Rezygnacja prezesa Polskiego Związku Kolarstwa. Szansa na nowe otwarcie czy kolejny krok w stronę otchłani? [KOMENTARZ]

Informacja o rezygnacji Dariusza Banaszka z funkcji prezesa zarządu Polskiego Związku Kolarstwa powinna ucieszyć wszystkich, którzy w działaniach prezesa dopatrywali się przyczyn trwającego kryzysu w PZKol, oraz ministra Witolda Bańkę, który o nią apelował. Ale chyba warto poczekać z otwieraniem szampana, bo sytuacja Związku wskutek tej decyzji nie zmieniła się ani o jotę.

Przypomnijmy sekwencję zdarzeń. Na początku listopada środowiskiem kolarskim wstrząsnęła informacja o wycofaniu się marki CCC z roli sponsora PZKol. Oficjalnym powodem była „utrata zaufania do władz Związku”, zaś nieoficjalnie mówiło się o personalnym sporze między Dariuszem Banaszkiem – prezesem PZKol, a Dariuszem Miłkiem – właścicielem CCC. W tle tego sporu były też działania audytora, zainicjowane i opłacone przez Dariusza Miłka, ale wstrzymane przez Banaszka. Do dziś nie wiadomo dokładnie co miało być przedmiotem audytu, ale w jego trakcie natrafiono na wątki kryminalne, związane z molestowaniem seksualnym zawodniczek i nadużyciami finansowymi. Audytorzy poinformowali o sprawie odpowiednie służby, ale zanim te rozpoczęły działania, wiceprezes PZKol Piotr Kosmala podzielił się swoją wiedzą z serwisem Sportowe Fakty, ujawniając dziennikarzowi Markowi Bobakowskiemu szczegóły afery obyczajowej.

W świetle tych informacji minister sportu i turystyki Witold Bańka podjął decyzję o wstrzymaniu wsparcia finansowego dla Związku (z budżetu państwa PZKol miał otrzymać w 2017 roku około 18 milionów złotych) oraz wezwał cały zarząd do dymisji, żeby można było całą sprawę możliwie najszybciej i obiektywnie wyjaśnić. „Musi nastąpić całkowity reset” – brzmiał warunek ministra. Z przekazaniem środków Związkowi wstrzymali się też pozyskani chwilę wcześniej nowi sponsorzy: PKN Orlen i 4F.

Zarząd wezwania posłuchał, prezes Banaszek – niekoniecznie. Zapowiedział, że nie czuje się winny i nie zamierza ustępować na warunkach ministra. Na 22 grudnia zwołano Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Delegatów PZKol, na którym spodziewano się dymisji Banaszka i wyboru nowego zarządu. Ale nie wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami i przy rekordowej frekwencji delegatów prezes stanowisko zachował. (Więcej tutaj: https://www.sport.pl/kolarstwo/7,64993,22823601,kolarstwo-pyrrusowe-zwyciestwo-prezesa-banaszka.html) W kuluarach mówiło się jednak o tym, że prezes Banaszek dopilnuje, żeby w nowym zarządzie zasiedli lojalni wobec niego ludzie, a następnie zrezygnuje i będzie uczestniczył w zarządzaniu z tylnego fotela. Dzisiejsza decyzja, jej uzasadnienie oraz oświadczenie zarządu, określające decyzję jako „honorową”, zdają się być potwierdzeniem tego scenariusza. Co ciekawe: prezes Banaszek na swoim koncie na Facebooku zapowiadał ją wczoraj jako „sycylijski atak”, co również można interpretować jako ruch, mający mu przynieść ostateczne zwycięstwo.

W pewnym sensie rzeczywiście może je odnieść. Polski Związek Kolarski jest dzisiaj w fatalnej kondycji finansowej. Największym obciążeniem jest dług wobec Mostostalu Puławy z tytułu budowy toru kolarskiego w Pruszkowie, będącego jednocześnie siedzibą PZKol. Zadłużenie sięga blisko 10 milionów złotych i choć życzliwy wobec kolarstwa prezes Mostostalu Puławy czekał z egzekucją wierzytelności ponad dekadę, dłużej już zwlekać nie może, żeby się nie narazić na zarzut działania na szkodę spółki. Rachunki bankowe PZKol są zajęte, pracownicy otrzymują wynagrodzenia z opóźnieniem, a komornik rozpoczął już licytację majątku Związku. Niewykluczone, że niebawem pod młotek pójdzie cały obiekt, który na chwilę obecną, w niewielkim stopniu wykorzystywany komercyjnie, jest jednym z nielicznych źródeł jakichkolwiek pieniędzy dla Związku.

