrów. Więcej od Gerainta Thomasa, Primoża Roglića i Romaina Bardeta - jeśli porównywać tylko do kolarzy z obecnej czołówki. Tyle samo, ile przejechali wcześniej np. Mikel Landa i Daniel Martin. Mniej tylko od Dumoulina i Froome'a, którzy w nogach mają już 3-tygodniowe Giro.

Różnica polega na tym, że Majka nie jest kolarzem tak wszechstronnym, jak wyżej wymienieni. Ma świadomość tego, że jego głównym atutem jest jazda w wysokich górach, na szybkich, płaskich etapach musi liczyć na pomoc ze strony swojego zespołu, którego praca - niestety - tam właśnie podporządkowana jest realizacji innego celu: walce Petera Sagana o zieloną koszulkę. Paradoksalnie: płaskie etapy Majka przejechał znakomicie. Rozczarował - chyba najbardziej samego siebie - gdy zaczęły się góry.

Emocje

Trudno powiedzieć, który element okazał się decydujący, ale chyba nie sposób lekceważyć znaczenia dwóch - pozornie niegroźnych - upadków na brukach, wiodących do Roubaix. Obolały bark, problemy ze snem, nierównomierne obciążenie obu nóg (rowery zawodowych kolarzy wyposażone są w mierniki mocy, generowanej przez kolarza; w przypadku Majki wskazania pomiarów pracy lewej i prawej nogi różniły się o kilka procent) - to wszystko nie mogło pozostać bez wpływu na formę zawodnika, gdy przyszło się zmierzyć z ostrymi podjazdami. Pierwszy niepokojący sygnał pojawił się na Col de la Colombiere - ostatnim z czterech największych podjazdów 10. etapu. Tam jeszcze można było podejrzewać, że Majka był za daleko, gdy Dan Martin na kilkaset metrów przed szczytem gwałtownie przyspieszył. Ale już kolejny etap i dwa gwałtowne zrywy tuż przed szczytami Col du Pre i Cormet  de Roselend pozbawiły Majkę złudzeń - na nawiązanie równej walki z czołówką nie miał już szans. Jeśli to miał być ten jeden moment kryzysu, który na Tour de France podobno dopada każdego kolarza, to przyszedł w najmniej odpowiednim momencie - tam, gdzie do stracenia było najwięcej.

Zwyżka formy przyszła już następnego dnia, gdy Majka zabrał się do ucieczki na etapie do Alpe d'Huez. To "odrodzenie" chyba w największym stopniu było próbą przekonania samego siebie, że gdy dolegliwości po upadkach robią się mniej dokuczliwe, to "noga podaje" jak trzeba i choć główny cel wyścigu jest już w praktyce niemożliwy do osiągnięcia, to do Paryża jeszcze droga daleka i jeszcze wiele się może wydarzyć. Uśmiech do kamery u podnóża Alpe d'Huez i samotna ucieczka pod Pic de Nore, na 15. etapie do Carcassonne dają jeszcze nadzieję, że Majka w tym Tourze powalczy i sprawi nam wiele radości. Choć ciągle warto pamiętać, że kolarz nie jest maszyną, zaprogramowaną na zwyciężanie, a porażka w sporcie statystycznie przytrafia się znacznie częściej, niż wygrana. To głównie z tego powodu sport jest nieustająco pasjonujący. I między innymi dlatego trudno zrozumieć rozmiary hejtu, jaki wylano na kolarza Bory i cały jego zespół.

Kiedy jeden z polskich kolarzy walczy z własną słabością i krytyką ze strony kibiców, inny z żelazną konsekwencją realizuje zadania, do których został zaangażowany (co - nawiasem mówiąc - również nader często spotyka się z brakiem zrozumienia kibiców kolarstwa). Mowa oczywiście o Michale Kwiatkowskim, który - podobnie jak w ubiegłym roku - również w trwającym właśnie Tour de France odpowiada za realizację taktycznych założeń Team Sky. To Kwiato w kluczowych momentach dyktuje tempo całego peletonu i to Kwiato, gdy tylko zachodzi taka potrzeba, bierze na siebie ciężar rozgrywania kluczowych fragmentów wyścigu. Akcja, jaką zainicjował pod La Rosiere, kiedy narzucił szalone tempo podjazdu, eliminując z walki większość rywali i otwierając Geraintowi Thomasowi drogę do decydującego ataku, może być jedną z najpiękniejszych kolarskich historii ostatnich lat. Kto wie (chociaż do mety wciąż jeszcze daleko), czy w tym właśnie miejscu nie rozstrzygnęły się losy wyścigu? Z całą pewnością był jednak ten atak kluczowy dla obrazu drugiego tygodnia wyścigu. Kolejnego dnia, pod Alpe d'Huez (etap 12.), właściwie ten manewr powtórzył, rozrywając grupę liderów już na początku podjazdu i pozostawiając efekt swojej pracy do przypilnowania Eganowi Bernalowi. Na krótkim i ostrym podjeździe pod Mende (na 14. etapie) scenariusz był podobny i wiele dziś wskazuje na to, że patent Team Sky na wygrywanie w Tour de France w dużej mierze opiera się na talencie i tytanicznej pracy Kwiatkowskiego, który na najważniejszych etapach przygotowuje arenę do ostatecznej walki.

