Tour de France: Nikt nie ma odwagi do ataku

Z dużej chmury mały deszcz. Całkiem spore i strome góry w Wogezach, woda lejąca się z nieba, porywisty wiatr i przenikliwe zimno nic nie zmieniły w klasyfikacji generalnej Tour de France. Etap po samotnej ucieczce wygrał Niemiec Heinrich Haussler.

To miał być jeden z tych ważnych, być może decydujących etapów. Trasa liczyła 200 kilometrów. Profil był wypukły - dwie premie trzeciej i drugiej kategorii oraz jedna pierwszej na Col du Platzerwasel na wysokości 1193 m n.p.m. Tutaj przed wyścigiem na rekonesans przyjeżdżali bracia Andy i Franck Schleckowie z grupy Saxo Bank, przewidując, że właśnie w Wogezach mogą zapaść rozstrzygnięcia.

Do tego sporo wydarzyło się też tuż przed startem w Vittel. Wiele pytań w peletonie wywołała informacja o wycofaniu się z wyścigu Leviego Leipheimera z grupy Astana. Amerykanin w czwartek dwa kilometry przed metą upadł i złamał nadgarstek. Kraksa, w której uczestniczyli również Cadel Evans i Michael Rogers, omal nie zakończyła się dla Leipheimera tragicznie. Od poważnego urazu głowy uchronił go kask. - W czwartek wieczorem czuł się dobrze, ale rano był już w fatalnym stanie - powiedział rzecznik Astany Philippe Maertens. 35-letni Leipheimer zajmował czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej. Miał zaledwie 39 sekund straty do lidera Rinaldo Nocentiniego. Nie walczył jednak o końcowe zwycięstwo. Miał harować w górach na końcowe zwycięstwo swoich liderów: Alberto Contadora albo Lance'a Armstronga. Astana straciła jednego ze swoich żołnierzy i wcale nie szeregowca, ale oficera.

Kazachska grupa nie ruszyła w piątek do ataku, ale nieobecność Leipheimera nie miała pewnie żadnego znaczenia. Na podjeździe pod Col du Platzwarsel do przodu nie wyrywali się również najwięksi rywale Contadora i Armstronga: bracia Schleckowie, Cadel Evans, Bradley Wiggins. Dzielnie trzymał się niespodziewany lider Rinaldo Nocentini. Jechał tak, byleby tylko zachować żółtą koszulkę lidera. Dopiął celu, choć postraszył go nieco dzielny Francuz Brice Faillu.

Szansę ponownie otrzymali kolarze z tyłu stawki. Wykorzystał ją Heinrich Haussler z grupy Cervelo. W Colmar zameldował się na mecie ponad sześć minut przed peletonem. Urodzony w Australii Niemiec jechał w ucieczkach niemal od startu. Zostawił w tyle towarzyszącego mu Francuza Sylvaina Chavanela, z którym jechał w dwójkę przez kilkadziesiąt kilometrów, w końcówce nie dał się dogonić Baskowi Ametsowi Txurruce. W koszmarnych warunkach Haussler osiągnął przeciętną prędkość 40 km na godzinę. Chapeau bas!

W sobotę płaski, blisko 200-kilometrowy etap z Colmar do Besançon. W niedzielę kolarze wjeżdżają do Szwajcarii, metę mają na wzniesieniu pierwszej kategorii Villette-le-Chable (1468 m n.p.m.). Tu może się coś wydarzyć, ale jak uczy doświadczenie z tegorocznego wyścigu, są na to małe szanse. Wszyscy wielcy chyba jednak czekają na przyszły tydzień - czwartkową czasówkę w Annency i morderczy podjazd w przedostatnim dniu wyścigu na Mont Ventoux. Na razie kontrolują się wzajemnie, nikt nie ma odwagi, by zaatakować.

Wyniki 13. etapu (Vittel - Colmar, 200 km): 1. H. Haussler (Niemcy/Cervelo) 4:56.26; 2. A. Txurruka (Hiszpania/Euskatel) 4.11; 3. B. Feillu (Francja/Agributel) 6.13... 20. A. Contador (Hiszpania/Astana) 6.43... 26. R. Nocentini (Włochy/AG2R), 27. L. Armstrong (USA/Astana) ten sam czas. 142. M. Sapa (Lampre) 23.44 straty. Klasyfikacja generalna: 1. Nocentini 53:30.30; 2. Contador 6 s. 3. Armstrong 8 s...139. Sapa 1:33.34.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.