Anna Szafraniec znów marzy o mistrzostwie świata. Separacja, z której nie będzie rozwodu, ale mogą być medale

Anna Szafraniec po dwóch latach przerwy znów wraca pod skrzydła trenera Andrzeja Piątka. Razem z Mają Włoszczowską mogą stworzyć duet najlepszych kolarek świata

- Jak pokazuje życie, separacja nie zawsze musi skończyć się rozwodem - mówi Piątek prowadzący grupę z CCC Polkowice oraz reprezentację Polski. - Potrzebna była nam przerwa, wierzę, że wracająca do nas Ania znów wejdzie na szczyt. Może być z nią jak z Adamem Małyszem, który myślał już o zakończeniu kariery, by zgarniać później wszystkie najważniejsze trofea.

Czołowe polskie kolarki górskie są w tej chwili na zgrupowaniu w Szklarskiej Porębie. W marcu czeka je pierwszy start we Włoszech.

Przemysław Iwańczyk: W zimowym oknie transferowym polskiego kolarstwa twój powrót do grupy Andrzeja Piątka to wiadomość nr 1.

Anna Szafraniec: Nie wiem, czy mogę to nazwać powrotem, bo teraz to zupełnie inna grupa, inny sponsor, inne barwy. Cieszę się, że się udało, rozmowy prowadziłam od września. Zapytałam po prostu, czy jest szansa powrotu do współpracy. Z różnymi perypetiami po drodze, trwało to dość długo, nim trener się zdecydował.

Dlaczego w ogóle doszło do rozstania? Byłaś wówczas jedną z najlepszych polskich kolarek.

- Ze strony trenera padły słowa, że po dziesięciu latach trzeba od siebie trochę odpocząć. Teraz przyznaję, że był to bardzo dobry ruch. Dwa sezony przerwy odświeżyły nasze relacje. Na pewne sprawy zaczęłam patrzeć inaczej. Teraz doceniam to, co kiedyś wydawało mi się normą. Wiem, jak ważne w kolarstwie jest mieć dobre warunki do uprawiania tego sportu, innymi słowy, mieć wszystko podane na tacy. W sytuacji, jaka mnie znów zastała, mogę wymagać tylko od siebie, dawać jeszcze więcej, osiągać znacznie lepsze wyniki.

Zmieniłaś się przez te dwa lata jako kolarka?

- Przez dwa lata byłam skazana jedynie na siebie. Reprezentowałam grupę JBG2, za co bardzo dziękuję Jackowi Brzózce i Markowi Galińskiemu. Gdyby nie oni, nie wiem, jak dalej potoczyłaby się moja przygoda z rowerem. Tam jednak zajmował mnie nie tylko trening, ale i sprawy sprzętu, dojazdy na zgrupowania, na zawody. Nie miałam takiej opieki, obsługi, zaplecza jak teraz.

Przyznasz, że jesteś sportowcem z własnym zdaniem, niełatwym charakterem. Ktoś, kto przeczyta te słowa, nie uwierzy, że to ty je wypowiadasz.

- Kiedyś myślałam, że komfortowe warunki pracy po prostu mi się należą. Że tak musi być i koniec. Mądry Polak po szkodzie, przez te dwa lata zatęskniłam do tego, co straciłam. Męczyłam się przy tym, a za tym - co jasne - nie szły dobre wyniki. Choć i tak te dwa lata były całkiem niezłe.

Zamykając ten temat, wyjechałam niedawno na pierwsze zgrupowanie z CCC Polkowice i pomyślałam: kurczę, ale fajnie, nic tylko harować i czekać na wyniki. Nie wiem, jak to ubrać w słowa, bo nie chcę, by zabrzmiało to pretensjonalnie. Może tak po prostu: dziękuję trenerowi Andrzejowi Piątkowi i szefowi CCC Dariuszowi Miłkowi.

Jakie cele sobie wyznaczyłaś na ten sezon?

