Tour des Flandres. Osiemnaście morderczych krasnali

Niektórzy schodzą z roweru i pchają go pod śmiesznie krótki Koppenberg, choć na alpejskie szczyty Tour de France wspinali się nie raz i nie dziesięć razy. Podjazdy po brukach Flandrii potrafią zabić ducha w kolarzu, a w niedzielę Michał Kwiatkowski będzie chciał na nich wygrać.

To będzie 100. edycja Tour des Flandres, znanego tam po prostu jako De Ronde. Będzie się toczyć w cieniu podwójnej tragedii - zamachów w Brukseli (trasę poznaliśmy jesienią 2015 na lotnisku, na którym zamachowcy odpalili dwie bomby) i śmierci kolarza Antoine'a Demoitié potrąconego przez motocykl organizatorów niedzielnego wyścigu Gent-Wevelgem. Kolarze chcą większego bezpieczeństwa, bo potrącenie przez motocyklistę zdarzyło się tylko w tym sezonie po raz trzeci, zaś lista podobnych wypadków z 2015 roku jest długa. Również w zeszłorocznym De Ronde serwisowy samochód Shimano zepchnął z drogi dwóch zawodników.

To zresztą należy do historii wielkiego klasyka, drugiego w serii pięciu starych jak kolarstwo jednoetapówek, czyli tzw. Monumentów. Jeden z najtrudniejszych podjazdów po kocich łbach - Koppenberg - został wycofany na kilkanaście lat z trasy, kiedy bmw szefa wyścigu przejechało po rowerze uciekiniera, Duńczyka Jespera Skibby. Brzmi to bardzo drastycznie, ale - prawdę mówiąc - kierowca nie zawinił aż tak bardzo. Koppenberg ma w tym miejscu 22 proc. nachylenia, kibice czasem nie są w stanie utrzymać równowagi, gdy jest choć ciut mokro. A Skibby niemal stanął pod górę, zachwiał się i gwałtownie skręcił w stronę nadjeżdżającego z tyłu bmw, i już nie było szans na uniknięcie najgorszego. Była to końcówka lat 80. - jeszcze wtedy połowa peletonu przewracała się i zsiadała z rowerów na Koppenbergu, zwłaszcza gdy przewrócił się jeden kolarz jadący gdzieś z przodu.

Odkąd Koppenberg wrócił na trasę w 2012 roku, wciąż zdarza się, że kolarze, choć znacznie lepiej przygotowani niż 30 lat temu, zsiadają upokorzeni. Zwłaszcza ci z tyłu, jadący w tłoku. Z kolei ci z przodu gnają tak ostro, że na wąskich XIX-wiecznych drożynach górniczo-hutniczej Flandrii peleton rozciąga się na kilkaset metrów.

Cała idea ścigania się i cała trudność De Ronde polega na tym, aby być z przodu grupy, tam gdzie jest w miarę bezpiecznie i gdzie ma się na oku najgroźniejszych rywali. Na dole podjazdu trzeba być blisko czoła grupy. Wyścig jest w związku z tym nerwowy, szarpany, rozgrywany w wysokim tempie.

Ponieważ na trasie jest aż 18 krótkich, stromych podjazdów, mówi się, że największe szanse na zwycięstwo mają kolarze o charakterystyce puncheura, czyli zawodnika ultramocnego, który jest nie do wykończenia w maksymalnych wysiłkach trwających jednak maksimum do kilku minut. Chudzielec góral zostawi takiego w tyle na kilkunastokilometrowych alpejskich serpentynach, ale gdy puncheur włączy maksymalną moc na Koppenbergu, góral nie ma szans.

Ale puncheur oprócz diabelskiej formy musi mieć szczęście - nie złapać gumy, nie upaść, nie zagapić się. I dobrze taktycznie rozegrać wyścig - to ważne, gdy jest tyle miejsc do ataku i kontrataku.

Kto jest dobrym puncheurem? Peter Sagan, Philippe Gilbert, trzykrotny zwycięzca Fabian Cancellara, Simon Gerrans, Greg van Avermaet. No, i nasz Michał Kwiatkowski. Było to widać szczególnie wyraźnie podczas zeszłorocznego Amstel Gold, gdzie wygrał akcją tuż za ostatnim podjazdem, a przed metą wciąż było pod górkę. W tym roku próbował wygrać w podobnych okolicznościach, zwłaszcza w pierwszym Monumencie sezonu, Mediolan - San Remo, gdy rzucił się do desperackiej szarży na podjeździe Poggio, jakby stworzonym dla takich kolarzy jak on. Na płaskim go złapano. Ale to właśnie jest klasyczna akcja puncheura.

Ale jeśli sprinter przetrzyma atak taki jak Cancellary na wzgórzu kaplicznym, czyli na Kapelbergu, w 2010 roku - który poprowadził do podejrzeń, że Szwajcar miał motorek w rowerze - to może wygrać, bo od ostatniego na trasie podjazdu do mety jest około 12 km.

Kwiatkowski nie jest głównym faworytem. U bukmacherów jest czwarty po Saganie, Cancellarze i van Avermaecie. Jego forma jednak szybko rośnie. W piątek wygrał - jak mawiają w środowisku - małą Flandrię, czyli wyścig E3 Harelbeke. Mała Flandria, bo nie tak stara i sławna jak De Ronde, ale podobieństwa są. Team Sky włączył Kwiatkowskiego do wyścigu, gdy organizatorzy wcześniejszego Tirreno Adriatico, w którym Polak startował, odwołali górski etap. Polakowi brakowało ostrych podjazdowych kilometrów, w piątek mógł je nadrobić. Za Kwiatkowskim na mecie był Sagan, dalej za zwycięzcą był i Cancellara (choć na E3 Harelbeke był dobrze mu znany Kapelberg).

Był to pierwszy triumf Kwiatkowskiego od Amstel Gold, niemal równo rok temu. Jego nogi kręcą coraz szybciej. Były tego znaki w poprzednich wyścigach. Teraz jest dowód czarno na białym. Ale jego zespół Sky niczego nie zostawia przypadkowi. Z Volta Catalunya po czwartym etapie przerzucono do Flandrii Gerainta Thomasa, kolarza o charakterystyce zbliżonej do Kwiatkowskiego. U bukmacherów Thomas jest piąty na liście.

Widać, że Polak bardzo chce się pokazać. Gdyby wygrał, byłby to triumf, który zwariowani na punkcie tradycji kolarskiej kibice z Belgii, Holandii i północnej Francji uznaliby za większy sukces nawet od jego mistrzostwa świata.

Zobacz wideo

W takich strojach zagrają reprezentacje na Euro 2016. Które najładniejsze? [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA