Kolarstwo. Ryszard Szurkowski walczy o powrót do zdrowia. Mieczysław Nowicki: Wylizałem się z podobnego wypadku. Dla Ryszarda idzie duże wsparcie

Mieczysław Nowicki był pierwszym człowiekiem spoza rodziny Ryszarda Szurkowskiego, który dowiedział się o jego poważnym wypadku. - Wylizałem się z podobnego, 14 lat temu przeleżałem bez ruchu półtora miesiąca. - mówi w rozmowie ze Sport.pl srebrny i brązowy medalista olimpijski w kolarstwie. - W środę spotkałem się z ministrem sportu Witoldem Bańką. Od niego wiem, że idzie duże wsparcie dla Ryszarda na rehabilitację - dodaje.

Szurkowski to dwukrotny wicemistrz olimpijski w drużynie (Monachium 1972 i Montreal 1976), dwukrotny mistrz świata w drużynie, mistrz i wicemistrz świata indywidualnie, czterokrotny zwycięzca Wyścigu Pokoju. Jest uznawany za naszego najlepszego kolarza w historii i za jednego z polskich sportowców wszech czasów. Dwa razy – w 1971 i 1973 roku – wygrywał plebiscyt „Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca kraju.

Teraz 72-letni mistrz walczy o powrót do zdrowia po wypadku, któremu uległ 10 czerwca w Kolonii, w wyścigu dla weteranów. „Trafiłem na stół, najpierw dwie operacje kręgosłupa, a po tygodniu operacja twarzy, która trwała siedem godzin. Górna szczęka rozpadła się na trzy części, oczy wisiały w zasadzie na sznurkach, miałem zmiażdżony nos i wyrwaną dolną wargę […] Przecięli mi też kark. Operował mnie Hindus, który mówił później, że jeszcze nie widzieli nosa w takim stanie, jak mój. Stwierdził, że to, co robili, przypominało układanie puzzli. Do dzisiaj mówię przez nos i czuję, że jest jakiś jakby sztuczny. Włożyli mi też kilka tytanowych płytek w okolicach oczu" – opowiada Szurkowski na łamach „Przeglądu Sportowego".

Poszkodowany zmiażdżył rdzeń kręgowy, ma czterokończynowe porażenie, rehabilituje się w Konstancinie-Jeziornie. Jednak wkrótce pobyt Szurkowskiego w tamtejszym szpitalu dobiegnie końca. Wciąż sparaliżowany mistrz walkę o powrót do zdrowia chciałby kontynuować w Uzdrowisku Kamień Pomorski wyposażonym m.in. w egzoszkielet.

Wesprzeć Szurkowskiego może każdy, dokonując przelewu. Dane:

Stowarzyszenie Lions Club Poznań 1990

ul. Jana Henryka Dąbrowskiego 189, 60-594 Poznań,

Bank PeKaO SA I oddział w Poznaniu Nr konta: 09 1240 1747 1111 0000 1845 5759 RYSZARD SZURKOWSKI – REHABILITACJA

Ryszard Szurkowski walczy o powrót do zdrowia. Dramatyczny wypadek legendy polskiego sportu

Łukasz Jachimiak: Między innymi panu udało się przekonać Ryszarda Szurkowskiego, by po pięciu miesiącach od bardzo poważnego wypadku opowiedział o nim i o jego konsekwencjach. Widząc odzew na publikacje w „Rzeczpospolitej" i „Przeglądzie Sportowym" chyba jest Pan zadowolony?

Mieczysław Nowicki, przyjaciel Ryszarda Szurkowskiego, srebrny medalista IO w Montrealu w 1976 roku w drużynie i brązowy medalista w wyścigu indywidualnym: Wiem, że pomoc zadeklarował Orlen, w środę byłem w Ministerstwie Sportu i Turystyki, spotkałem się z ministrem Witoldem Bańką i choć widzieliśmy się w innej sprawie, to wiem od niego, że dla Ryszarda idzie duże wsparcie, że dla fundacji Orlenu, która ma się zająć pozyskaniem środków na leczenie ich pozyskanie nie będzie stanowiło wielkiego problemu. Dobrze widzieć, że wszyscy trzymamy kciuki za Ryszarda. Bądźmy dobrej myśli, wierzmy, że ten przykry epizod skończy się szczęśliwie.

Bardzo trudno było przekonać Szurkowskiego, by jednak opowiedział o swojej sytuacji i zgodził się na zorganizowanie zbiórki?

- Wola Ryszarda i jego żony była taka, aby informacji nie rozpowszechniać. Ja od razu o wszystkim zostałem poinformowany, ale starałem się uszanować wolę kolegi i jego małżonki. Wielokrotnie rozmawialiśmy o sytuacji, Ryszard sądził, że w miarę szybko wróci do sprawności i chciał, żeby cały wypadek został utrzymamy w tajemnicy. Jest inaczej.

W takich sytuacjach bliscy sparaliżowanego zawsze wypowiadają się tak, by dodać mu otuchy, ale w przypadku Szurkowskiego jego przyjaciele chyba naprawdę mogą mówić z wiarą, że będzie dobrze?

- U Ryszarda gołym okiem widoczne są optymizm i pełna wiara, że będzie dobrze. Odwiedzałem go wiele razy, wiem, że nie miał momentu załamania. Poza tym sam przed laty doświadczyłem podobnego zdarzenia i jakoś się wylizałem. To było 14 lat temu. Jechałem rowerem sam, rekreacyjnie, to nie był żaden wyścig. I nagle z tyłu najechał na mnie samochód. Miałem kompresyjne złamanie pięciu kręgów kręgosłupa, w szpitalu nieruchomo przeleżałem półtora miesiąca.

Też pan usłyszał, że być może już nigdy nie stanie na nogi o własnych siłach?

- Wprost mi tak nie powiedziano, ale różnie mogło być. Było poważnie, do tej pory odczuwam skutki tamtego wypadku. Niebawem pewnie mnie czeka zabieg, ale staram się go oddalać w czasie, bo wiem, że to jednak ryzyko. I, niestety, można skończyć na wózku. Ale generalnie jest dobrze. Ja się wylizałem, a Ryszard ma pełną wiarę i determinację, jest przekonany, że intensywne zajęcia specjalistyczne spowodują, że jak najszybciej dojdzie do sprawności. Życzę mu tego serdecznie. Tyle w życiu różnych zdarzeń mieliśmy - upadków, kraks, i człowiek jakoś z nich wychodził. A teraz jest inna koordynacja, refleks już nie ten, no i na stare lata przychodzi wypadek, z którym trudno się pogodzić. I na pewno nie wolno się pogodzić z jego konsekwencjami.

To pan zorganizował transport pana Ryszarda z Niemiec do Polski i pan załatwiał miejsce w szpitalu w Polsce? Pomogły znajomości z czasów własnego leczenia po wypadku?

- Angażowałem się, jeśli chodzi o konsultacje z lekarzami, ci moi rozmawiali z tymi, którzy teraz pomagają Ryszardowi. Z pomocą Mazowieckiego Funduszu Zdrowia rzeczywiście ściągaliśmy też Ryszarda z Niemiec. W takich sytuacjach próbuje się wszystkich możliwości, żeby pomóc koledze. Ale największe zasługi ma oczywiście żona Ryszarda, która cały czas była z nim w Kolonii. Ja tylko się dowiaduję, jak on się czuje, jakie robi postępy z dnia na dzień. Bądźmy dobrej myśli. Bardzo ważne jest, że Ryszard bardzo chce wrócić do sprawności. Najgorzej jak człowiek się położy na łóżku, patrzy w sufit i nic go nie interesuje. Wtedy jest tragedia. A Ryszard od takiej postawy jest jak najdalszy. Ja tylko jeszcze chcę uczulić wszystkich jeżdżących rowerami, żeby unikali ruchliwych ulic, bo przy takiej liczbie samochodów człowiek się naraża na wypadek spowodowany przez kogoś bez wyobraźni. I pamiętajcie, żeby jeździć w kasku. Ja go nie miałem. Ale uratowało mnie to, że nauczony latami jazdy w peletonie zdołałem jakoś odruchowo ochronić głowę tuż przed zderzeniem z jezdnią.

Dużo życzeń od kolegów ze świata sportu, ale też od kibiców będzie miał do przekazania Szurkowskiemu, kiedy go pan znów odwiedzi?

- Mnóstwo. Widać, że w takich sytuacjach następuje zryw w społeczeństwie. Dobrze, że jeszcze chociaż w takich chwilach potrafimy być razem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.