Źródła ministerialne i sponsorskie są tymczasowo niedostępne i prawdopodobnie takimi pozostaną do czasu uporania się przez Związek z wszystkimi problemami. Trudno oczekiwać od sponsorów, że pieniądze przeznaczone na rozwój dyscypliny zgodzą się włożyć do ręki komornikowi. Coraz głośniej zaczyna się mówić o tym, że najrozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się być postawienie PZKol w stan upadłości i likwidacja jego majątku. Nowy zarząd będzie się więc musiał zmierzyć z tymi wszystkimi wyzwaniami i – niewykluczone – podjąć trudne decyzje i postawić się w roli grabarza Związku. Ale te decyzje nie będą już obciążać samego Dariusza Banaszka, który nadal będzie mógł się ogłaszać ofiarą całego zamieszania, rozdmuchanej przez media „sztucznej afery obyczajowej” i zmowy części środowiska, sterowanego przez szefa CCC.

Nawiasem mówiąc, to właśnie ten sposób patrzenia na problem leży u źródła obecnych problemów PZKol. Można sobie to łatwiej wyobrazić, odwołując się do przykładu kierownika sklepu, który został obrabowany, a podejrzanym jest jeden z pracowników. Zwykle przeprasza się wtedy klientów, zamyka sklep, żeby nie pozacierali ewentualnych śladów, wzywa policję i pozwala jej działać w celu rozwiązania problemu. I dokładnie takiego działania oczekiwało ministerstwo: ustąpienia w celu umożliwienia dokładnego zbadania sprawy.

Tutaj mamy do czynienia z kierownikiem, który wszystkie swoje działania skoncentrował na udowodnieniu, że rabunek może i rzeczywiście miał miejsce, ale nie na jego zmianie, więc problemu nie ma. A podejrzanego pracownika można przywrócić do pracy, bo obiecał poprawę. Efekty tej „strategii” jak na razie są opłakane, choć prezes Banaszek zdaje się całkiem nieźle czuć jednocześnie w roli ofiary i „moralnego zwycięzcy”.

Teoretycznie następny ruch należy teraz do ministra sportu i turystyki, bo formalne warunki podjęcia rozmów w sprawie przywrócenia finansowania Związku zostały spełnione: prezes Banaszek ustąpił, a delegaci wybrali w grudniu nowy zarząd. Ale minister Witold Bańka sprawia wrażenie człowieka skoncentrowanego na realnym działaniu, a nie na składaniu deklaracji i oświadczeń, co już parokrotnie udowodnił, możliwie szybko organizując zaplecze finansowe dla stypendystów, czy startujących właśnie w pucharowym cyklu torowców. I nie bez powodu na każdym kroku podkreśla, że finansowanie związków sportowych jest przywilejem, a nie prawem. Jeśli więc do rozmów dojdzie (co wcale nie jest oczywiste, bo pojęcie „całkowity reset” minister może rozumieć nieco inaczej, niż jako formalną wymianę członków zarządu), to najprawdopodobniej możemy się spodziewać postawienia kolejnych warunków, jak choćby konieczności przedstawienia przez nowy zarząd konkretnego i realnego planu na wyjście z finansowej zapaści. A w obecnej sytuacji stworzenie takiego planu raczej nie będzie sprawą łatwą i może się okazać, że zarząd nadal stoi w martwym punkcie.

Z otwieraniem szampana należy więc poczekać, bo dymisja prezesa Banaszka, choć oczekiwana przez kluczowego dziś partnera PZKol, w dłuższej perspektywie niczego nie rozwiązuje. Wiele zależy od tego, czy zarząd, który dziś deklaruje największą troskę o polskie kolarstwo, a jednocześnie składa deklarację lojalności wobec człowieka, który jako ostatni doprowadził je na skraj przepaści, zdecyduje się podjąć naprawdę trudnego zadania i w ostatniej chwili z tej ścieżki zawróci, czy postanowi zrobić krok naprzód.

Seksafera w PZKol. "To bardzo poważne oskarżenia, ale mówiło się o nich od 10 lat. Potwierdzam, że słyszałem o takich sytuacjach od poszkodowanych"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.