A na brak emocji - zwłaszcza na górskich etapach - narzekać w tym roku zdecydowanie nie możemy. Etap 11., prowadzący z Albertville do La Rosiere, był jedną z najciekawszych odsłon Tour de France na przestrzeni ostatnich kilku lat. Dość powiedzieć, że przed ostatnim podjazdem, niespełna 30 kilometrów przed metą, etap wydawał się dla Team Sky przegrany: umknął Alejandro Valverde (Movistar), z przodu wraz z nim jechał Tom Dumoulin (Sunweb), inicjatywa w pogoni zdawała się być po stronie zespołu Bahrain-Merida. Zainicjowana przez Kwiatkowskiego akcja Team Sky skończyła się zwycięstwem Gerainta Thomasa, żółtą koszulką lidera i podwójnym prowadzeniem - wraz z Christopherem Froome'm - w klasyfikacji generalnej wyścigu. Na 12. etapie, w całości już może nie tak emocjonującym, ale zakończonym równie pasjonującą walką, na szczycie Alpe d'Huez byliśmy świadkami niemal sprinterskiego finiszu. Walka, z której dość niefortunnie został przez kibica wyeliminowany Vincenzo Nibali (Bahrain-Merida), rozgrywała się ostatecznie między Thomasem i Froome'm z Team Sky, Romainem Bardetem (AG2R), Tomem Dumoulinem (Sunweb) i Mikelem Landą (Movistar). Rozstrzygnął ją na swoją korzyść ponownie Thomas, ale o tym, jak była zacięta, najlepiej świadczą sekundowe różnice na mecie. Na górskiej premii najwyższej kategorii (HC), po ponad 175 przejechanych kilometrach i po blisko 14-kilometrowym podjeździe ze średnim nachyleniem 8,2%. Tego nie oglądaliśmy już dawno.

Walka

O skali trudności tegorocznej edycji Tour de France najlepiej świadczy fakt, że w ciągu dwóch pierwszych tygodni z wyścigu wycofało się już 26 kolarzy, w tym większość sprinterów. Dla porównania: cała ubiegłoroczna edycja pochłonęła 31 "ofiar", w tym wiele na skutek kraks i kontuzji (m.in. Majka, Thomas, Porte, Martin, Kittel i inni). Drugi tydzień Tour de France Anno Domini 2018 to pogrom kolarzy, którzy albo nie zmieścili się w limicie czasu (Cavendish, Renshaw, Kittel, Taaramae, Gruzdev), albo zeszli z trasy z powodu braku widoków na dalszą jazdę (m.in. Gaviria, Greipel, Groenewegen). Większość z nich to sprinterzy, aktywni w pierwszej części wyścigu. W rywalizacji o zieloną koszulkę lidera klasyfikacji punktowej Peter Sagan pozostał więc praktycznie bez konkurencji, choć jego determinacja do łowienia punktów na każdej lotnej premii i każdym względnie płaskim etapie, budzi powszechny podziw. Uzbierał ich już 452 i tylko katastrofa mogłaby sprawić, że zagroziłby mu Alexander Kristoff, dysponujący dorobkiem 170 punktów. Tymczasem Sagan nie wygląda na kolarza, który miałby sobie powiedzieć "dość".

Wszystko jest jeszcze otwarte w walce o koszulkę najlepszego górala, choć tutaj trzeba oddać honor Julianowi Alaphilippe, że jak na kolarza, który nie jest klasycznym "góralem", w walce o koszulę w grochy wykazuje się nie mniejszą od Sagana determinacją: zabiera się w odjazdy wszędzie, gdzie może punktować choćby na jednej z kilku premii. Zwykle jednak dojeżdża o wiele dalej, niż ktokolwiek się spodziewał i atakuje najtrudniejsze podjazdy, jak choćby na 10., skądinąd typowo górskim etapie, który dzięki swojej szarży pod Col de la Colombiere udało mu się również wygrać.