- Na siebie na razie nie patrzę, tylko na grupę CCC i reprezentację Polski, bo przed nami olimpijskie kwalifikacje, więc trzeba zbierać punkty do rankingu. Chcemy zagwarantować kolarstwu górskiemu dwa miejsca na igrzyska w Londynie. To wymaga ode mnie dobrej formy przez cały rok. Nie ukrywam, że gdzieś tam myślę o indywidualnym medalu mistrzostw Europy czy świata, najlepiej tej drugiej imprezy. Będzie trudno, zwłaszcza że to sezon praktycznie bez przerw, więc trudno skupiać się tylko na jednej imprezie. Ale to moje marzenie, którego realizacja dodałaby mi skrzydeł, wzmocniła przed walką o igrzyska. O Londynie też myślę, nie ukrywam, ale jest nas przecież parę kandydatek. Jeśli jednak to ja bym tam pojechała, powalczę z całych sił o sukces o bardzo wysokie miejsce.

Co się stało, że z indywidualnej wicemistrzyni świata oraz złotej medalistki tej imprezy w drużynie stałaś się kolarką spoza podium?

- Z rozrzewnieniem wspominam te sukcesy. Wtedy dla polskiego kolarstwa było to zaskoczenie, powiew nowości. Teraz niemal regułą stało się, że kiedy Majka Włoszczowska jedzie na jakąś imprezę, medal jest raczej pewny. Wciąż myślę o tamtych podiach, marzy mi się powrót do tamtych sukcesów, choć zdaję sobie sprawę, że będzie trudno. Trzeba dać z siebie wszystko i koniec, zwłaszcza że mam teraz tak cieplarniane warunki. Jak wykorzystam szansę, zależy tylko ode mnie.

Jesteście najlepszą zawodową grupą na świecie w kolarstwie górskim. Szczerze mówiąc, nie zazdroszczę trenerowi. Znajdzie się w podobnej roli jak kiedyś menedżer Astany, który miał w grupie i Lance'a Armstronga, i Alberto Contadora.

- Chciałabym, żeby trener miał taki komfort. Jeśli zdrowie dopisze, za tym pójdzie głowa, a wtedy będą wyniki. Podejrzewam, że wszyscy będą zadowoleni - kolarze odnoszący sukcesy, trener, sponsorzy, kibice. Jestem jednak realistką, trudno będzie o jeszcze lepszy sezon niż ostatnio, kiedy Majka została mistrzynią świata, ale może drużynowo powalczymy w Pucharze Świata. Jesteśmy mocne, czemu miałoby się nie udać.

Ty z Majką to kolarskie wygi. Ale to nie koniec kandydatek do medali. Czujecie oddech Pauli Goryckiej i Aleksandry Dawidowicz, medalistek mistrzostw świata do lat 23?

- Na razie na to nie zwracamy uwagi, być może kiedy przyjdą starty, będzie inaczej. Ćwiczymy razem, jest świetna atmosfera, fajnie się dogadujemy, liczę, że tak pozostanie. Liczę na młode dziewczyny, zwłaszcza kiedy mój czas minie. Na razie jestem w wieku optymalnym dla kolarki [30 lat]. Wiele lat dobrego ścigania przed Polską, nasze następczynie mają się od kogo uczyć.

To prawda, że po zmianie barw harujesz na zgrupowaniu za dwie?

- Nie bez powodu mówią o mnie "Terminator". Jestem dziewczyną nie do zdarcia, z góralskim charakterem, ze starej kolarskiej gwardii. Zdrowia mi nigdy nie brakowało, przeszłam ciężką szkołę pierwszego trenera kadry Jana Meli.

Dwa lata twojej nieobecności w grupie trenera Piątka zbiegły się z wielkim boomem na kolarstwo górskie, eksplozją tej dyscypliny w mediach.

- Muszę przyznać, że nie lubiłam udzielać się w mediach aż nadto. W domu bywam rzadko, więc dodatkowe wyjazdy na sesje zdjęciowe czy inne okazje przyjmowałam niechętnie. Zauważyłam jednak, że to bardzo dobry kierunek dla całego kolarstwa. Dla sponsora, bo przecież po to inwestuje w nas, by było go widać, ale i dla nas, bo nie trzeba kojarzyć nas z ciuchami sportowymi czy dresami, w których chodzimy przez większość roku na zgrupowaniach. Trochę kobiecości nie zaszkodzi, niech zobaczą nas nie tylko w kaskach czy umorusane błotem. Jakaś fajna kobieca sesja? Nie ma problemu...

Wejdź na nasz profil, zostań fanem. Komentuj, dyskutuj, radź - Sport.pl na Facebooku ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.