W walce o koszulkę w grochy Juliana Alaphilippe (92 pkt.) goni Warren Barguil (Fortuneo) - ubiegłoroczny zwycięzca tej klasyfikacji. Traci do kolarza Quick-Stepu 22 punkty. Serge'a Pauwelsa (Dimension Data), który był trzeci, nie zobaczymy już na trasie 16. etapu - na finiszu w Carcassonne brał udział w kraksie i ze złamanym łokciem pojechał do domu. Dwa górskie zwycięstwa Gerainta Thomasa dają mu w obecnej chwili trzecie miejsce w klasyfikacji górskiej, ale jest mocno wątpliwe, żeby chciał się włączyć w tę właśnie rywalizację, zwłaszcza na premiach, które nie są zlokalizowane na końcu etapu (tam obecności w czołówce może wymagać obrona żółtej koszulki).

Czy jest to zatem szansa dla Rafała Majki? Polak zgromadził dotychczas tylko 28 punktów w klasyfikacji górskiej, a poza zgarnięciem kompletu oczek na Pic de Nore, gdzie jechał samotnie, nie wydawał się szczególnie zainteresowany walką o punkty. Możliwe jednak, że zespół odłożył tę decyzję na ostatni tydzień, gdzie do zdobycia wciąż jest sporo punktów, a szanse na wyeliminowanie rywali mogą być nieco większe. Nie wiadomo też na chwilę obecną, co będzie głównym celem Rafała na trzeci tydzień Toury, ale gdyby mierzył w zwycięstwa etapowe, to droga do nich siłą rzeczy wiedzie przez górskie premie. Może więc uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu?

Ale najciekawiej zapowiada się oczywiście walka o zwycięstwo w całym wyścigu. Niewykluczone, że "bratobójcza", bo po dwóch tygodniach wyścigu dwa pierwsze miejsca zajmują kolarze Team Sky: Geraint Thomas, wyprzedzający o minutę i 38 sekund Christophera Froome'a. Tuż za tą dwójką, z 12 sekundami straty do Froome'a czai się Tom Dumoulin. Czwarty, ze stratą 48 sekund do Dumoulina (+2'38" do Thomasa) jest Słoweniec Primoż Roglić. Tę czwórkę łączy jedno: wszyscy znakomicie jeżdżą na czas, co jest z kolei słabą stroną zajmującego obecnie piąte miejsce Romaina Bardeta (+ 3'21" straty do lidera).

Nie można wykluczyć, że w obecnej sytuacji kluczową postacią w tej rozgrywce okaże się Tom Dumoulin. Holender, którego udział w Tour de France był pewnym zaskoczeniem (jego głównym celem na bieżący sezon była obrona ubiegłorocznego zwycięstwa w Giro d'Italia, gdzie o 46 sekund pokonał go Froome), jedzie może mało widowiskowo, ale bardzo solidnie. Sytuacja między Thomasem - liderem wyścigu i Froome'm - nominalnym liderem zespołu, wydaje się być patowa - obaj nie chcą się wzajemnie atakować i otwarcie deklarują wzajemny szacunek i chęć współpracy. Dumoulin może się więc okazać tym, który w pewnym momencie powie "sprawdzam" i zweryfikuje dyspozycję obu Brytyjczyków. Ten, któremu uda się odeprzeć ewentualny atak Dumoulina, zdobędzie licencję na zwycięstwo w całym wyścigu.

Najmniej prawdopodobny scenariusz (choć nie niemożliwy do wykluczenia) może przewidywać jeszcze jakiś szalony atak Roglića. Utalentowany i niezwykle zmotywowany Słoweniec, który przebojem wdarł się ze skoczni narciarskiej na kolarskie salony, ma potencjalnie niewiele do stracenia, ale bardzo dużo do zyskania. Ma też do pomocy niezwykle solidnego Kruijswijka (co nie jest bez znaczenia w obliczu wyrzucenia z wyścigu za niesportowe zachowanie Gianniego Moscona z Team Sky). Nie można więc wykluczyć takiego rozwiązania, że gdyby Dumoulinowi zabrakło siły na solidny atak, a Thomas i Froome skoncentrowani byliby na zachowaniu obecnego status quo - Roglić może okazać się tym zawodnikiem, który nawet jeśli nie rozstrzygnie wyścigu na swoją korzyść, to z pewnością spróbuje w czołówce solidnie namieszać.

Jedno jest pewne: 105. edycja Tour de France już okazała się niezwykle pasjonująca, a przed nami jeszcze tydzień, który z dnia na dzień może okazać się ciekawszy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.